Czy o Kazimierzu wiemy już wszystko, znamy naprawdę każdy jego
zakamarek? Ja Miasteczko znam tylko… z widzenia. Maks Skrzeczkowski,
mimo ogromnej wiedzy o nim, wciąż szuka nowych nieodkrytych dróg. Jedne
znajduje, a wtedy niemal natychmiast odkrywają się nowe...
Wystawa zatytułowana „Tylko rynek” w Kazimierskim Ośrodku Kultury, pokazuje tytułowy kazimierski rynek w XXI wieku – z charakterystycznymi renesansowymi detalami – podcieniami, oknami, sklepieniami ale i elementami na wskroś współczesnymi, jakimi są np. zjazdy motocyklistów.
- Często osoby fotografujące szukają w Kazimierzu jakiegoś archaizmu, czegoś, co jest zawieszone w czasie. I to tu bez problemu można odnaleźć – mówi Maks Skrzeczkowski. - Ja natomiast szukam większej prawdy o tym miejscu, także są to momenty kiedy jest cicho i spokojnie, na przykład zimą, gdy na rynek wjedżdża koń, jest śnieg i klimat, ale potem jest czas, na przykład podczas weekendu majowego, kiedy jest na tyle dużo ludzi, że nie da się dojrzeć szarego fragmentu rynku.
Autor zdjęć o swoich pracach mówi, że są scenami z teatru, gdzie nie wszystko jest jasne i dopowiedziane. I przecież wcale nie musi takie być. Bo chodzi o pewne sprzeczności i kontrasty… - Na przykład Cyganka, która jest najstarsza ze wszystkich „kazimierskich” Cyganek, najbiedniej ubrana, a tymczasem obok niej stoi najnowszy mercedes – opowiada Maks Skrzeczkowski. - I to jest właśnie ten jeden moment, kiedy ona obok tego samochodu przechodzi. Nie stoi tam godzinę czy dłużej. Chwilę.
„Oczami jaskółki”, to wystawa prezentowana w Miejsko – Gminnej Bibliotece Publicznej w Kazimierzu. Tu autor nie skupia się na zdjęciach lotniczych, które znamy, bo jak mówi, nie ma w tym już takiej zjawiskowości, jak kiedyś. Na wystawie fotografie zostały połączone w dość przewrotny sposób, są zdjęcia wykonywane z ziemi, z okien, z dachu, z komina i z wielu innych „dziwnych” perspektyw – z różnych wysokości.
- Są to miejsca, z których nie widziałem nigdy zdjęć. Być może wcześniej nikt takich nie robił. Czasem są miejsca, które nie istnieją, bo jakby nie da się stać w miejscu, które jest zawieszone 50 metrów nad rynkiem. Poza tym są to zdjęcia bardzo ryzykowne, ponieważ podczas jednej z sesji doszło do sytuacji dość traumatycznej i niewiele brakowało, by skończyła się lądowaniem w Wiśle – mówi Maks Skrzeczkowski.
Zdjęcia te są więc też efektem pewnego ryzyka, poszukiwań i wielogodzinnej pracy, która nie była jednorazowym podejściem, a cyklem. Są tam wschody i zachody słońca, fragmenty bez zbyt szerokiego kontekstu, bo właśnie te zdjęcia artysta najbardziej lubi.
Dlaczego warto przyjść na te wystawy…? Bo może takie ujęcie Kazimierza, jakie pokazał na nich obu Maks Skrzeczkowski, pozwoli nam odkryć swoją większą prawdę o Kazimierzu. Własną, najprawdziwszą.
- Często osoby fotografujące szukają w Kazimierzu jakiegoś archaizmu, czegoś, co jest zawieszone w czasie. I to tu bez problemu można odnaleźć – mówi Maks Skrzeczkowski. - Ja natomiast szukam większej prawdy o tym miejscu, także są to momenty kiedy jest cicho i spokojnie, na przykład zimą, gdy na rynek wjedżdża koń, jest śnieg i klimat, ale potem jest czas, na przykład podczas weekendu majowego, kiedy jest na tyle dużo ludzi, że nie da się dojrzeć szarego fragmentu rynku.
Autor zdjęć o swoich pracach mówi, że są scenami z teatru, gdzie nie wszystko jest jasne i dopowiedziane. I przecież wcale nie musi takie być. Bo chodzi o pewne sprzeczności i kontrasty… - Na przykład Cyganka, która jest najstarsza ze wszystkich „kazimierskich” Cyganek, najbiedniej ubrana, a tymczasem obok niej stoi najnowszy mercedes – opowiada Maks Skrzeczkowski. - I to jest właśnie ten jeden moment, kiedy ona obok tego samochodu przechodzi. Nie stoi tam godzinę czy dłużej. Chwilę.
„Oczami jaskółki”, to wystawa prezentowana w Miejsko – Gminnej Bibliotece Publicznej w Kazimierzu. Tu autor nie skupia się na zdjęciach lotniczych, które znamy, bo jak mówi, nie ma w tym już takiej zjawiskowości, jak kiedyś. Na wystawie fotografie zostały połączone w dość przewrotny sposób, są zdjęcia wykonywane z ziemi, z okien, z dachu, z komina i z wielu innych „dziwnych” perspektyw – z różnych wysokości.
- Są to miejsca, z których nie widziałem nigdy zdjęć. Być może wcześniej nikt takich nie robił. Czasem są miejsca, które nie istnieją, bo jakby nie da się stać w miejscu, które jest zawieszone 50 metrów nad rynkiem. Poza tym są to zdjęcia bardzo ryzykowne, ponieważ podczas jednej z sesji doszło do sytuacji dość traumatycznej i niewiele brakowało, by skończyła się lądowaniem w Wiśle – mówi Maks Skrzeczkowski.
Zdjęcia te są więc też efektem pewnego ryzyka, poszukiwań i wielogodzinnej pracy, która nie była jednorazowym podejściem, a cyklem. Są tam wschody i zachody słońca, fragmenty bez zbyt szerokiego kontekstu, bo właśnie te zdjęcia artysta najbardziej lubi.
Dlaczego warto przyjść na te wystawy…? Bo może takie ujęcie Kazimierza, jakie pokazał na nich obu Maks Skrzeczkowski, pozwoli nam odkryć swoją większą prawdę o Kazimierzu. Własną, najprawdziwszą.