Bochotnica to nie tylko romantyczna historia miłości króla Kazimierza i
Esterki. To także wąwozy i głębocznice zachęcające do wędrówek o każdej
porze roku. Teraz to właściwie ostatni moment by poznać zakamarki
naturalnych wąwozów, zanim ich tajemnice zakryje do kolejnej bezlistnej
pory wybujała roślinność. W drogę więc!
Z uporem maniaka wracam w to samo miejsce w Bochotnicy. Przepusty przy obwodnicy opolskiej. Tym razem skręcam w lewo, by sprawdzić, dokąd prowadzi wąwóz idący wzdłuż asfaltu. Kiedy jednak droga przechodzi w łagodny jar, ja… odbijam w lewo, dając się prowadzić wyraźnym śladom kół. W oddali kuszą żółciejące w słońcu wysokie skarpy głębocznicy. Kolejny korzeniowy dół, jak widać niejedyny w okolicy. Wąwozik okazuje się jednak krótki. Pozostawia niedosyt. Wychodzę na pola, które wciąż jeszcze ktoś uprawia. Cywilizacja. Jej ślady są widoczne także tutaj. Pod ścianą lasu stoi w suchych badylach nawłoci stary żuk, który już nigdzie nie pojedzie. Chociaż kto wie, jakie podróże odbywa on nocą?
Droga wije się wśród pól, sycąc oczy nie tyle widokami, ile po prostu przestrzenią. Samotność, która nie przytłacza, milczenie, które nie ciąży. Tak niewiele trzeba, by odpocząć.
W dali majaczą pojedyncze domy. Wiem, że to dopiero połowa drogi. Mijam po lewo kopiec graniczny rozdzielający Bochotnicę od Skowieszynka i skręcam w lewo ku obwodnicy. Pasy. Po drugiej stronie przydrożny krzyż cały we wstążkach i kwiatach. Wchodzę w drogę prowadzącą na Góry i dalej do Kazimierza. Szukam wejścia w kolejny wąwóz. Najwygodniej będzie dojść do Choiny i na tym skrzyżowaniu skręcić w prawo w polną drogę.
Choina na Skowieszynku tzw. ruski lasek ma ciekawą historię. Stąd podobno Sowieci w czasie drugiej wojny światowej prowadzili ostrzał w kierunku zachodnim w ramach walk o przeprawę wiślaną.
- W latach 70. zazdrościłem starszym chłopakom, bo jeszcze długo udawało im się wprawnym okiem wynajdywać laski prochu strzelniczego na uprawionych polach, bo podobno prowadzono z nich ostrzał działem czy działami – wspomina Krzysztof Czechowicz.
Miejscowi mówią, że i dużo później – w czasie stanu wojennego stacjonował tu oddział sowiecki. Od żołnierzy można było kupić trudne wtedy do zdobycia paliwo.
- Był to teren na tyle istotny dla armii radzieckiej, że w tym małym lasku sosnowym wojsko radzieckie miało okresowe letnie bazy. Co ileś lat pojawiała się mała jednostka. Jeszcze pod koniec 80. – wspomina Czechowicz. – Pamiętam jak na wojskowym samochodzie wyświetlany był „Wilk i zajac”.
Przed „ruskim laskiem” skręcam w prawo. Polną trawiastą drogą dochodzę do wąwozu. To Błotny Dół. Znawcy tematu mówią na niego „wojskowa droga”. Zapewne to kolejna historia z czasów wojny, chociaż trudno sobie dzisiaj wyobrazić, żeby tędy prowadził jakikolwiek trakt poza tym, który wydeptują zwierzęta idące do wodopoju. Wejście do odnogi wąwozu jest nawet początkowo łagodne, ale pod dojściu do linii głównej okazuje się, że środkiem płynie całkiem bystrym strumykiem wodomcza. Wrzyna się często głęboko w podłoże i czyni jego dno nie do przejścia. Na szczęście nie ma błota, więc można iść wzdłuż wody raz jednym, raz drugim zboczem, w trudniejszych miejscach przechodząc na drugą stronę wiatrołomami. Chociaż dookoła rudo i bezlistnie, pięknie tu. Naprawdę.
W końcu wąwóz się wypłyca, pojawiają się kępy skrzypu zimowego i droga. Skręcam w prawo i wychodzę w znany już leśny dukt do przepustów. To już prawie koniec wycieczki.
Droga wije się wśród pól, sycąc oczy nie tyle widokami, ile po prostu przestrzenią. Samotność, która nie przytłacza, milczenie, które nie ciąży. Tak niewiele trzeba, by odpocząć.
W dali majaczą pojedyncze domy. Wiem, że to dopiero połowa drogi. Mijam po lewo kopiec graniczny rozdzielający Bochotnicę od Skowieszynka i skręcam w lewo ku obwodnicy. Pasy. Po drugiej stronie przydrożny krzyż cały we wstążkach i kwiatach. Wchodzę w drogę prowadzącą na Góry i dalej do Kazimierza. Szukam wejścia w kolejny wąwóz. Najwygodniej będzie dojść do Choiny i na tym skrzyżowaniu skręcić w prawo w polną drogę.
Choina na Skowieszynku tzw. ruski lasek ma ciekawą historię. Stąd podobno Sowieci w czasie drugiej wojny światowej prowadzili ostrzał w kierunku zachodnim w ramach walk o przeprawę wiślaną.
- W latach 70. zazdrościłem starszym chłopakom, bo jeszcze długo udawało im się wprawnym okiem wynajdywać laski prochu strzelniczego na uprawionych polach, bo podobno prowadzono z nich ostrzał działem czy działami – wspomina Krzysztof Czechowicz.
Miejscowi mówią, że i dużo później – w czasie stanu wojennego stacjonował tu oddział sowiecki. Od żołnierzy można było kupić trudne wtedy do zdobycia paliwo.
- Był to teren na tyle istotny dla armii radzieckiej, że w tym małym lasku sosnowym wojsko radzieckie miało okresowe letnie bazy. Co ileś lat pojawiała się mała jednostka. Jeszcze pod koniec 80. – wspomina Czechowicz. – Pamiętam jak na wojskowym samochodzie wyświetlany był „Wilk i zajac”.
Przed „ruskim laskiem” skręcam w prawo. Polną trawiastą drogą dochodzę do wąwozu. To Błotny Dół. Znawcy tematu mówią na niego „wojskowa droga”. Zapewne to kolejna historia z czasów wojny, chociaż trudno sobie dzisiaj wyobrazić, żeby tędy prowadził jakikolwiek trakt poza tym, który wydeptują zwierzęta idące do wodopoju. Wejście do odnogi wąwozu jest nawet początkowo łagodne, ale pod dojściu do linii głównej okazuje się, że środkiem płynie całkiem bystrym strumykiem wodomcza. Wrzyna się często głęboko w podłoże i czyni jego dno nie do przejścia. Na szczęście nie ma błota, więc można iść wzdłuż wody raz jednym, raz drugim zboczem, w trudniejszych miejscach przechodząc na drugą stronę wiatrołomami. Chociaż dookoła rudo i bezlistnie, pięknie tu. Naprawdę.
W końcu wąwóz się wypłyca, pojawiają się kępy skrzypu zimowego i droga. Skręcam w prawo i wychodzę w znany już leśny dukt do przepustów. To już prawie koniec wycieczki.