Powstały w latach sześćdziesiątych XX wieku stok narciarski w Kazimierzu Dolnym był największą i jedną z nielicznych tego typu atrakcji we wschodniej Polsce. – Odliczaliśmy minuty do zakończenia zajęć w szkole, aby zapiąć narty i oddać się białemu szaleństwu – wspomina radny powiatowy Marcin Pisula.
Słynny w okolicy kazimierski stok narciarski znajdował się między ul. Norowy Dół a Filtrową (Góry I). Kazimierski ośrodek narciarski w latach 70 – tych ubiegłego wieku znajdował się pod opieką puławskich Zakładów Azotowych i przeżywał wówczas swoje najlepsze lata. Odbywały się tam zawody sportowe, przyjeżdżali narciarze z całego regionu i odleglejszych części kraju. W latach 80 – tych przeszedł pod zarząd Wojewódzkiego Ośrodka Sportu i Rekreacji i zaczął już troszeczkę podupadać. Pod koniec lat 80 – tych wskutek paru ciepłych zim, braku dobrego gospodarza i inwestora, zacofania technicznego, nieuregulowanych spraw własności działek i wszelakich zmian, jakie wówczas w kraju nastąpiły, ośrodek upadł. Ćwierć wieku później cały teren zarósł las i tylko nieliczne urządzenia i elementy infrastruktury wyciągu i tras zjazdowych przypominają, co tam się kiedyś działo.
Z miejscem tym wiążą mnie osobiste wspomnienia. Mając 4 lata po raz pierwszy zjechałem z fragmentu trasy, pamiętam to, jakby to było wczoraj. Na stoku spędzaliśmy zimową porą każdą wolne chwile. Tam spotykaliśmy się całą wielką paczką. Stok i narty to było prawie cale nasze życie. Odliczaliśmy minuty do zakończenia zajęć w szkole, aby zapiąć narty i oddać się białemu szaleństwu. Kiedy były ferie lub inne wolne dni, na stoku spędzaliśmy czas od rana do zmierzchu. Rodzice donosili nam jedzenie i herbatę w termosach, mokrzy i zziębnięci wracaliśmy wieczorem do domu. Co warto podkreślić, nikt nigdy nie chorował.
Jeśli chodzi o sam stok, to poprowadzone były dwie trasy zjazdowe – dla mniej i bardziej zaawansowanych narciarzy. Na górę wwoził wyciąg tzw. "wyrwirączka". Dla mniej zorientowanych – wyjaśniam: była to stalowa lina, do której należało się przyczepić haczykiem lub specjalnym urządzeniem i w ten sposób wjeżdżało się na górę. W jednym miejscu lina opadała bardzo nisko i wbijała osobę o małej wadze w samą ziemię. Jeśli komuś przydarzył się upadek i obsługa wyciągu tego nie zauważyła (np. gdzieś sobie poszła), lina ciągnęła nieszczęśnika po ziemi. Miałem okazję parę razy tego osobiście doświadczyć na własnej skórze.
Duży stok był naprawdę ostry i wymagał dobrego doświadczenia w jeździe na nartach. Na środku trasy zjazdowej stała – rosnąca do dziś – wielka sosna. Jak ktoś zapomniał o jej istnieniu lub nie umiał wyhamować, wychodził poturbowany lub wynosili go ze złamaną nogą. Drugi stok był łagodny i bardzo długi. Nie ma dziś w naszym województwie chyba nigdzie aż takiej długiej trasy zjazdowej. Po przejechaniu 2/3 trasy trzeba było wejść w ostry zakręt, wjechać w wąski odcinek trasy i trafić w drewniany most. Raz w życiu ta sztuka mi się nie udała i niestety skończyło się to wielotygodniowym leczeniem kolana.
Stok nie miał oczywiście sztucznego naśnieżania ani ratraków. Trasę szykowało się łopatami. Chłopaki w starszym wieku, chcąc otrzymać darmowe przejazdy i jeździć w lepszych warunkach, sami ubijali śnieg. Zawodową obsługę stoku stanowiła jedna, a w porywach dwie osoby. Co warto podkreślić, cały stok, obie trasy i wyciąg były dobrze oświetlone. Często zdarzały się awarie prądu i wyciąg zamykany był na parę godzin, a bywało, że i parę dni.
No i jeszcze jedna ciekawostka: obie trasy łączyły się na dole w tym samym miejscu. Narciarze jadący z jednej i drugiej strony hamowali w tym samym miejscu. Wypadki się zdarzały, ale zważywszy na grozę sytuacji nie były one zbyt często.
Była też i przepaść wprost na ulicę Norowy Dół. W połowie przepaści – diabli wiedzą po co – była w poprzek poprowadzona stalowa lina, jakby ktoś w nią wpadł, to nie mając wysokiego wzrostu mógł zakończyć jak na gilotynie… Ale na szczęście i tu nic złego się nie stało.
Można byłoby pisać jeszcze dużo więcej. To se ne wrati, jak mówią Czesi. To już się jednak nie wróci
Teraz często jeżdżę na nasz kazimiersko – bochotnicki stok. Stacja Narciarska Kazimierz mimo, że jest to już zupełnie inna bajka, inny czas, inna rzeczywistość ma coś z tego naszego dawnego stoku, czuje się tam powiew tego odległego, lecz niezapomnianego klimatu, stąd te wspomnienia.
Wspominał: Marcin Pisula
Tych, którzy chcą poznać tę historię bezpośrednio w terenie, zapraszamy 21 lutego na jedyną i niepowtarzalną wieczorową wyprawę w poszukiwaniu śladów dawnej stacji narciarskiej specjalnie na K.ZIMIErnikejszyn! Wymarsz z Rynku o godzinie 18.00. Udział w wyprawie bezpłatny. UWAGA! Trzeba zabrać ze sobą odpowiednie obuwie i latarki. Trasa może okazać się trudna.
Skomentuj
Dodane komentarze (10)
-
Ten teren od ul. Filtrowej byl kupiony przez pewnego filozofa,postawil on potezne mury, ktore nastepnie zburzono.Przez to miedzy innymi jest bardzo niebezpiecznie tam chodzic.Osobiscie tego doswiadczylam.Latwo mozna zlamac noge zwlaszcza wieczor,uwazajcie.
-
Sponiewierałem, sponiewierałem. haha
-
A Ty Pijany co, nie sponiewierałeś się co nieco przez te lata?
-
Odmroziłem sobie palce u nóg.Sprzęt kiedyś był inny.Jeżdziłem w pantoflach sprężyny i jazda do póżnej nocy.Do szkoły musiałem iść w ciapach bo buty nie wchodziły na nogi.To były czasy.
-
zawsze wracalismy do domu przez Filtrowa .....i mielismy jeszcze jeden zjazd do Rynku
-
O tym bez czapki nie wspominam, bo sie narażę. Powiem tylko, że " poszedł" we władzę.
-
Tak patrzę na chłopca w czapce. Szczupły, wyprostowany, a teraz ?
-
Czy ten teren (od ulicy Filtrowej) nie został zakupiony przez pewnego filozofa z Biłgoraja w celach spekulacyjnych?
-
Podobaja mi sie wspomnienia pana Pisuli. Dokladnie tak bylo. Sosna pieknie wygladala w sloneczne dni. Ubijalem swiezy snieg aby przygotowac stok i dostac darmowe przejazdy.
Potluklem sie tez pare razy ale ma sie super wspomnienia.
Jacek -
Cudowny czar wspomnień!!!