Zimiernikejszyn to jak zwykle dużo ruchu - to koncerty, imprezy na stoku i spacery. Jeden z nich - tradycyjnie jak co roku - poprowadził przewodnik turystyczny Marcin Pisula.
Zimiernikejszyn to impreza, która pokazuje, że w Kazimierzu można czas spędzać aktywnie cały rok. Zimą również. Zwłaszcza taką jak w tym roku, kiedy śniegu jak na razie nie brakuje. A ten – jak wiadomo – zachęca do zimowych aktywności. Jakich? Wystarczy popatrzeć na wystawę sprzętu zimowego otwartą na inaugurację V jubileuszowej edycji Zimiernikejszyn w Gminnym Zespole Szkół w Kazimierzu Dolnym. Tworzy ją ponad 50 eksponatów, w tym ponadstuletnie sanki, także łyżwy i narty – tych jest najwięcej, bo i położenie Kazimierza sprzyjało szusowaniu po zboczach położonego w dolinie Miasteczka. To pokazuje, że kazimierzacy i goście, którzy do Kazimierza przyjeżdżali, byli tu aktywni od zawsze.
Gdzie dokładnie jeżdżono w Kazimierzu? Tego można było dowiedzieć się podczas spaceru z przewodnikiem turystycznym przetubylcem Marcinem Pisulą, który od początku Zimiernikejszyn prowadzi swoje specjalnie na tę okazję przygotowane wycieczki.
Trasa wyprawy sobotniej została tak zaprojektowana, by pokazać i dawne miejsce jeżdżenia na łyżwach na zamarzniętym rozlewisku przy źródełku za basztą, i dawne trasy zjazdowe kazimierskiego wyciągu narciarskiego, które swój wylot miały w Norowym Dole.
Droga nie należała do łatwych nie tylko z powodu dzików, które zryły część trasy, czego wprawdzie nie widać było spod śniegu, ale czuć było pod nogami i co utrudniało poruszanie się, zwłaszcza że przewodnik wiódł uczestników wycieczki zboczem. Gdyby nie zaufanie do prowadzącego i pozostałości budyneczku wyciągu, w którym kupowało się bilety na wjazd, trudno byłoby się dopatrzeć tu przestrzeni, które kojarzą się ze stokiem czy lodowiskiem. O miejsca te już dawno upomniał się las. Zarosły mniejszymi i większymi krzewami i drzewami, z których największa jest sosna pamiętająca jeszcze czasy, gdy na kazimierskim stoku było jeszcze płasko, tłumnie i gwarno. Jak opowiadał Marcin Pisula, ma ona na swoim sosnowym sumieniu niejedną złamaną nogę…
Czy się podobało? Pytanie!
- Pierwszy raz jestem w Kazimierzu. Najpierw myślałem, że może trochę szkoda, że nie będziemy chodzić po samym mieście, ale takie smaczki lokalne nawet bardziej zapadają w pamięć niż opowieści o kolejnych kościołach – mówi Mirek z dwóch miasta naraz – z Warszawy i Torunia. – Bardzo fajna pogoda, piękne widoki. Warto tu przyjechać jeszcze raz.
Na wycieczce nie brakowało dzieci, które mimo trudnej raczej trasy poradziły sobie doskonale.
- Ta trasa przypomina czeskie góry – mówi jeden z chłopców, który ferie spędzał akurat za południową granicą.
- Bardzo ciekawa trasa, jeszcze takimi miejscami nie chodziłem, chociaż w Kazimierzu jestem już chyba setny raz – mówi tata chłopca, Dziadek Piotrek z Zielonki, który na wycieczkę wybrał się razem z żoną, synem i pięcioletnią córeczką na sankach. – Bardzo lubimy tu przyjeżdżać zimą. Są tu fajne stoki, ciekawe widoki a jak jest śnieg i ładna pogoda – piękne światło. A to zawsze oznacza nowe wrażenia estetyczne.
Na wycieczce nie brak było także kazimierzaków. Marcin Żukowski, którego tata Jan Żukowski – emerytowany nauczyciel wychowania fizycznego w kazimierskiej szkole przy Szkolnej – był jednym z organizatorów życia sportowego w Miasteczku, opowiadał o trasach narciarskich, które jeszcze nie tak dawno funkcjonowały w okolicach jego domu w wąwozach za ośrodkiem wczasowym Arkadia.
- Na torze zawsze był duży tłok, zdarzały się wywrotki, długo trzeba było czekać na ruszenie z miejsca. Na sankach jeździli i dzieci, i dorośli. Moi rodzice jako dorośli też jeździli. To zawsze znaczyło dużo frajdy – wspomina Marcin Żukowski, dziś warszawiak. – Dziś tu cicho. Czasem tylko ktoś z okolicy zjedzie na sankach. Czasem ja sobie zjadę. Już jest gorzej z zimami, gorzej ze śniegiem i wymiera ta aktywność niestety przegrywając z telewizorem, komputerem, komórką. Dobrze, że jest jeszcze sztucznie naśnieżany stok, który pomaga podtrzymywać miejscowe tradycje sportów zimowych w Kazimierzu.
Opowieści przegościa Marcina Pisuli o sportach zimowych na Facebooku >>>
Skomentuj
Dodane komentarze (4)
-
Kochani czy to byłoby wielką trudnością pod zdjęciami wstawić napisy gdzie to jest. Ja do dwudziestu lat mieszkałem w Kazimierzu i wielu miejsc nie kojarzę. Chociaż wówczas jeszcze Kazimierz Nie był tak zarośnięty jak wielu naszych polityków, ale przez to widoki były przecudne.
-
Widzieliście Kłaczka - wygolili psiaka w tych schonisku na zimę. Co za okrutny widok. Szedł z jedną panią i po pyszku można go tylko rozpoznać. Powinni ukarać tego dnia, co mu to zrobił.
-
Bardzo dobry artykuł promujący kazimierskie wąwozy. Brawo dla Marcina i autora tekstu. Więcej takich akcji.
-
ego można było dowiedzieć się podczas spaceru z przewodnikiem turystycznym przegościem Marcinem Pisulą.
Zaraz zaraz to przetubylec, a nie przegość!-
Marcin Pisula faktycznie "przetubylcem" jest. Dziękujemy za czujność. Poprawiliśmy.
-