Dziś trasa w samym Kazimierzu, także niezbyt długa, chociaż trochę trudniejsza niż poprzednia w Parchatce. Kazimierskie wąwozy są piękne, ale wędrowanie nimi do łatwych nie należy…
Serce Kazimierskiego Parku Krajobrazowego bije wśród wąwozów. Niektóre z nich mają nazwy znane w szerokim świecie, nazw innych nie znają nawet właściciele pobliskich posesji. Jednak nie ma się co dziwić. Wąwozów w okolicy jest bezmiar. 11 km na 1 km kwadratowy – to gęstość jarów największa w Europie. Bohaterem dzisiejszej wycieczki jest wąwóz, do którego wejście znajduje się na Łysej Górze.
Łysa Górka – niewielkie wzgórze u styku ulicy Doły, Lubelskiej i Czerniawy – to moje odkrycie toponomastyczne sprzed kilku lat. Znam to miejsce od dziecka, ale jego nazwę poznałam zupełnie niedawno. Łysa Góra – automatycznie kojarzy się z legendarnym miejscem spotkań czarownic, które nocami odprawiają sabat. Tak przynajmniej głoszą legendy z Kielecczyzny. Czy tak było w Kazimierzu, nie słyszałam. Zawsze jednak bałam się tamtędy chodzić. Chociaż nie pamiętam, żeby to był lęk przed czarownicami, raczej przed lasem – tajemniczą przestrzenią bez bezpiecznej obecności ludzi.
Nazwa Łysa Górka – jak twierdzi Jadwiga Teodorowicz – Czerepińska – powtarza się w kazimierskich dokumentach od początku XVII w. i – wywodzi się zapewne od braku zadrzewienia. Bezdrzewna historia tego miejsca to już jednak zamierzchła przeszłość. Pola tutaj coraz bardziej ustępują miejsca lasom i dzikom, które swoją obecność znaczą po drogach i bezdrożach… Jednak na Łysej Górce ani dzików, ani czarownic żadnych we własnej postaci podczas spacerów nie widziałam.
Wycieczkę możemy rozpocząć przy ośrodku wypoczynkowym Arkadia. Od strony Czerniaw wchodzimy w uliczkę za budynkiem obok prostej kapliczki. Mijamy ostatnie budynki po prawej stronie i przed wejściem na posesję Kwaskowa.pl skręcamy w prawo. Przechodzimy obok opuszczonego drewnianego domku. Swego czasu należał on do Maryli Kędrowej – aktorki i reżyserki teatrów lalkowych, która ostatnie lata swego życia związała z Kazimierzem, pracując tu jako kierownik Domu Kultury.
Wspinamy się ścieżką skrajem lasu, mając po prawej ręce coraz niżej położone budynki mieszkalne. Wkrótce ścieżka wyprowadza nas na otwartą przestrzeń. Las jednak cały czas towarzyszy nam po prawej stronie, dopóki nie wyjdziemy na polną drogę i nie skręcimy w prawo. Drzewa – czy to przydrożne, czy leśne, czy porastające mniej lub bardziej zdziczałe sady – asystować nam będą zresztą w trakcie całego spaceru. Jako nieme zaprzeczenie nazwy tego miejsca.
Dajemy się swobodnie prowadzić polnej drodze aż do miejsca, w którym zastąpią nam ją właśnie… drzewa. Tu najpierw lekko skręcamy w prawo, by po kilkunastu zaledwie metrach odbić w lewo.
Teraz po lewej stronie mamy szpaler drzew i zarośli, po prawej pole ze ścianą lasu. Wypatrujmy wejścia do wąwozu. Teraz, kiedy runo leśne przytuliło się do ziemi przed zimą, wejście jest otwarte niczym brama w Soplicowie opisana w Panu Tadeuszu.
Brama na wciąż otwarta przechodniom ogłasza,
Że gościnna i wszystkich w gościnę zaprasza.
Warto teraz skorzystać z tej gościny, bo latem, kiedy wąwozy kuszą chroniącą przed skwarem zielenią, to często miejsca niedostępne, skryte za rojem komarów i bujnym runem pokrzyw i ostów. Warto, ale i teraz drogę zagradzają miejscami wiatrołomy i obrywy ziemne. Aż nie chce się wierzyć, że tędy jeszcze niedawno prowadziła droga dojazdowa z pól…
Schodzimy coraz niżej i niżej. Ciekawe, dokąd nas zaprowadzi ten wąwóz?
Zza jednego z przewróconych w poprzek przejścia drzew wyłania się zarys betonowej studni. Nagle wszystko staje się jasne! To Stokowy Dół.
Omszała cembrowina zbiera wodę z dwóch miejscowych źródeł – północnego i wschodniego – by wyprowadzić ją tuż przy ulicy Czerniawy w postaci Źródełka Miłości. Jak głosi legenda, to tutaj król Kazimierz Wielki spotkał Esterkę z judajskiego rodu.
- „Z cienistego zbocza góry
źródło bije, cud natury,
żywy kryształ pośród pól
- i tam udał się nasz król.
Najpierw ujrzał kozie stado,
potem, między kóz gromadą
dziewczę, które tyłem stało,
w cebrzyk wodę nabierało […]
Ach to przecie postać słodka! […]
Ukląkł przed nią też bez słowy
i oboje tak klęczeli,
co powiedzieć nie wiedzieli”
Tak opisują pierwsze spotkanie króla i Esterki przy źródełku Bożena Gałuszewska i Agnieszka Stachyra – Świderska w książce „O miłosnym serc przymierzu, o Ester i o Kazimierzu”.
Przed wojną w głębi Stokowego Dołu źródło biło swobodnie. To tutaj właśnie ludzie czerpali wodę do picia i gotowania. Prano natomiast tuż przy drodze.
- Najpierw bieliznę namaczano w ługu z popiołu drzewnego, a potem prano na kolanach wprost u źródła uderzając kijanką w ubranie czy pościel rozłożone na desce. Zimą czy latem – bez różnicy – opowiada Bogdan Kuzioła. – Tak prała moja babcia Wiktoria Kuzioła, działająca też w Polskiej Organizacji Wojskowej w Kole nr 19 w Kazimierzu Dolnym.
Tak prano jeszcze w latach 60. ubiegłego wieku. Tylko kto w to uwierzy? Przecież teraz źródlane serce ledwie bije…
W wilgoci Stokowego Dołu niegdyś gnieździły się nawet żmije. Podobno zdarzało się, że kąsały śmiertelnie nawet bydło… Dziś spotkać tu można co najwyżej padalce, i to nie teraz, bo od października do marca śpią snem zimowym.
Stokowy Dół ma także inne swoje tajemnice.
- Opowiadał mi mój dziadek, że kiedyś przed wojną po jednej z burz w wąwozie obsunęła się ziemia, odsłaniając jamę ze zwłokami powstańca w żupanie – opowiada Bogdan Kuzioła.
II wojna światowa też zapisała swoją kartę w historii tego wąwozu. W czasie forsowania Wisły latem 1944 r. stacjonowały tutaj oddziały sowieckie. Dowództwo zakwaterowano w pustym po wysiedleniu miejscowej ludności domu Kuziołów, a szeregowi żołnierze musieli przygotować sobie ziemianki w wąwozie.
U wylotu Stokowego Dołu warto zwrócić uwagę na biały stojący szczytem do drogi piętrowy dom, który bardziej przypomina magazyn niż kazimierski dom. O tym, że to mieszkanie, świadczą jednak urokliwe firaneczki w oknach. Architektura tego budynku wynika z tego, że w latach 60. XX w. istniała tu wytwórnia wód gazowanych i oranżadziarnia – zakład oparty o źródlaną wodę ze Stokowego Dołu. Podobno produkowano tu pierwszorzędne napoje!
Zostawiamy źródełko w tyle. Skręcamy w prawo – do miasta. Po drodze na stokach Czerniaw mijamy piękne kazimierskie wille: Basię, Ostoję, Warszawiankę, Imę.
Warto też zwrócić uwagę na pękniętą w połowie Ścianę Płaczu – pomnik pomordowanych Żydów wzniesiony w 1984 r. przez architekta Tadeusza Augustynka. Przy jego budowie wykorzystano macewy ze zniszczonych kazimierskich kirkutów. Wiele z nich pochodziło z dziedzińca klasztoru franciszkanów, gdzie ułożono je na polecenie Niemców. W czasie wojny miało tam swoją siedzibę Gestapo.
Dochodzimy już do Arkadii. Za nami niecałe 3 km. A teraz dylemat: co dalej? Idziemy na gofra czy na koguta?