Na kazimierskim cmentarzu w jego górnej części Matka Boska z rękami złożonymi na piersiach pochyla się nad prochami zamkniętymi w ziemi. Czyj to grób? Napis na postumencie wyjaśnia niewiele: "Hoh. Pokój jej duszy”. I nic więcej. Żadnej daty ani liczby przeżytych lat.
Mamy środek wiosny. Przyroda wprost puszy się zielenią, kwitnie i pachnie niebiańsko akacjami, różami i jaśminem. A my zapraszamy na spacer na kazimierski cmentarz, gdzie życie splata się ze śmiercią, a pamięć z pomrokami dziejów. Tu można wśród zgiełku życia odnaleźć wyciszenie i nabrać dystansu do problemów, jakie nas spotykają. To Państwo odkryli na kazimierskim cmentarzu tajemniczy grób kobiety, pewnie właśnie podczas takiego spaceru. Kim była pani Hoh?
Niewielu ludzi w Kazimierzu ją jeszcze pamięta. Ci, którzy coś sobie przypominają, w czasach, gdy ona była dojrzałą kobietą, byli jeszcze dziećmi i niezbyt obchodził ich świat dorosłych. Czasy więc to odległe, przedwojenne. Stąd i relacje się czasem wykluczają. Często jednak są zbieżne. Pytani o grób z napisem Hoh, wszyscy odpowiadają zgodnie: Panna Hoch, przez „ch”.
Więc była panną. Starą panną. Żyła samotnie do końca swoich dni. Kogoś kochała? Ktoś ją kochał?
- Randkowała z moim stryjkiem, z fotografem Władysławem Głowackim. To był mojego taty brat – mówi jedna z moich rozmówczyń. – Stary kawaler. Zakład miał swój pod klasztorem, jedyny w Kazimierzu. Szycha. Przystojny, elegancki, często na rynku wystawał z laseczką. Wzbudzał zainteresowanie kobiet.
Władysław Głowacki miał wtedy około trzydziestki, panna Hoch dziesięć lat więcej. Dlaczego się nie pobrali? Zmarł młodo – w wieku 35 lat. Jego śmierć była zaskoczeniem dla wszystkich. Nie chciano dać wiary.
- Piórko mu przystawiali, lak palili – wspominają ludzie – ale nic to nie dało.
Panna Hoch w tych wspomnieniach rysuje się jako szczupła wysoka kobieta. Pociągła twarz. Ciemne włosy. Ciemny strój.
–Ubierała się staroświecko – mówią jedni – ale elegancko. To nie była prosta kobieta. Inteligentna. Nie pracowała. Należała do towarzystwa. Ludzie ją szanowali.
Dzieci się jej bały. Po mieście krążyła anegdota, że jak panna Hoch do kogoś pójdzie, ten ktoś niedługo umrze. A ona pomagała starszym ludziom. Czasem zrobiła zakupy, czasem po prostu porozmawiała.
- To dużo znaczy – porozmawiać ze starszym – mówi pani D.
Ludzie pamiętają, że Hochowie do Kazimierza przyjechali. Ze świata. Skąd – nie wiadomo. Fulgenty Hoch był emerytem PKP, jak wieści napis na jego pomniku. Do biednych więc nie należał. Podobno jego syn objął stanowisko kierownika cukrowni w Zagłobie. Panna Leontyna Hoch mieszkała z rodzicami – a po śmierci ojca w 1932 r. już sama – w wynajmowanych mieszkaniach. Na Nadrzecznej u Gawrońskich, u Piądłowskich na Puławskiej, na Tyszkiewicza, u Michalaków, u Kifnera i w wielu jeszcze innych miejscach. Zmieniała je często. Wszędzie jej było źle. Przeprowadzki nie były chyba uciążliwe, jej mieszkania urządzone były skromnie – meble wiklinowe, chodniczki haftowane łańcuszkiem, fotografie rodziców do powieszenia na ścianie i kwiaty, mnóstwo kwiatów.
Widywano ją w mieście często, jak podąża do kościoła. Jedni pamiętają, że przed farą sprzedawała święte obrazki i medaliki. Udzielała się przy parafii. Inni mówią, że była nauczycielką, ale ci, którzy mogliby być jej uczniami, nie pamiętają takiego nazwiska. Jeszcze inni twierdzą, że była płaczką na pogrzebach. Inni z kolei utrzymują, że nie pracowała. Z czego żyła? Z pomocy rodziny? Jeździła czasem na święta do Krakowa i wtedy prosiła znajomych, by zaopiekowali się jej mieszkaniem, stąd też niektóre fakty na temat panny Hoch zapadły im w pamięci. Tajemnicy tej nie wyjaśniają też dokumenty – w metryce zgonu zapisano: robotnica.
Dokumenty wyjaśniają za to inną kwestię – Hochowie rzeczywiście do Kazimierza przyjechali z daleka. Aż z Ukrainy. Tam urodzili się rodzice panny Hoch, tam 15 czerwca 1883 r. w Fastowie na Kijowszczyźnie urodziła się ona sama. Kiedy tu przyjechali? Dokładnie nie wiadomo, na pewno jednak jeszcze przed pierwszą wojną światową, bo cukrownia Zagłoba istniała do 1915 r., kiedy to ustępując przed ofensywą austriacką zniszczyli ją Rosjanie. Cukrowni już nie odbudowano. Nie wygnały ich więc z Kresów zmiany dziejowe – rewolucja 1917 r., jak by się pierwotnie mogło wydawać. Może był to więc przyjazd za chlebem, za pracą? Bo w najbliższej okolicy nie mieli rodziny. Może ojciec panny Hoch – Fulgenty – kolejarz zatrudnił się do pracy na kolei wąskotorowej związanej z cukrownią Zagłoba, gdzie pracę znalazł jego syn? Kolejka, początkowo prywatna, przejęta została przez Ministerstwo Kolei Żelaznych w 1918 r.
Bracia panny Hoch wyjechali z Kazimierza. Marian i Edmund osiedli – jeden w Toruniu, a drugi w Brwinowie. W Kazimierzu została tylko panna Hoch. Tu zmarła 4 lipca 1951 r. o piątej po południu. Miała 68 lat.
Poszukiwanie odpowiedzi na temat „tajemniczego grobu Hoh na cmentarzu” uchyla rąbka tajemnicy, ale rodzi kolejne i kolejne pytania. Także i takie: a co pozostanie po nas?
Niewielu ludzi w Kazimierzu ją jeszcze pamięta. Ci, którzy coś sobie przypominają, w czasach, gdy ona była dojrzałą kobietą, byli jeszcze dziećmi i niezbyt obchodził ich świat dorosłych. Czasy więc to odległe, przedwojenne. Stąd i relacje się czasem wykluczają. Często jednak są zbieżne. Pytani o grób z napisem Hoh, wszyscy odpowiadają zgodnie: Panna Hoch, przez „ch”.
Więc była panną. Starą panną. Żyła samotnie do końca swoich dni. Kogoś kochała? Ktoś ją kochał?
- Randkowała z moim stryjkiem, z fotografem Władysławem Głowackim. To był mojego taty brat – mówi jedna z moich rozmówczyń. – Stary kawaler. Zakład miał swój pod klasztorem, jedyny w Kazimierzu. Szycha. Przystojny, elegancki, często na rynku wystawał z laseczką. Wzbudzał zainteresowanie kobiet.
Władysław Głowacki miał wtedy około trzydziestki, panna Hoch dziesięć lat więcej. Dlaczego się nie pobrali? Zmarł młodo – w wieku 35 lat. Jego śmierć była zaskoczeniem dla wszystkich. Nie chciano dać wiary.
- Piórko mu przystawiali, lak palili – wspominają ludzie – ale nic to nie dało.
Panna Hoch w tych wspomnieniach rysuje się jako szczupła wysoka kobieta. Pociągła twarz. Ciemne włosy. Ciemny strój.
–Ubierała się staroświecko – mówią jedni – ale elegancko. To nie była prosta kobieta. Inteligentna. Nie pracowała. Należała do towarzystwa. Ludzie ją szanowali.
Dzieci się jej bały. Po mieście krążyła anegdota, że jak panna Hoch do kogoś pójdzie, ten ktoś niedługo umrze. A ona pomagała starszym ludziom. Czasem zrobiła zakupy, czasem po prostu porozmawiała.
- To dużo znaczy – porozmawiać ze starszym – mówi pani D.
Ludzie pamiętają, że Hochowie do Kazimierza przyjechali. Ze świata. Skąd – nie wiadomo. Fulgenty Hoch był emerytem PKP, jak wieści napis na jego pomniku. Do biednych więc nie należał. Podobno jego syn objął stanowisko kierownika cukrowni w Zagłobie. Panna Leontyna Hoch mieszkała z rodzicami – a po śmierci ojca w 1932 r. już sama – w wynajmowanych mieszkaniach. Na Nadrzecznej u Gawrońskich, u Piądłowskich na Puławskiej, na Tyszkiewicza, u Michalaków, u Kifnera i w wielu jeszcze innych miejscach. Zmieniała je często. Wszędzie jej było źle. Przeprowadzki nie były chyba uciążliwe, jej mieszkania urządzone były skromnie – meble wiklinowe, chodniczki haftowane łańcuszkiem, fotografie rodziców do powieszenia na ścianie i kwiaty, mnóstwo kwiatów.
Widywano ją w mieście często, jak podąża do kościoła. Jedni pamiętają, że przed farą sprzedawała święte obrazki i medaliki. Udzielała się przy parafii. Inni mówią, że była nauczycielką, ale ci, którzy mogliby być jej uczniami, nie pamiętają takiego nazwiska. Jeszcze inni twierdzą, że była płaczką na pogrzebach. Inni z kolei utrzymują, że nie pracowała. Z czego żyła? Z pomocy rodziny? Jeździła czasem na święta do Krakowa i wtedy prosiła znajomych, by zaopiekowali się jej mieszkaniem, stąd też niektóre fakty na temat panny Hoch zapadły im w pamięci. Tajemnicy tej nie wyjaśniają też dokumenty – w metryce zgonu zapisano: robotnica.
Dokumenty wyjaśniają za to inną kwestię – Hochowie rzeczywiście do Kazimierza przyjechali z daleka. Aż z Ukrainy. Tam urodzili się rodzice panny Hoch, tam 15 czerwca 1883 r. w Fastowie na Kijowszczyźnie urodziła się ona sama. Kiedy tu przyjechali? Dokładnie nie wiadomo, na pewno jednak jeszcze przed pierwszą wojną światową, bo cukrownia Zagłoba istniała do 1915 r., kiedy to ustępując przed ofensywą austriacką zniszczyli ją Rosjanie. Cukrowni już nie odbudowano. Nie wygnały ich więc z Kresów zmiany dziejowe – rewolucja 1917 r., jak by się pierwotnie mogło wydawać. Może był to więc przyjazd za chlebem, za pracą? Bo w najbliższej okolicy nie mieli rodziny. Może ojciec panny Hoch – Fulgenty – kolejarz zatrudnił się do pracy na kolei wąskotorowej związanej z cukrownią Zagłoba, gdzie pracę znalazł jego syn? Kolejka, początkowo prywatna, przejęta została przez Ministerstwo Kolei Żelaznych w 1918 r.
Bracia panny Hoch wyjechali z Kazimierza. Marian i Edmund osiedli – jeden w Toruniu, a drugi w Brwinowie. W Kazimierzu została tylko panna Hoch. Tu zmarła 4 lipca 1951 r. o piątej po południu. Miała 68 lat.
Poszukiwanie odpowiedzi na temat „tajemniczego grobu Hoh na cmentarzu” uchyla rąbka tajemnicy, ale rodzi kolejne i kolejne pytania. Także i takie: a co pozostanie po nas?