Podobne
Komentarze
-
Do dziś nie potrafię wytłumaczyć pochodzenia dziwnych dźwięków, które słyszałyśmy z koleżanką nocą w Czerniawach, ale w okolicach źródełka. Było to jakby charczenie niedźwiedzia. To było ponad dziesięć lat temu, ale do dziś mam dreszcze gdy sobie to przypomnę. Pewnie wzięłabym to za jakieś omamy słuchowe, ale obie słyszałyśmy wyrażnie!
-
Fajne historyjki, tylko przydałoby się takich wiecej... Może ktoś zna jakieś opowieści o nawiedzonych miejscach w Kazimierzu?
-
uważajcie bo uwierze
Krąg Młodych Miłośników Starego Kazimierza działający przy Zespole Szkół im. Jana Koszczyca Witkiewicza w Kazimierzu Dolnym przygotował dla czytelników Portalu dwie nowe ludowe opowieści. Pierwsza dotyczy niezwykłych zjawisk na żydowskim cmentarzu, druga tajemniczej postaci pojawiającej się na ruinach zamku.
Przedstawione opowieści są wynikiem ciągłych poszukiwań ciekawych historii w przekazach ustnych najstarszych mieszkańców miasteczka, prowadzonych uczniów z Zespołu Szkół im. Jana Koszczyca Witkiewicza.
Na cmentarzu żydowskim straszy. Tak mówią starsi kazimierzanie, na dowód opowiadając swoje historie związane z tym miejscem.
Pewnemu mężczyźnie, kiedy był jeszcze wyrostkiem, a więc było to niedługo po wojnie, zdarzyło się wracać późną nocą ulicą Czerniawy. Słyszał o duchach na kirkucie, ale gdzież by młody chłopak przywiązywał wagę do takich historii! Nagle zobaczył, że po drugiej stronie szosy idzie duży czarny pies. Oczy błyszczały mu jakoś dziwnie - wrogo i groźnie.
Chłopak spojrzał na zwierzę i poczuł się nieswojo. Podniósł jednak z ziemi kamień, zamachnął się i wycelował w psa. Ten jednak nawet nie drgnął! A przecież każdy pies w takiej sytuacji podwinąłby ogon i zatrzymał się, czekając, co dalej, może szykując się do obrony. Ten jednak nie. Szedł niewzruszony dalej tą samą przeciwległą stroną jezdni.
Nagle - zniknął tak samo niespodziewanie, jak się pojawił! Wtedy właśnie chłopak minął kirkut. Przypomniały mu się historie o strachach w tym miejscu i dopiero wówczas przestraszył się naprawdę.
Inna kobieta opowiadała, że kiedyś przejeżdżała nocą na rowerze obok kirkutu na Czerniawach. Także słyszała historie o tutejszych strachach, nic więc dziwnego, że mijała to miejsce z przysłowiową duszą na ramieniu. Nagle zobaczyła pod murem cmentarnym (kirkut od strony ulicy odgradzał wtedy kamienny murek) światełko. Ale nie mogły to być świetliki - ten nikły blask był zupełnie inny niż świętojańskich robaczków! Przyspieszyła i wkrótce minęła upiorne miejsce. Nie dała jednak się zastraszyć. Postanowiła sprawdzić, co ją wtedy tak przestraszyło. Na drugi dzień z grupą kolegów wybrała się pod mur kirkutu. Znaleźli tam.wstrętne obłe robaki, które także miały zdolność fosforyzowania!
Przynajmniej ta historia znalazła swoje racjonalne wyjaśnienie.
Historia ta zdarzyła się w ruinach kazimierskiego zamku późnym wieczorem. Sąsiad mojej babci, z czasów, kiedy mieszkała jeszcze na ulicy Góry Pierwsze, pan Stanisław wracał jak zwykle z domu po pracy..
Babcia często rozmawiała z nim, więc dobrze wiedziała, że w drodze powrotnej lubił on sobie zajść na zamek, najczęściej po to, aby zapalić sobie papieroska i w spokoju podziwiać piękno panoramy Kazimierza.
Zazwyczaj nikogo tam nie było, lecz tego wieczoru pan Stanisław zauważył w ruinach jakąś postać. Wyglądała ona trochę dziwnie, miała czarny płaszcz i kapelusz zasłaniający twarz. Trudno było rozpoznać tego człowieka w świetle księżyca. Sąsiad mojej babci poczuł się trochę nieswojo, ale opanowując lęk, podszedł do tego człowieka i rozpoczął konwersację:
- Co pan tu robi o tak późnej porze?
- Mieszkam w okolicy i przyszedłem podziwiać z ruin piękno miasteczka - odpowiedział nieznajomy. - Zapali pan?
- Bardzo chętnie - odparł pan Stanisław, któremu właśnie przypomniało się, że po to przecież tutaj przyszedł. - i wyciągnął papierosa ze złotej papierośnicy podsuniętej mu przez nieznajomego.. Wyciągnął zapałki, podszedł do barierki zabezpieczającej i zapalił.
- Nie chciałby pan czasem ognia? -zapytał, ale nagle okazało się, że dziwny towarzysz zniknął!
- Może już sobie poszedł - pomyślał spokojnie pan Stanisław i nawet się ucieszył. Wolał swojego papierosa wypalać w ruinach sam.
Ale sensacje tamtejszego wieczoru jeszcze się nie skończyły.
Po chwili babciny sąsiad poczuł odrażający niesmak w ustach. Zdziwiony splunął, szybko wykaszlał dym z płuc, zagasił na murze papierosa i niezwłocznie sprawdził zawartość owego skręta. Księżyc akurat wysunął się zza chmur i przyświecał tej operacji, tak więc łatwo można było stwierdzić, że w środku zamiast tytoniu znajduję się.koński nawóz!
Pan Stanisław odrzucił resztki papierosa i przestraszony wybiegł z ruin zamku.
Od tamtej pory nie zachodził już po zmierzchu na zamek, a uroki Kazimierza podziwiał jedynie z rynku. (Mikołaj Górecki)
Skomentuj
Dodawanie komentarza
Trwa dodawanie komentarza. Nie odświeżaj strony.