Tegoroczna Noc Muzeów za nami! Były warsztaty, zwiedzanie ekspozycji z kuratorem oraz pokaz kulinarny i degustacja smakołyków z dzikich roślin połączona ze spotkaniem z Hanną i Pawłem Lis, autorami „Kuchni Słowian”.
W ramach ogólnopolskiego wydarzenia, Nocy Muzeów, do późnych godzin nocnych mogliśmy bezpłatnie zwiedzać ekspozycje stałe i wystawy czasowe w Oddziałach Muzeum Nadwiślańskiego w Kazimierzu Dolnym. Były pokazy złotnicze i warsztaty z wyrabiania biżuterii czy też oprowadzanie po wystawach „Aby to piękno służyło innym…” z kolekcji Olgi i Tadeusza Litawińskich oraz po „Galerii Wojciecha Flecka”. Dodatkowym punktem programu były pokazy kulinarne, które towarzyszyły wystawie tematycznej „Owad – przyjaciel czy wróg?”.
Mimo niesprzyjającej aury zwiedzających było naprawdę mnóstwo. W Oddziale Przyrodniczym Muzeum Nadwiślańskiego, oprócz zwiedzania ekspozycji, można było także wziąć udział w spotkaniu z Hanną i Pawłem Lis, autorami książki „Kuchnia Słowian, w poszukiwaniu dawnych smaków”. Pokaz kulinarny i degustacja smakołyków z dzikich roślin cieszyły się sporym zainteresowaniem, nawet wśród dzieci.
- Pretekstem do tego, żebyśmy się tu dzisiaj spotkali, jest pewna książka – mówi Paweł Lis, kierownik Grodziska Żmijowiska, oddziału Muzeum Nadwiślańskiego. - Książka, którą napisaliśmy razem z małżonką, czyli „Kuchnia Słowian, w poszukiwaniu dawnych smaków”. Moglibyśmy poświęcić wiele godzin na dyskusje o tej tematyce, ale dziś skupimy się na jednym aspekcie – na roślinach dziko rosnących.
„Kuchnia Słowian, …” powstała na bazie kilkunastoletnich zmagań autorów z archeologią doświadczalną poświęconą okresowi wczesnego średniowiecza. Eksperymenty te dotyczyły różnorodnych sfer życia naszych przodków, a więc kuchni także.
Czym żywili się Słowianie? Czy zajmowali się zbieractwem? W jaki sposób przyprawiali spożywane jedzenie? Na te i wiele innych pytań odpowiadali autorzy książki.
- Kiedy zaczynałam swoje eksperymenty z kuchnią słowiańską, opierałam się głównie na zapisach etnograficznych – mówi Hanna Lis. – Przepisy w owych czasach nie istniały. Gospodynie przekazywały je sobie słownie, przechodziły z pokolenia na pokolenie. Jednak pewne informacje były. Na przykład taka, że Słowianie kisili barszcz zwyczajny i spożywali go w dość dużych ilościach, ponieważ jest to roślina, która ma dużo witaminy C.
I choć w zapisach pojawia się informacja, że barszcz zwyczajny był kiszony jak kapusta, dokładny sposób nie został podany. Trzeba, więc było spróbować wszystkiego. Metodą prób i błędów.
- To jest roślina, która przysporzyła mi naprawdę dużo trudności – mówi Hanna Lis.
Jednak za którymś razem i dzięki pomocy innego znawcy tematu, Łukasza Łuczaja, udało się. Barszcz ukiszono.
- Dzięki temu, że Słowianie znali środowisko, w którym żyli, umieli je wykorzystać i eksploatować oraz wiedzieli, jakie rośliny pozyskać nie tylko po to, żeby dostarczyć do własnych organizmów odpowiednie składniki, ale także żeby swoim potrawom nadać odpowiedni smak – mówi Paweł Lis.
Słowianie, jak się okazuje, zajmowali się zbieractwem, które czasem urozmaicało dietę, a innym razem pomagało przetrwać w trudniejszych momentach, kiedy panował głód.
- My, Słowianie, kontynuujemy pewne tradycje, choć czasem nawet nie zdajemy sobie z tego sprawy – mówi Hanna Lis. – Mamy, bowiem pewne smaki zapisane w genach. To my lubimy kiszone rzeczy, zbieramy grzyby w lesie i lubimy kasze – a to są rzeczy, które dominują w naszej słowiańskiej kuchni. I będąc spadkobiercami tych genów, należałoby im zwyczajnie zaufać.
Co można zbierać na polach, łąkach i w lasach? Naprawdę szeroką gamę roślin. Począwszy od młodych listków dość pospolitych roślin, po pędy, kwiaty czy nawet korzenie tych, które przez większość uznawana jest na chwasty.
- Ponieważ ja wychowałam się w małej miejscowości, moi dziadkowie i rodzice byli rolnikami, doskonale tą kuchnię wiejską pamiętam – mówi Hanna Lis. – Pamiętam smaki, niektóre rośliny zbierane na łąkach, m.in. komosę białą zwaną łobodą, z której moja mama robiła zasmażki i polewki. Tworząc te potrawy do naszej książki, postanowiłam zaufać sobie. Na grodzisku Żmijowiska są doskonałe warunki do tego rodzaju eksperymentów. Jest naturalne środowisko, są lasy, łąki i woda. Próbowałam sobie więc wyobrazić, co te gospodynie mogły gotować, mając dookoła siebie to, co rośnie wokół.
Z brzozy zbierzemy sok czy młode listki, pokrzywę dodamy do jajecznicy i kopytek, a gwiazdnicę możemy jeść na surowo jako dodatek do sałatek. Oprócz tego jest jeszcze chrzan, krwawnik, mlecz czy babka szerokolistna. Tak naprawdę, większość roślin, które rosną przy polnych drogach czy między grządkami w ogródku nadaje się do spożycia. Wystarczy nieco poczytać na ten temat i się odważyć poeksperymentować w kuchni.
- Jedzenie Słowian wydawało nam się kiedyś mdłe i nijakie – mówi Paweł Lis. – Bo jakie przyprawy mieli? Mówię tu o wczesnym średniowieczu. O ile była znana im sól, choć stosowana raczej, jako konserwant niż przyprawa, o tyle cukru, jako takiego nie było. Ewentualnie miód. Jednak czasem człowiek lubi zjeść coś na ostro. I tak się zastanawialiśmy, czego oni mogli używać w tym celu… Odnaleźliśmy wtedy rdest ostrogorzki, który okazuje się być świetną przyprawą. I rośnie na naszym grodzisku.
Słowianie znali także kminek, kolendrę, jałowiec, gorczycę czy miętę. Zioła, z których korzystamy do dziś. I które coraz bardziej doceniamy. Może więc warto wrócić do naszych korzeni, wybrać się na spacer po łące i zebrać nieco fantastycznych roślin? Przecież nawet w najbardziej nowoczesnej kuchni możemy przygotować chwaściaki czy też dowolną bryjkę. A takie danie na pewno zaskoczy zarówno domowników, jak i gości.
Skomentuj
Dodane komentarze (1)
-
Byłem nawet mnie widać, bardzo fajne spotkanie!!! Super jedzenie i przemiła atmosfera :-) i te smaki jak placki z pokrzywy!!! Pyszne to mało powiedziane :-) pozdrawiam panią Hanne Lis bardzo przemiła osoba :-)