Bóbr europejski dawniej występował w całej strefie umiarkowanej Europy i Azji. Teraz wyginął w wielu regionach naszego kontynentu i został objęty częściową ochroną. Ale w okolicach Kazimierza bobry mają się świetnie. I wchodzą w szkodę rolnikom.
Pan Andrzej Niedźwiedzki z Witoszyna nad Potokiem Witoszyńskim uprawia kukurydzę. W dwóch miejscach. Z jednego pola plony już zebrał, a na drugim – czekała go niespodzianka. Raczej niemiła. Ziemia na polu zaczęła rozmiękać, bo poziom wody w rzeczce w ciągu ostatniego tygodnia podniósł się o metr. I to akurat wtedy, gdy deszcze dawno już przestały padać. Przyczynę tego stanu rzeczy nietrudno było ustalić. Nad potokiem leżały świeżo ścięte drzewa z wyraźnymi śladami zębów. Bobry. Jedna tama spiętrzała wodę przy polu, gdzie rolnik właśnie zamierzał kosić kukurydzę, drugą – ukrytą w gęstych chaszczach – odnalazł przy drugim polu, gdzie kukurydzę już skoszono. Tam na szczęście ziemia nie rozmiękała.
I problem, bo kukurydzę zebrać trzeba, ale na pole ciężkim sprzętem wjechać nie sposób.
- Podczas koszenia, gdy będę jeździł raz koło razu – bo maszyna jeden pokos bierze – to ja zrobię takie grzęzawisko tutaj, ze stąd potem nie wyjadę, będę musiał drugim traktorem wyciągać – mówi Andrzej Niedźwiedzki, z niepokojem pokazując na lustro wody, która – jeszcze trochę – a przeleje się przez prowadzący na pole mostek. – A jak później takie pole zaorać? A jak przyjdą wiosenne roztopy i ruszy woda z gór, co wtedy tu się stanie? Zaleje całą dolinkę.
Andrzej Niedźwiedzki próbował interweniować u urzędników. Najpierw w Urzędzie Gminy w Kazimierzu Dolnym, skąd odesłano go do puławskiego oddziału Wojewódzkiego Zarządu Melioracji i Urządzeń Wodnych w Lublinie, a stąd z kolei odesłano go… znowu do burmistrza Kazimierza. Koło się zamknęło. Tydzień minął. Woda się podnosiła, a kukurydza dalej pozostawała nie zebrana. A tu już by trzeba siać żyto na kiszonkę dla krów, których pan Andrzej ma dziesięć, bo zajmuje się produkcją mleka.
Wojewódzki konserwator przyrody Beata Sielewicz radziła, by rolnik w tej sprawie zwrócił się do niej ze stosownym podaniem, które miała rozpatrzeć specjalna komisja. W perspektywie był więc następny tydzień wyczekiwania na decyzję urzędników.
W końcu sprawą witoszyńskich bobrów zajął się jednak Urząd Miasta w Kazimierzu Dolnym. W czwartek zebrała się odpowiednia komisja złożona z przedstawicieli Zarządu Lubelskich Parków Krajobrazowych i urzędników kazimierskiego magistratu, która udała się dla zbadania sprawy na miejsce. I jeszcze tego dnia strażacy z witoszyńskiej Ochotniczej Straży Pożarnej rozebrali obie tamy. Niemożliwe stało niemożliwe, a rolnik mógł spokojnie zebrać swoją kukurydzę.
Powstaje pytanie: dlaczego urzędnicy nie mogą normalnie dogadać się z ludźmi, tylko ustępują pola prasie?..
I problem, bo kukurydzę zebrać trzeba, ale na pole ciężkim sprzętem wjechać nie sposób.
- Podczas koszenia, gdy będę jeździł raz koło razu – bo maszyna jeden pokos bierze – to ja zrobię takie grzęzawisko tutaj, ze stąd potem nie wyjadę, będę musiał drugim traktorem wyciągać – mówi Andrzej Niedźwiedzki, z niepokojem pokazując na lustro wody, która – jeszcze trochę – a przeleje się przez prowadzący na pole mostek. – A jak później takie pole zaorać? A jak przyjdą wiosenne roztopy i ruszy woda z gór, co wtedy tu się stanie? Zaleje całą dolinkę.
Andrzej Niedźwiedzki próbował interweniować u urzędników. Najpierw w Urzędzie Gminy w Kazimierzu Dolnym, skąd odesłano go do puławskiego oddziału Wojewódzkiego Zarządu Melioracji i Urządzeń Wodnych w Lublinie, a stąd z kolei odesłano go… znowu do burmistrza Kazimierza. Koło się zamknęło. Tydzień minął. Woda się podnosiła, a kukurydza dalej pozostawała nie zebrana. A tu już by trzeba siać żyto na kiszonkę dla krów, których pan Andrzej ma dziesięć, bo zajmuje się produkcją mleka.
Wojewódzki konserwator przyrody Beata Sielewicz radziła, by rolnik w tej sprawie zwrócił się do niej ze stosownym podaniem, które miała rozpatrzeć specjalna komisja. W perspektywie był więc następny tydzień wyczekiwania na decyzję urzędników.
W końcu sprawą witoszyńskich bobrów zajął się jednak Urząd Miasta w Kazimierzu Dolnym. W czwartek zebrała się odpowiednia komisja złożona z przedstawicieli Zarządu Lubelskich Parków Krajobrazowych i urzędników kazimierskiego magistratu, która udała się dla zbadania sprawy na miejsce. I jeszcze tego dnia strażacy z witoszyńskiej Ochotniczej Straży Pożarnej rozebrali obie tamy. Niemożliwe stało niemożliwe, a rolnik mógł spokojnie zebrać swoją kukurydzę.
Powstaje pytanie: dlaczego urzędnicy nie mogą normalnie dogadać się z ludźmi, tylko ustępują pola prasie?..
Skomentuj
Dodane komentarze (3)
-
Chyba żaden przedstawiciel prasy nie był na miejscu. Iki ma w pełni rację - jeżeli rzece odbiera się jej domenę - to takie są konsekwencje. Tam powinna być łąka, a nie pole sięgające krawędzi koryta rzeki. Jest to kolejny przykład jak z igły mozna zrobić widły!
-
człowiek powinien być świadomy zagrożeń, jeżeli decyduje się na budowę domu nad rzeką lub uprawę pola, ale jak zwykle wszystkiemu w
-
najwyzszy czas by urzednicy zaczeli odpowiadac za swoje zadania w urzedach panuje nadal bezkrolewie. j.t