Wolontariusze z Fundacji Marii i Jerzego Kuncewiczów i Stowarzyszenia „Kuncewiczówka” byli gośćmi niecodziennego spotkania, które odbyło się w Willi pod Wiewiórką. Było klimatycznie, wzruszająco i emocjonalnie.
Muzeum Nadwiślańskie, oddział Dom Kuncewiczów przy współpracy z Edwardem Balawejderem – prezesem Fundacji Kuncewiczów, Elżbietą Olszewską-Schilling – dziennikarką, pisarką i szefową Salonu Literackiego oraz Danutą Sękalską – publicystką i tłumaczką książek Amosa Oza i Jeffreya Archera, członkiem Stowarzyszenia Pisarzy Polskich i Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, zorganizowało spotkanie miłośników Kuncewiczówki. Wśród zaproszonych gości byli zarówno ci, którzy kiedyś wspierali działalność Domu Kuncewiczów, jak i ci, którzy chcieliby się włączyć w działalność tego wyjątkowego miejsca obecnie.
Wielu uczestników znało osobiście Marię i Jerzego Kuncewiczów. Ich wspomnienia to osobiste przeżycia, które po tak wielu latach mają szansę, by ujrzeć światło dzienne.
- Fundacja Kuncewiczów rozwinęła się dzięki wolontariuszom – mówi Edward Balawejder. - Dzięki nim, dzięki tej grupie ludzi, w skład której wchodzili: malarze, plastycy, poeci, aktorzy i muzycy, mogliśmy tę działalność prowadzić. Zapisane słowa Marii Kuncewiczowej były dla nas, wolontariuszy, myślą przewodnią podczas dyżurów, które pełniliśmy. To szalenie ważne, bo inspirowały one nas do tych wszystkich działań merytorycznych, artystycznych i twórczych organizowanych w tym domu.
Jak wszyscy zgodnie przyznają, do zrobienia jest jeszcze wiele. Są nieznane dotąd pamiątki, prywatne listy i mnóstwo wspaniałych wspomnień, czekających na utrwalenie.
Danuta Sękalska od jakiegoś czasu gromadzi materiały do przygotowywanej książki o Marii Kuncewiczowej, gdzie zamierza przedstawić świat, w którym przyszło żyć i działać wielkiej pisarce. W USA czekają zaś prochy Witolda Kuncewicza na pochówek w Kazimierzu.
- Witold wielokrotnie powtarzał, że byłby bardzo szczęśliwy, gdyby został pochowany w Kazimierzu – mówi Edward Balawejder. – I my cały czas zastanawiamy się, jak to zrobić, jak przewieźć te jego prochy tutaj.
Jedynemu synowi Marii i Jerzego Kuncewiczów, Witoldowi, poświęcona została spora część spotkania. O tym jakim był człowiekiem, o jego stosunkach z rodzicami oraz planach dotyczących Kuncewiczówki opowiadał Edward Balawejder:
- Witold wbrew opiniom wielu ludzi, wcale nie zaprzepaścił woli matki. On miał jej zgodę, żeby zdecydował o przyszłości tego domu, żeby go utrzymywał w takiej formule, jakiej on sam sobie wymyśli. I niestety, ale w pewnym momencie doszedł do wniosku, że już jest za stary, że nie podoła dłużej. Dlatego zdecydował się na sprzedaż tego domu.
Na zakończenie, Edward Balawejder zasadził w ogrodzie dwie róże na pamiątkę spotkania i deklarację częstszych pobytów w Muzeum. Jedna dedykowana była wieloletniemu prezesowi Fundacji Kuncewiczów, druga zaś tym wszystkim członkom stowarzyszenia, których nie ma już wśród nas.