Chociaż związany był z Lubelszczyzną i często wracał do rodzinnego Biłgoraja, a w Lublinie umieścił akcję swojego najbardziej znanej powieści „Sztukmistrza z Lublina”, to w Kazimierzu… chyba raczej nie był. Nie licząc oczywiście wizyt pośrednich – dzięki swoim opowieściom. Jednym z takich pośredników w ich przekazywaniu jest Witold Dąbrowski.
To nie pierwsza wizyta Witolda Dąbrowskiego z lubelskiego Ośrodka Brama Grodzka – Teatru NN z repertuarem singerowskim w Kazimierzu. Nie pierwsza, ale daleka od rutyny. W salonie u Kuncewiczów znowu tłum ludzi chłonących łapczywie każde słowo z opowiadanej historii o Jaszy Mazurze z Lublina, o Szlemielu z Chełma Pierwszego, który odnalazł siebie w Chełmie Drugim, o ostatnim demonie, którego istnienie odliczają kolejne litery jidysz w książce znalezionej na strychu.
- Opowiadam historie ważne, które nie tylko bawią, ale przynoszą ze sobą głębszą treść. Na nieważne szkoda czasu – mówi Witold Dąbrowski. – To jest, wydaje mi się, najbardziej prymitywny teatr, ale teatr, który wymaga od wykonawcy i od widza – słuchacza szczególnej predyspozycji i koncentracji uwagi.
Wydawać by się mogło, że dzisiaj w świecie, który bombarduje nas coraz to nowocześniejszymi środkami przekazu prostota teatru Witolda Dąbrowskiego nie znajdzie odbiorców. Nic bardziej mylnego. Ludzie wciąż lubią słuchać ważnych opowieści. Sprzyja temu na pewno wnętrze Willi pod Wiewiórką.
- Dla mnie to najlepsze przestrzenie – takie jak ta w Kuncewiczowce – mówi Witold Dąbrowski. – Ja się boję przestrzeni ogromnych, w których to, co się dzieje na zewnątrz, rozprasza i mnie, i moich słuchaczy. Gubimy to coś, co jest najważniejsze – taką nić porozumienia, którą udaje nam się dzięki opowieści stworzyć między ustami a uszami.
I właśnie ta przestrzeń – pomiędzy ustami i uszami, nawet z wyłączeniem oczu – okazała się w zupełności wystarczać, by podróżować razem ze Szlemielem z Chełma nie tyle do Lublina, który w Kuncewiczówce zastąpił singerowską Warszawę, co do wnętrza samego siebie. Wystarczać, by uczestniczyć w smutku ostatniego demona, któremu nie udało się zwieść tyszowieckiego rabina i po jego śmierci i śmierci innych tyszowieckich żydów pozostał w tej zapomnianej przez Boga mieścinie jako jedyny świadek tragedii żydowskich jej mieszkańców. Wystarczać, by wsłuchać się w inne singerowskie historie...
Ludzie wciąż lubią słuchać ważnych opowieści. Na nieważne szkoda czasu…
Skomentuj
Dodane komentarze (2)
-
Oj nie zawsze, nie zawsze :)
-
Nareszcie to muzeum ma przyjazne nastawienie do każdego zwiedzającego!
-
Zawsze miało, więc nic dziwnego, ze ma nadal. To Kuncewiczówka :-)
-