Można się zastanawiać, dlaczego w dobie niemal powszechnego uznania i wspierania wszystkiego, co lokalne, a więc odrębne, osobne, wyjątkowe, w dobie kultywowania "małych ojczyzn", ochrony tkwiących w nich wartości (często wręcz tworzenia ich na nowo), pojęcie "prowincja" traktowane jest jak dysonans, zgrzyt zakłócający pewien porządek, słowo, które lepiej wziąć w mniej lub bardziej taktowny nawias. Ale też kto ustala ten porządek, tę hierarchię wartości? - czy rzeczywiście tworzy się ona sama tam, gdzie jej miejsce czy może bardziej jest "zapośredniczona" niż elementarna.
Perswazyjność takiej hierarchizacji tkwi już w jej zamyśle podporządkowywania - nie może istnieć nic, co nie mieści się w z góry przyjętej strukturze, a tę wyznaczają przecież nie "małe ojczyzny", ale to, co ustala im tę rolę i miejsce. Autentyczna wcale nie staje się dzięki temu autonomiczna, staje się rodzajem ornamentu przyozdabiającego kreatora wartości. Ornamentu tym bardziej potrzebnego, im owe wartości przeobrażają się w medialnego "newsa", z równym mu znaczeniem i długością trwania. W tak kształtowanym obrazie rzeczywistości zanika sfera znaczeń wynikających z równoległości, wzajemnych odniesień i przenikań, wewnętrznych procesów dziejących się, toczących w obrębie poszczególnych zjawisk i przestrzeni kulturowych. Emblemat zastępuje ciągłość procesu, a jego organiczność nie mieści się w systemie znaków, których definicją jest "logo".
I tu przychodzi pora na pytanie o Kazimierz. Nietrudno zauważyć, że mamy tu do czynienia z sytuacją całkowicie paradoksalną: w kształtowanym przez media wizerunku Kazimierza pełni on funkcję logo, tylko do końca nie wiadomo czego. Rzecz dotyczy obrazu kulturowego: historia, legendy, zabytki, tradycje, sztuka - więcej mówi się jednak o opakowaniu, jakby zaglądać do środka nikt nie miał ochoty. Kazimierz istnieje w relacji do czegoś, w porównaniu, jako przykład, nawet nie punkt odniesienia, ale pocztówka z widokiem, na odwrocie której można wpisać niemal wszystko. Autentyzm zdalnie kierowany. Jeśli jednak chciałoby się pokazać na czym ów autentyzm polega, w czym tkwi i jak się wyraża trzeba znaleźć nie tyle miejsca, co zjawiska podobne tym, które zachodzą w Kazimierzu. Bodaj czy nie najważniejszym z nich jest niegasnąca od dziesięcioleci, trwała przez pokolenia, kreatywna siła miasteczka wyzwalająca potrzebę tworzenia, dawania artystycznego wyrazu i świadectwa Kazimierzowi i poprzez Kazimierz. Tak rodziła się tu kolonia artystyczna i z tych samych powodów/potrzeb trwa nadal.
Z podobnych powodów wielu malarzy z całej Polski wybrało Kamion. Organizowane tam od lat 80-tych minionego wieku plenery przyciągały tych, dla których twórczość była inną formą prywatności, osobistego, a nie zapożyczonego spojrzenia na świat i wyrażania go poprzez sztukę. Ta nigdy nie była tu ani przeciw czemuś, nie chciała być i nie była ani pytaniem, ani konfrontacją, jeśli już to odpowiedzią na pytania zadawane samemu sobie. Przez lata przyjeżdżał tam malować Jerzy Duda Gracz, zmęczony natręctwem publicystycznych etykiet, które tak chętnie mu przyszywano, przyjeżdżał, by malować. Z nim malowali inni, z nim, z przekonania i z wiarą, że malarstwo przeżyje skoro już wcześniej przeżyło tyle swoich pogrzebów. To malarstwo nie poddaje się ocenom, dzisiejsza krytyka jest wobec niego bezradna. Wymyka się wszelkim kategoriom przez nią stosowanym, mówi innym językiem, do innego myślenia i wrażliwości się odwołuje. Jedyne, co możliwe, to przemilczeć ją, nie zauważyć.
Można jednak spojrzeć inaczej, tak jak zrobił to Wiesław Juszczak: "Kończy się czas sztuki bezwzględnie zależnej od czasu, rozpaczliwie starającej się nadążyć za rytmem zmian wszystkiego. Sztuki bezradnie i bez potrzeby naśladującej tętno potocznej codzienności. Tętno cudze. Spojrzenie artysty jest powolniejsze i nie może uchwycić wszystkich stadiów zmiany. Oko artysty nie jest okiem obiektywu, nie jest instrumentem mierzącym i analizującym przeobrażenie materii. Trzeba zaprzestać pościgu, który spoza sztuki bierze wzory i inny ma cel niż ona".
Słowa te otwierają dla sztuki przestrzeń, w której ona od dawna jest, ale której próbowano odebrać jej dzisiejsze imię. Albo imiona. Jednym z nich jest prowincja, ale nie jako termin, ale przestrzeń właśnie, w której dni są te same i takie same, ale kalendarz jest inny.
W rytm tego kalendarza malowano i w Kazimierzu i w Kamionie. Równoległości te zasługują na pokazanie i temu Muzeum Nadwiślańskie poświęca IV Salon Letni.
Należy raczej podpisywać zamieszczone obrazy nazwiskiem autora przynajmniej