Maja Wolny – pisarka mieszkająca w Kazimierzu Dolnym wydała nową
książkę. Autorka takich tytułów jak „Czarne liście”, „Księgobójca”,
„Powrót z Północy”, „Jasność” teraz zaprasza do lektury „Pociąg do
Tybetu” – pierwszej swojej książki podróżniczej, a już docenionej przez
czytelników. Podróż na Dach Świata pozwoliła autorce odnaleźć nadzieję,
którą niełatwo stracić patrząc na niefrasobliwość człowieka w podejściu
do klimatu, o czym pisała w ostatniej powieści Jasność”. Zapraszamy do
lektury rozmowy z Mają Wolny o Tybecie, wolności, wspólnocie i nadziei.
Mieszka Pani w Kazimierzu i przemyca okruchy Miasteczka do wielu swoich książek. „Pociąg do Tybetu” zaczyna tutaj swój bieg właśnie tutaj…
Maja Wolny – Każda moja podróż od wielu lat zaczyna się w Kazimierzu. Nie tylko dlatego, że wyruszam stąd z moim plecakiem. W przypadku „Pociągu do Tybetu” tak się stało – przypadek? przeznaczenie? – że na pchlim targu u jakiegoś bukinisty znalazłam dwie książki: „7 lat w Tybecie” Heinricha Harrera (I wydanie po francusku) i „Podróż do Lhasy” Aleksandry David. Bardzo mnie to zainteresowało, bo już miałam pomysł wyjazdu do Tybetu, ale miał to być wyjazd turystyczny, nie pisarski. Kupiłam za niewielkie pieniądze obie te książki. Pochłonęłam je w parę dni. Zafascynowała mnie szczególnie książka Aleksandry David, pisarki bardzo popularnej przed II wojną światową, chociaż ja o niej wcześniej nie słyszałam. W czasie podróży wracałam do niej często, dla porównania. Fajnie było wyruszyć w podróż literacką z takim przewodnikiem. To była ekscentryczna, szalona kobieta – kiedy po raz kolejny wyruszała do Tybetu w latach 30. była już przed siedemdziesiątką! W tamtych czasach takie kobiety uważano za staruszki! Moja podróż pociągiem na Dach Świata to był szczyt komfortu, porównując do warunków, w jakich podróżowała Aleksandra David: w przebraniu, kiedy nie było ani tras kolejowych, ani drogowych, a podróż odbywało się pieszo albo na jakach. Nawet teraz myślę, że niewiele osób bym namówiła na taki trekking.
Czy Pani podróż do Tybetu prowadziła szlakiem Aleksandry David?
Maja Wolny – Z podróżowaniem do Tybetu jest tak, że nie można wyruszyć swoim własnym szlakiem, tylko takim, na który pozwolą władze w Pekinie. Nie ma się tej podróżniczej wolności. I to jest najważniejsza różnica pomiędzy podróżowaniem teraz, a sto lat temu, chociaż wtedy Tybet był też krajem zamkniętym dla cudzoziemców, stąd David podróżowała incognito, w przebraniu. Niemniej jednak nie było tak rozbudowanego aparatu inwigilacyjnego jak teraz. Dziś, gdybym nie zastosowała się do planu podróży, na podstawie którego wydano mi chińską wizę, bo Tybet jest częścią Chin, naraziłabym na represje nie tylko siebie, ale wszystkich, z którymi potencjalnie mogłabym wejść w kontakt. Jedynym miejscem, gdzie zagraniczny turysta może poruszać się bez towarzystwa swojego przewodnika, jest Lhasa, ale w tym mieście jest tyle patroli, że cały czas jest się pod obserwacją.
Przykładem może być przypadek Tenzina, Pani przewodnika, którego podczas drugiego wyjazdu do Lhasy, nie udało się już Pani odnaleźć. Zniknął po nim – jak Pani pisze – wszelki ślad. Nikt go nie znał, nie pamiętał. Dziwne…
Maja Wolny – To było dla mnie bardzo smutne. Tenzin zniknął, podobnie jak restauracja jego matki. Po trzech miesiącach od naszego spotkania zniknął wszelki ślad po człowieku. Tenzin był bardzo rozmowny, zawdzięczam mu wiele insiderskich informacji, a w Tybecie niełatwo znaleźć rozmówcę. Barierą jest nie tylko strach, ale przede wszystkim język, chociaż uczyłam się chińskiego przed wyjazdem. Tenzin ze swoim świetnym angielskim był skarbem, zwłaszcza że dużo opowiadał, co nie uszło widocznie uwadze władz. Boję się, że trafił do tzw. obozu reedukacyjnego. Być może jednak udało mu się uciec do Nepalu czy Indii...
Patrzy Pani na Tybet i mijane po drodze miejsca z perspektywy Polki, która oswaja przestrzeń, szukając w terenie tego, co znajome, co polskie, i takie elementy znajduje. Patrzy Pani na Tybet z perspektywy polskich marzeń o wolności. Czy według Pani kraj ten ma szansę na wolność?
Maja Wolny – Myślę, że Tybetańczycy są nam bardzo bliscy, mimo kulturowego dystansu, jaki nas dzieli. Sprawa tybetańska zawsze była w Polsce obecna. Ludzie mogą nie znać szczegółów, ale hasło „Wolny Tybet” zawsze spotyka się ze społeczną aprobatą. Wiemy, co to znaczy być pod zaborem i bardzo im tej niedoli współczujemy. Jest to pokrewieństwo umiłowania wolności.
Dla mnie – czytając Pani książkę – jednym z symboli tego umiłowania wolności jest także dość makabryczny obyczaj pogrzebowy…
Maja Wolny – Mówi Pani o podniebnych pogrzebach… Nie byłam uczestnikiem takiej ceremonii, ale widziałam jej miejsce krótko po tym i wiem, jak się to odbywa. Jej idea jest bardzo piękna i konfrontująca. Człowiek sobie naprawdę zdaje sprawę ze swojej małości, skończoności, ale jednocześnie z tego, że powraca. Niby życie się kończy bardzo definitywnie, a jednak się nie kończy…
Bo jesteśmy częścią…
Maja Wolny – Bo jesteśmy częścią tego właśnie życia… Bardzo mnie to poruszyło. Podniebne pochówki, podczas których ciało zmarłego jest rozczłonkowywane i rzucane sępom, dużo mówią o Tybecie i o pozycji, jaką tybetańskiej obyczajowości zajmuje ludzkie ciało, o tym, jak bardzo szanowane jest życie innych istot. Sępy nie kojarzą się tam negatywnie. Uważa się je za wcielenie dobrych boginek, wyświadczających zmarłemu ostatnią posługę. Ten rytuał zmusza do zastanowienia nad miejscem człowieka: czy uważamy siebie za centrum wszechświata, czy też za jego niewielką cząstkę? To drugie podejście jest zdrowsze – i dla ludzi, i dla przyrody – bo broni przed zakusami w innych dziedzinach życia. Cytowany przeze mnie w książce Mao uważał, że przyrodę należy podbić jak wroga – i to się dokładnie dzieje w Tybecie: Tybet jest podbijany jak wróg, wywożone są stąd bogactwa naturalne, niszczona jest unikatowa przyroda Dachu Świata. Chiny silnie stymulują kolonizację Tybetu, zachęcając Chińczyków do osiedlania się tam, oferując im dobrze płatną pracę, kredyty, możliwości kariery. Dla Tybetańczyków zostaje w zasadzie tylko praca fizyczna i niższe stanowiska.
Pani jednak pokazuje, że Tybetańczycy wciąż walczą o swoją ziemię, może nie w sposób taki, jak byśmy sobie wyobrazili – z bronią w ręku, ale cicho i wytrwale: kultywując swój język, tradycję, religię, po wielokroć obchodząc świętą górę Kajlas…
Maja Wolny – Podobnie jak w Polsce, ważna jest w Tybecie społeczna rola religii, to wokół niej skupia się cichy opór polityczny. Collin Thubron powiedział, że być może Tybetańczycy, wykonując tzw. korę, czyli rytualne obchodzenie świętej góry lub świątyni – biorą ziemię, która im została odebrana, z powrotem w posiadanie.
To też tkwi i w naszym języku: „obchodzić święto”, „obejście” – w znaczeniu gospodarstwa, które trzeba doglądać codziennie po wielokroć, obchodząc dookoła…
Maja Wolny – Tybetańską korę można praktykować także u siebie, na przykład idąc na rajd (śmiech). Takie wydeptywanie własnej ziemi budzi uważność, którą straciliśmy przez szybkie konsumowanie rzeczywistości.
Przed wyjazdem do Tybetu mówiła Pani, że jedzie na Dach Świata, żeby zobaczyć więcej. Myślę tu o naszych rozmowach o książce „Jasność” – poniekąd katastroficzno – spiskowej. Dojrzała Pani nadzieję dla naszej cywilizacji czy mamy nadal z niepokojem czekać na nieuchronność roku 2050?
Maja Wolny – Powtórzę za Grahamem Greenem, że z dalekiej podróży zawsze wraca się jako inny człowiek. Z podróży do Tybetu wróciłam, kiedy właśnie zaczynała się pandemia. Pierwsze informacje na ten temat miałam już w Azji, chociaż nikt wtedy nie przypuszczał, jaką to przyjmie skalę, jak to zmieni nasze życie. Z tej azjatyckiej podróży nie przywiozłam nadziei prostej, nieskomplikowanej… Przywiozłam za to wiarę w potęgę przyrody, która w jakiś sposób może nas, ludzi ochronić. Na przykład kolonizacja Tybetu prawdopodobnie nigdy do końca się nie powiedzie, bo w Himalajach ludzi z nizin (czyli np. Chińczyków) dopada choroba wysokościowa. Ktoś, kto nie jest genetycznie przystosowany do wysokości, będzie miał zawsze fizyczne trudności. Chciałabym wierzyć, że cudowna złożoność przyrody potrafi udaremnić manipulacje człowieka. To jest właśnie moja nadzieja. Być może takim przewrotnym przykładem jest tutaj również wirus z Wuhan.
Zależy, co się uznaje za początek wirusa, ale jeżeli się uznaje, że jest to siła natury, to ona tu działa sama…
Maja Wolny – No właśnie. Kiedy opisuję lodowiec Carrolla i Tenzina, który płacze, bo widzi, jak regularnie się on zmniejsza, bo zdaje sobie sprawę, ile rodzin zaopatruje on w wodę… Ten lodowiec ma pośrednie znaczenie dla zaopatrzenia w wodę miliardów ludzi w Pakistanie, Bangladeszu. Gdy to sobie uzmysłowimy, to okazuje się, że to też jest nasz problem.
Moja podróż skończyła się na początku pandemii, co dla mnie miało znaczenie symboliczne – miałam okazję zobaczyć, że przyroda potrafi małość ludzkich manipulacji zablokować, udaremnić. Zobaczyłam, co się dzieje w pewnych krajach, także azjatyckich: pewne gatunki zwierząt, dawno uznane za wymarłe, wychodzą z ukrycia, zdobywają sobie na nowo terytorium. Wirus jednym niesie cierpienie i śmierć, innym wyzwolenie… To bardzo tybetańska lekcja: niby umieramy, a jednak się odradzamy. Jeżeli uznamy istnienie czegoś większego od nas, to wtedy jakieś ocalenie jest możliwe. I to jest jeszcze jedna moja nadzieja…
Nadzieja też tkwi we wspólnocie z innymi ludźmi. W swojej książce udowadnia Pani, że mimo różnic jesteśmy wszyscy bardzo podobni…
Maja Wolny – Starałam się o tym pisać w rozdziałach o pierogowym cieście, herbacianych liściach i modlitewnych paciorkach, w których szukam wspólnych pierwiastków, żeby pokazać jak bardzo – pomimo dzielących nas uwarunkowań kulturowych – jesteśmy sobie bliscy. I to też jest kojące, że można znaleźć pewną nić – jak z paciorkami – łączącą nas z innymi ludźmi. Jeżeli ją znajdziemy, to nam nakaże szacunek. To też cenna lekcja z Tybetu: szukanie powinowactw w rzeczach bardzo różnych, w bardzo różnych kulturach, w bardzo odległych od siebie miejscach.
Pisze Pani, że wojaże są akuszerkami myśli. Podróżuje Pani, by odnaleźć też samą siebie?
Maja Wolny – Wystawianie się na przeciągi, niewygody podróży sprawia, że wyostrza się nam wzrok i pewne rzeczy zaczynamy dostrzegać bardziej, wyraźniej. Podróżowanie jako pielgrzymowanie do jakiegoś celu, choć nie musi to być wcale cel religijny. Ale jak do podróży podejdziemy jak do drogi rozłożonej w czasie i w wysiłku, to ma to szansę nas odmienić. Podróżowanie pociągiem jest mozolnym pokonywaniem przestrzeni, kontemplacyjnym sposobem przemieszczania się. Ja jestem tym zachwycona, choć zdaję sobie sprawę, że nie wszyscy mogą podróżować w ten sposób. Mam nadzieję, że gdy czyta się moją książkę, to dokładnie widać, co jest niewygodne, co jest niefajne, ale też i to, co jest ciekawe w takim przemierzaniu kilometra za kilometrem, gdzie można wszystko obejrzeć i jest czas, aby to przeanalizować…
Pani książka ujrzała światło dzienne w czerwcu i już otrzymała nagrodę III Edycji Plebiscytu Influencer’s Top 2020 w kategorii: styl, podkategoria: książki. Spotyka się Pani – w związku z pandemią nierzadko wirtualnie – z czytelnikami. Kiedy spotkanie w Kazimierzu?
Maja Wolny – Promocja w Kazimierzu odbędzie się w ramach Festiwalu Filmu i Sztuki Dwa Brzegi 7 sierpnia o godzinie 16:00 w Kazimierskim Ośrodku Kultury Promocji i Turystyki i będzie otwarta dla publiczności. Będzie też transmitowana.
Planowała Pani napisanie książki podróżniczej o Transylwanii. Co z tą podróżą?
Maja Wolny – Transylwania nie została odłożona na kołek… osikowy (śmiech). Czekam na otwarcie granic. Jadę w II połowie sierpnia. Mam nadzieję, że będzie w miarę normalnie. To będzie jednak podróż prywatna z rodziną. Nie wiem, czy będę w stanie napisać kolejną książkę podróżniczą. Podróż do Himalajów była moją podróżą życia. Czy można wyruszyć w kilka podróży życia?
Nad czym obecnie Pani pracuje?
Maja Wolny – Każda moja podróż od wielu lat zaczyna się w Kazimierzu. Nie tylko dlatego, że wyruszam stąd z moim plecakiem. W przypadku „Pociągu do Tybetu” tak się stało – przypadek? przeznaczenie? – że na pchlim targu u jakiegoś bukinisty znalazłam dwie książki: „7 lat w Tybecie” Heinricha Harrera (I wydanie po francusku) i „Podróż do Lhasy” Aleksandry David. Bardzo mnie to zainteresowało, bo już miałam pomysł wyjazdu do Tybetu, ale miał to być wyjazd turystyczny, nie pisarski. Kupiłam za niewielkie pieniądze obie te książki. Pochłonęłam je w parę dni. Zafascynowała mnie szczególnie książka Aleksandry David, pisarki bardzo popularnej przed II wojną światową, chociaż ja o niej wcześniej nie słyszałam. W czasie podróży wracałam do niej często, dla porównania. Fajnie było wyruszyć w podróż literacką z takim przewodnikiem. To była ekscentryczna, szalona kobieta – kiedy po raz kolejny wyruszała do Tybetu w latach 30. była już przed siedemdziesiątką! W tamtych czasach takie kobiety uważano za staruszki! Moja podróż pociągiem na Dach Świata to był szczyt komfortu, porównując do warunków, w jakich podróżowała Aleksandra David: w przebraniu, kiedy nie było ani tras kolejowych, ani drogowych, a podróż odbywało się pieszo albo na jakach. Nawet teraz myślę, że niewiele osób bym namówiła na taki trekking.
Czy Pani podróż do Tybetu prowadziła szlakiem Aleksandry David?
Maja Wolny – Z podróżowaniem do Tybetu jest tak, że nie można wyruszyć swoim własnym szlakiem, tylko takim, na który pozwolą władze w Pekinie. Nie ma się tej podróżniczej wolności. I to jest najważniejsza różnica pomiędzy podróżowaniem teraz, a sto lat temu, chociaż wtedy Tybet był też krajem zamkniętym dla cudzoziemców, stąd David podróżowała incognito, w przebraniu. Niemniej jednak nie było tak rozbudowanego aparatu inwigilacyjnego jak teraz. Dziś, gdybym nie zastosowała się do planu podróży, na podstawie którego wydano mi chińską wizę, bo Tybet jest częścią Chin, naraziłabym na represje nie tylko siebie, ale wszystkich, z którymi potencjalnie mogłabym wejść w kontakt. Jedynym miejscem, gdzie zagraniczny turysta może poruszać się bez towarzystwa swojego przewodnika, jest Lhasa, ale w tym mieście jest tyle patroli, że cały czas jest się pod obserwacją.
Przykładem może być przypadek Tenzina, Pani przewodnika, którego podczas drugiego wyjazdu do Lhasy, nie udało się już Pani odnaleźć. Zniknął po nim – jak Pani pisze – wszelki ślad. Nikt go nie znał, nie pamiętał. Dziwne…
Maja Wolny – To było dla mnie bardzo smutne. Tenzin zniknął, podobnie jak restauracja jego matki. Po trzech miesiącach od naszego spotkania zniknął wszelki ślad po człowieku. Tenzin był bardzo rozmowny, zawdzięczam mu wiele insiderskich informacji, a w Tybecie niełatwo znaleźć rozmówcę. Barierą jest nie tylko strach, ale przede wszystkim język, chociaż uczyłam się chińskiego przed wyjazdem. Tenzin ze swoim świetnym angielskim był skarbem, zwłaszcza że dużo opowiadał, co nie uszło widocznie uwadze władz. Boję się, że trafił do tzw. obozu reedukacyjnego. Być może jednak udało mu się uciec do Nepalu czy Indii...
Patrzy Pani na Tybet i mijane po drodze miejsca z perspektywy Polki, która oswaja przestrzeń, szukając w terenie tego, co znajome, co polskie, i takie elementy znajduje. Patrzy Pani na Tybet z perspektywy polskich marzeń o wolności. Czy według Pani kraj ten ma szansę na wolność?
Maja Wolny – Myślę, że Tybetańczycy są nam bardzo bliscy, mimo kulturowego dystansu, jaki nas dzieli. Sprawa tybetańska zawsze była w Polsce obecna. Ludzie mogą nie znać szczegółów, ale hasło „Wolny Tybet” zawsze spotyka się ze społeczną aprobatą. Wiemy, co to znaczy być pod zaborem i bardzo im tej niedoli współczujemy. Jest to pokrewieństwo umiłowania wolności.
Dla mnie – czytając Pani książkę – jednym z symboli tego umiłowania wolności jest także dość makabryczny obyczaj pogrzebowy…
Maja Wolny – Mówi Pani o podniebnych pogrzebach… Nie byłam uczestnikiem takiej ceremonii, ale widziałam jej miejsce krótko po tym i wiem, jak się to odbywa. Jej idea jest bardzo piękna i konfrontująca. Człowiek sobie naprawdę zdaje sprawę ze swojej małości, skończoności, ale jednocześnie z tego, że powraca. Niby życie się kończy bardzo definitywnie, a jednak się nie kończy…
Bo jesteśmy częścią…
Maja Wolny – Bo jesteśmy częścią tego właśnie życia… Bardzo mnie to poruszyło. Podniebne pochówki, podczas których ciało zmarłego jest rozczłonkowywane i rzucane sępom, dużo mówią o Tybecie i o pozycji, jaką tybetańskiej obyczajowości zajmuje ludzkie ciało, o tym, jak bardzo szanowane jest życie innych istot. Sępy nie kojarzą się tam negatywnie. Uważa się je za wcielenie dobrych boginek, wyświadczających zmarłemu ostatnią posługę. Ten rytuał zmusza do zastanowienia nad miejscem człowieka: czy uważamy siebie za centrum wszechświata, czy też za jego niewielką cząstkę? To drugie podejście jest zdrowsze – i dla ludzi, i dla przyrody – bo broni przed zakusami w innych dziedzinach życia. Cytowany przeze mnie w książce Mao uważał, że przyrodę należy podbić jak wroga – i to się dokładnie dzieje w Tybecie: Tybet jest podbijany jak wróg, wywożone są stąd bogactwa naturalne, niszczona jest unikatowa przyroda Dachu Świata. Chiny silnie stymulują kolonizację Tybetu, zachęcając Chińczyków do osiedlania się tam, oferując im dobrze płatną pracę, kredyty, możliwości kariery. Dla Tybetańczyków zostaje w zasadzie tylko praca fizyczna i niższe stanowiska.
Pani jednak pokazuje, że Tybetańczycy wciąż walczą o swoją ziemię, może nie w sposób taki, jak byśmy sobie wyobrazili – z bronią w ręku, ale cicho i wytrwale: kultywując swój język, tradycję, religię, po wielokroć obchodząc świętą górę Kajlas…
Maja Wolny – Podobnie jak w Polsce, ważna jest w Tybecie społeczna rola religii, to wokół niej skupia się cichy opór polityczny. Collin Thubron powiedział, że być może Tybetańczycy, wykonując tzw. korę, czyli rytualne obchodzenie świętej góry lub świątyni – biorą ziemię, która im została odebrana, z powrotem w posiadanie.
To też tkwi i w naszym języku: „obchodzić święto”, „obejście” – w znaczeniu gospodarstwa, które trzeba doglądać codziennie po wielokroć, obchodząc dookoła…
Maja Wolny – Tybetańską korę można praktykować także u siebie, na przykład idąc na rajd (śmiech). Takie wydeptywanie własnej ziemi budzi uważność, którą straciliśmy przez szybkie konsumowanie rzeczywistości.
Przed wyjazdem do Tybetu mówiła Pani, że jedzie na Dach Świata, żeby zobaczyć więcej. Myślę tu o naszych rozmowach o książce „Jasność” – poniekąd katastroficzno – spiskowej. Dojrzała Pani nadzieję dla naszej cywilizacji czy mamy nadal z niepokojem czekać na nieuchronność roku 2050?
Maja Wolny – Powtórzę za Grahamem Greenem, że z dalekiej podróży zawsze wraca się jako inny człowiek. Z podróży do Tybetu wróciłam, kiedy właśnie zaczynała się pandemia. Pierwsze informacje na ten temat miałam już w Azji, chociaż nikt wtedy nie przypuszczał, jaką to przyjmie skalę, jak to zmieni nasze życie. Z tej azjatyckiej podróży nie przywiozłam nadziei prostej, nieskomplikowanej… Przywiozłam za to wiarę w potęgę przyrody, która w jakiś sposób może nas, ludzi ochronić. Na przykład kolonizacja Tybetu prawdopodobnie nigdy do końca się nie powiedzie, bo w Himalajach ludzi z nizin (czyli np. Chińczyków) dopada choroba wysokościowa. Ktoś, kto nie jest genetycznie przystosowany do wysokości, będzie miał zawsze fizyczne trudności. Chciałabym wierzyć, że cudowna złożoność przyrody potrafi udaremnić manipulacje człowieka. To jest właśnie moja nadzieja. Być może takim przewrotnym przykładem jest tutaj również wirus z Wuhan.
Zależy, co się uznaje za początek wirusa, ale jeżeli się uznaje, że jest to siła natury, to ona tu działa sama…
Maja Wolny – No właśnie. Kiedy opisuję lodowiec Carrolla i Tenzina, który płacze, bo widzi, jak regularnie się on zmniejsza, bo zdaje sobie sprawę, ile rodzin zaopatruje on w wodę… Ten lodowiec ma pośrednie znaczenie dla zaopatrzenia w wodę miliardów ludzi w Pakistanie, Bangladeszu. Gdy to sobie uzmysłowimy, to okazuje się, że to też jest nasz problem.
Moja podróż skończyła się na początku pandemii, co dla mnie miało znaczenie symboliczne – miałam okazję zobaczyć, że przyroda potrafi małość ludzkich manipulacji zablokować, udaremnić. Zobaczyłam, co się dzieje w pewnych krajach, także azjatyckich: pewne gatunki zwierząt, dawno uznane za wymarłe, wychodzą z ukrycia, zdobywają sobie na nowo terytorium. Wirus jednym niesie cierpienie i śmierć, innym wyzwolenie… To bardzo tybetańska lekcja: niby umieramy, a jednak się odradzamy. Jeżeli uznamy istnienie czegoś większego od nas, to wtedy jakieś ocalenie jest możliwe. I to jest jeszcze jedna moja nadzieja…
Nadzieja też tkwi we wspólnocie z innymi ludźmi. W swojej książce udowadnia Pani, że mimo różnic jesteśmy wszyscy bardzo podobni…
Maja Wolny – Starałam się o tym pisać w rozdziałach o pierogowym cieście, herbacianych liściach i modlitewnych paciorkach, w których szukam wspólnych pierwiastków, żeby pokazać jak bardzo – pomimo dzielących nas uwarunkowań kulturowych – jesteśmy sobie bliscy. I to też jest kojące, że można znaleźć pewną nić – jak z paciorkami – łączącą nas z innymi ludźmi. Jeżeli ją znajdziemy, to nam nakaże szacunek. To też cenna lekcja z Tybetu: szukanie powinowactw w rzeczach bardzo różnych, w bardzo różnych kulturach, w bardzo odległych od siebie miejscach.
Pisze Pani, że wojaże są akuszerkami myśli. Podróżuje Pani, by odnaleźć też samą siebie?
Maja Wolny – Wystawianie się na przeciągi, niewygody podróży sprawia, że wyostrza się nam wzrok i pewne rzeczy zaczynamy dostrzegać bardziej, wyraźniej. Podróżowanie jako pielgrzymowanie do jakiegoś celu, choć nie musi to być wcale cel religijny. Ale jak do podróży podejdziemy jak do drogi rozłożonej w czasie i w wysiłku, to ma to szansę nas odmienić. Podróżowanie pociągiem jest mozolnym pokonywaniem przestrzeni, kontemplacyjnym sposobem przemieszczania się. Ja jestem tym zachwycona, choć zdaję sobie sprawę, że nie wszyscy mogą podróżować w ten sposób. Mam nadzieję, że gdy czyta się moją książkę, to dokładnie widać, co jest niewygodne, co jest niefajne, ale też i to, co jest ciekawe w takim przemierzaniu kilometra za kilometrem, gdzie można wszystko obejrzeć i jest czas, aby to przeanalizować…
Pani książka ujrzała światło dzienne w czerwcu i już otrzymała nagrodę III Edycji Plebiscytu Influencer’s Top 2020 w kategorii: styl, podkategoria: książki. Spotyka się Pani – w związku z pandemią nierzadko wirtualnie – z czytelnikami. Kiedy spotkanie w Kazimierzu?
Maja Wolny – Promocja w Kazimierzu odbędzie się w ramach Festiwalu Filmu i Sztuki Dwa Brzegi 7 sierpnia o godzinie 16:00 w Kazimierskim Ośrodku Kultury Promocji i Turystyki i będzie otwarta dla publiczności. Będzie też transmitowana.
Planowała Pani napisanie książki podróżniczej o Transylwanii. Co z tą podróżą?
Maja Wolny – Transylwania nie została odłożona na kołek… osikowy (śmiech). Czekam na otwarcie granic. Jadę w II połowie sierpnia. Mam nadzieję, że będzie w miarę normalnie. To będzie jednak podróż prywatna z rodziną. Nie wiem, czy będę w stanie napisać kolejną książkę podróżniczą. Podróż do Himalajów była moją podróżą życia. Czy można wyruszyć w kilka podróży życia?
Nad czym obecnie Pani pracuje?
Maja Wolny – Pracuję nad nową książką, w której Kazimierz Dolny pojawi się w szczególny sposób. Nie zdradzę jednak szczegółów. W Tybecie zrobiłam się bardzo przesądna (śmiech). Odpowiem więc metaforycznie. Teraz odkryłam w sobie pasję do ogrodnictwa – tu w Kazimierzu są po temu genialne wprost warunki. Od pewnego czasu mam małą szklarenkę. Zawsze pracuję nad kilkoma pomysłami na raz i je obserwuję – tak jak moje rośliny. Niektóre dość brutalnie wyrywam, niszczę. Inne – choć wyglądają niepozornie – zostawiam i obserwuję, co z nich wyrośnie. Gdy przyjdzie czas zbiorów, ta jedna zostanie triumfalnie wyniesiona na zewnątrz i pokazana czytelnikom.
Z Mają Wolny rozmawiała Anna Ewa Soria