Lektura na weekend: Spacer nad rzeką Moniki A. Oleksy

Skomentuj (5)

W cyklu "Lektura na weekend" mała zmiana - tym razem proponujemy Państwu lekturę fragmentu umiejscowionej w Kazimierzu Dolnym książki Moniki A. Oleksy "Spacer nad rzeką".

Powietrze pachniało wiosną. Przez delikatnie uchylone okno wpadały pojedyncze dźwięki miasteczka, a słońce, które nieoczekiwanie pojawiło się na niebie po wielu tygodniach szarości, ujawniło na zakurzonych szybach wszystkie niedoskonałości i brud świata zniekształcający prawdziwy obraz rzeczywistości. To brudne okno było jak wyrzut sumienia. Przyciągało wzrok, ale uwierało niczym niewygodne buty.

Nie mogłam się powstrzymać i, chcąc rozgonić szary smutek, narysowałam palcem na szybie serduszko. Banalny, dziecięcy symbol miłości, który sprawił jednak, że się uśmiechnęłam. Do nadchodzącej wiosny i do siebie samej. I do Pawła, choć nie mógł tego zobaczyć.

Tęskniłam za nim. Brakowało mi jego uśmiechu i spojrzenia, którym przytulał mnie czulej niż ramieniem. Brakowało spokoju, który wnosił ze sobą wszędzie tam, gdzie się pojawiał. Nie umiałam w tym obcym miejscu bez niego zasypiać. Duże łóżko rozpraszało niezapełnioną połówką, a wykrochmalona pościel szeleściła, wybudzając mnie ze snu za każdym razem, gdy się przekręcałam. Ciemna noc dłużyła się niemiłosiernie, a ranek nie przynosił niczego, z wyjątkiem zmęczenia. I tęsknoty. Za słowem i dotykiem. Za obecnością, której brak bolał, i nawet najlepsze chęci rodziców Pawła nie mogły tego złagodzić.

Było jeszcze coś. Ta jedna, uporczywa myśl, która tutaj, w tym domu, powracała jak natrętna mucha. Myśl, która przybierała kształt niewygodnego pytania i nie dawała się przegonić: Czy Paweł w ten sam sposób tęsknił za Julią? I czy tak samo mocno odczuwał jej nieobecność – jak jedną, wielką, niezaleczoną ranę?

Julia. Od dnia, gdy tu przyjechałam, stała się jakby bardziej obecna w naszym życiu. Może przez to zdjęcie w salonie? Nie mogłam mieć żalu do teściów, że nie ukryli wszystkich śladów obecności Julii w ich rodzinie i w życiu Pawła, a jednak coś zakłuło, gdy spojrzałam w oczy kobiety, o której tak niewiele wiedziałam, i sama nie wiem, czy chciałam dowiedzieć się więcej. Paweł był bardzo oszczędny w słowach, kiedy opowiadał o przeszłości.

„Miałem żonę. Zginęła w wypadku. Wybacz, nie chcę o tym  rozmawiać”.

Uszanowałam to. Posłuchałam jego słów tak, jak słuchałam każdej jego prośby. Nie pytałam więcej, choć kobieca ciekawość często była silniejsza niż dobra wola. W Warszawie łatwiej było żyć bez tej wiedzy, która tutaj, w tym domu pamiętającym obecność tamtej kobiety, domagała się odpowiedzi na pytania, jakich nie chciałam zadawać nie tylko ze względu na obietnicę daną Pawłowi, ale i dla samej siebie. Bo dopóki niczego nie wiedziałam, wierzyłam, że jestem jedyną i najważniejszą kobietą w życiu mojego męża; tą, którą kocha tak, jak jeszcze nigdy nikogo…

***

– Przywiozłaś nam, Zosiu, wiosnę. Jesteś jak przebiśnieg zwiastujący zmiany. – Przyjemny dla ucha głos teściowej wybudził mnie z zamyślenia, do którego skłaniała iskrząca w ostrym słońcu, pofalowana lekkim wiatrem wstążka Wisły. Dałam się namówić na ten spacer z nadzieją, że po tak wielkiej dawce świeżego powietrza zasnę w końcu bez trudności i prześpię noc bez rozmyślań i gdybania. Chciałam poznać miasteczko, w którym wychował się mój mąż, i spojrzeć na nie oczami nie turysty, a mieszkańca znającego tu wszystkie ścieżki i każdy zakamarek.

– Tutaj wiosnę czuć bardziej niż w Warszawie – odpowiedziałam, wciągając w spragnione powietrza płuca świeżość, jakiej nie można było odnaleźć w żadnym dużym mieście. – Nawet powietrze pachnie tu inaczej. – Sięgnęłam do szalika i poluzowałam jego ciasny splot, chcąc poczuć słońce, za którym tęskniłam niemal tak bardzo, jak za Pawłem.

– Nie rozwiązuj! – powstrzymała mnie gestem teściowa. – Taka pogoda jest najbardziej zdradliwa, łatwo się przeziębić, a w twoim stanie musisz dbać o siebie bardziej niż dotychczas.

Dobrze, że szłam parę kroków za nią, bo po tej uwadze matki Pawła nie mogłam się powstrzymać i przewróciłam oczami, zachowując się dokładnie jak nastolatka, której nadepnięto na odcisk.

– Ale ja się bardzo dobrze czuję. – Próbowałam się bronić. Wiedziałam jednak, że w starciu z Joanną nie mam żadnych szans. Tak jak każdy.

– I niech tak zostanie. Jesteśmy za ciebie odpowiedzialni, Zosiu. Obiecałam Pawłowi, że oboje z Janem zajmiemy się tobą najlepiej jak potrafimy.

Uśmiechnęłam się i, zachęcona słowami, które usłyszałam, podeszłam i wsunęłam rękę pod ramię kobiety, którą wszyscy w tej rodzinie szanowali.

„Choć to ojciec jest głową rodziny i to on podejmuje w domu wszystkie decyzje, ostatnie słowo i tak należy do mamy…” – Pamiętałam, jak Paweł wprowadzał mnie w rodzinne zawiłości tuż przed naszą pierwszą wizytą u jego rodziców.

– „Na pierwszy rzut oka mama wydaje się aniołem, ale nie daj się zwieść, bo to tylko pozory”.

Miał rację. Niewysoka i dość drobna Joanna, z włosami w kolorze jasny blond podwijającymi się tuż za uszami, wciąż wyglądała atrakcyjnie pomimo skończonych sześćdziesięciu pięciu lat. Widziałam spojrzenia mężczyzn odwracających się za nią i dumę teścia, który wodził za żoną wzrokiem mówiącym: „Ona należy do mnie!”. Szare oczy, w których ukryta była łagodność, ale i zdecydowanie, Paweł odziedziczył właśnie po matce. Tylko jego włosy były ciemniejsze niż włosy Joanny, no i był od niej dużo wyższy. Ja ledwo sięgałam mu do ramienia, teściowa była parę centymetrów niższa.

Nie miałam wątpliwości, dlaczego młody doktor, Jan Rybicki, zwrócił kiedyś uwagę na studentkę farmacji, i zauroczył się nią tak bardzo, że pobrali się po niespełna pół roku znajomości. Osiem lat różnicy pomiędzy nimi okazało się tym, co najlepsze dla ich małżeństwa. Jan wniósł w nie swoją dojrzałość i spokój, który właśnie po nim miał Paweł, a Joanna ożywiła ich związek spontanicznością typową dla młodości, szaleństwem niedojrzałości i bezgraniczną miłością
do męża. Jan uczynił z niej kobietę szanowaną w środowisku lekarzy i farmaceutów, a później również w całej społeczności miasteczka, w którym zamieszkali wraz z jego rodzicami. Teraz mijający nas mieszkańcy Kazimierza kłaniali się nam z uśmiechem, wymieniając z Joanną drobne uprzejmości, przystając, aby zapytać o jakiś lek lub jego zamiennik i przekazując pozdrowienia dla profesora, który zdecydowanie wolał samotne spacery bardzo wcześnie rano. Towarzyszyła mu w nich jedynie Nela, wilczyca mająca swoje prawa w jego domu.

– Zobacz, Zosiu, już są bazie na gałązkach. Tylko patrzeć, jak zakwitnie forsycja. Uwielbiam wczesnowiosenny ogród. Choć mnóstwo w nim pracy, zawsze mnie cieszy pozimowe odrodzenie.

Radość Joanny była zaraźliwa. W jasnym świetle dnia, mając na wyciągnięcie ręki tę samą Wisłę, na którą patrzył Paweł, poczułam, że czas tutaj, w Kazimierzu, może być darem, którego początkowo nie chciałam przyjąć.

– Zosiu, to jest naprawdę bardzo dobre rozwiązanie, szczególnie w tych pierwszych, najważniejszych miesiącach ciąży.

To był jeden z tych dni, kiedy wszystko mnie irytowało, a najbardziej decyzja mojego męża, bym zostawiła pracę na czas ciąży i poprosiła lekarza o zwolnienie. Byłam na nim od tygodnia.

***

– Nie rozumiem, dlaczego nie mogę wrócić do szkoły. Sam słyszałeś, że plamienia w tym okresie mogą się zdarzać i nie są niczym niepokojącym, a zasłabnięcia to coś najzupełniej normalnego w ciąży.

Szare oczy Pawła zrobiły się stalowoniebieskie w chwili, kiedy to powiedziałam. W jego wzroku było coś takiego, że przeszedł mnie dreszcz niepokoju i skłonił do tego, że zaczęłam słuchać męża.

– Zosiu, nie upieraj się, wiesz dobrze, że świetlica w szkole podstawowej, i do tego w dzielnicy Praga-Północ, to nie jest najlepsze miejsce dla przyszłej mamy. Wiem, że kochasz te dzieciaki i oddajesz im całą siebie, angażując się w pracę w stu procentach, ale teraz powinnaś pomyśleć o naszym dziecku. Wspólnie musimy je chronić od samego początku.

– Pawełku, doktor Banasik powiedział, że moja ciąża rozwija się prawidłowo i jeśli będę dobrze się czuła, nie potrzebuję dłuższego zwolnienia. Mam dwadzieścia osiem lat, jestem zdrowa, nic złego się nie wydarzy, naprawdę.

Próbowałam go uspokoić i przekonać, że jego ostrożność jest przesadzona i zupełnie bezpodstawna, ale miałam wrażenie, że każde moje słowo zamiast łagodzić, zadrażnia niepotrzebny konflikt między nami i sprawia Pawłowi ból, którego nie chciałam mu zadawać.

– Zosiu, poczekaj z powrotem do pracy do drugiego trymestru. Jeśli wszystko będzie w porządku, wrócisz do tych swoich małych potworów.

Uśmiechnęłam się mimowolnie. Oboje wiedzieliśmy, że „małym potworom” on również oddawał swój czas, uwagę i serce. Za to go przecież pokochałam. Skinęłam jednak głową na znak, że taki układ mi odpowiada.

– Pojedziesz do moich rodziców do Kazimierza. Będę spokojny, wiedząc, że masz troskliwą opiekę. Poza tym tamtejsze powietrze, w porównaniu ze spalinami Mokotowa, będzie dla ciebie o wiele zdrowsze i przyjemniejsze.

– Prawie ich nie znam – jęknęłam, przerażona wizją rozstania z mężem i przymusowej zsyłki do obcych dla mnie ludzi. – Widziałam twoich rodziców zaledwie dwa razy w życiu.

– No to nadarzy się okazja, aby nadrobić zaległości i zacieśnić więzy rodzinne. – Paweł uśmiechnął się i puścił do mnie oko. – Rodzice bardzo cię lubią. Daj im szansę, aby ci to udowodnili.

Przyłożyłam ręce do skroni. Miałam mętlik w głowie jak po przejażdżce na wirującej karuzeli.

– Będę tęsknić – wyszeptałam.

Pomimo zamkniętych oczu wyczułam jego bliskość, a potem poczułam ciepło warg na czubku mojego nosa. Zawsze kiedy to robił, wprawiał mnie w zakłopotanie, wzruszenie, a czasami w irytację.

– Ja też, Zosieńko. Ale będę do ciebie przyjeżdżał i będę dzwonił rano i wieczorem, aby ci powiedzieć „dzień dobry, kochanie” i „dobranoc, kochanie”. I będę pisał do ciebie miłosne SMS-y i zasypiał z twoją kusą koszulką przy policzku.

Roześmiałam się. Kochałam Pawła za to jego niezwykłe wyczucie chwili i wrażliwość, którą mnie ujął już od pierwszego, zupełnie  przypadkowego spotkania w szpitalu, gdzie trafiłam, z jednym z podopiecznych, na jego dyżur. Zawsze taki był. I w domu, i w pracy miał do siebie ogromny dystans i wielki szacunek do człowieka, z którym rozmawiał.

– Ale jeśli będzie mi źle, zabierzesz mnie z powrotem do domu?

Otworzyłam oczy i zobaczyłam tuż przed sobą jego twarz, na której czas powolutku zaczynał żłobić drobne bruzdy i linie, zaznaczając upływ lat i doświadczeń, które przynosiło życie.

– Jestem pewien, że nie będziesz wcale chciała stamtąd wracać. Kazimierz rozkochuje w sobie i uzależnia. Ma niewytłumaczalną siłę przyciągania, której mało komu udaje się oprzeć.

– Tobie się udało – mruknęłam, potrzebując tej bliskości, którą Paweł chciał mnie obdarować

 – Nie do końca – odpowiedział mój mąż, odsuwając się ode mnie. – Ja po prostu uciekłem od wspomnień. Jak najdalej…

Nie pytałam więcej, bo nigdy nie chciał o tym rozmawiać.

***

Uległam namowom Pawła, trochę z ciekawości, a trochę z rozsądku, który podpowiadał, że Paweł ma rację. Dałam szansę na bliższe poznanie ludziom, którzy przyjęli mnie z serdecznością, i już następnego dnia witałam się z miasteczkiem, o którym dotąd niewiele wiedziałam. Dostałam czas dla siebie w tym obcym dla mnie miejscu, próbując je oswoić i otworzyć się na ten magnetyzm, o którym tyle mówił mój mąż.

Gdzieś w zaroślach rozśpiewał się skowronek. Długo i melodyjnie odczarowywał wiosnę, która rozbudzała się powoli. Pod szaroburą ziemią, rozpulchnioną jak kobieta w ciąży, pączkowało już życie oczekujące na cieplejsze dni i pieszczotę słonecznych promieni.

Mimowolnie dotknęłam dłonią zupełnie jeszcze płaskiego brzucha. W nim też było życie, na które Paweł czekał z taką nadzieją, że aż czasami mnie to przerażało.

Joanna zauważyła mój gest i uśmiechnęła się serdecznie i promiennie.

– Jesteś dla nas wiosną, Zosiu – powiedziała, a potem zapatrzyła się na Wisłę, która też usłyszała te słowa, powtórzone już szeptem i oddane rzece. – Jesteś dla nas wiosną…

 

Monika A. Oleksa "Spacer nad rzeką"
Rozdział "Jeden"
Wydawnictwo Filia

Skomentuj


Dodane komentarze (2)

  • Barbara Buczek
    Właśnie ją zakupiłam. Skusiła mi informacja że akcja toczy się w Kazimierzu. Czytam i wędruje z bohaterką do Mięćmierza i po uliczkach. Miałam przyjemność spędzać święta Wielkanocne w Kazimierzu wiele lat temu w Murce przy ul. Krakowskiej.Spędziłam tam wiele miłych chwil. Osoba towarzysząca wędruje już po niebiańskich alejkach ale zaszczepiła mi miłość do Kazimierza. Ta książka na razie mi się podoba chyba dlatego że jej akcja toczy się w Kazimierzu. Spaceruję wzdłuż Wisły razem z bohaterką. Zobaczę jakie będą moje odczucia po skończeniu książki.
    • Redakcja
      Zapraszamy do podzielenia się refleksjami po zakończeniu lektury. Czy Kazimierz, o którym Pani czyta, to Pani Kazimierz?
  • Heniek
    W listopadowy ponury wieczór można to obejrzeć. Teraz trzeba się delektować jeszcze letnimi dniami. Sześć niedziel i jesień
    • Ulka - Kazimierz
      Książkę można obejrzeć już teraz. A najlepiej przeczytać. Na kocyku przed domem. W listopadzie tak się nie da ;-)
    • Heniek
      @ Ulka Aż 55 wejść na tę stronę teraz i dwa tygodnie wstecz. Namolna ta reklama a kwiat intelektualny Kazimierza jakoś dziwnie uparty jest. Rozłóż kocyk to przyjdę pooglądać - (kawa rozpuszczalna bez mleka słodzona)

Zobacz także

Najbliższe oferty specjalne

Poniżej znajdziesz listę obiektów gotowych udostępnić miejsca noclegowe dla osób z Ukrainy, szukających schronienia w naszym kraju. Skontaktuj się z właścicielem obiektu i uzgodnij szczegóły....
Przyszłości nie przepowiadamy, ale możemy pomóc Ci zorganizować niezapomniany wyjazd Andrzejkowy. Sprawdź naszą ofertę noclegową przygotowaną specjalnie na Andrzejki 2024.
Pokaż stopkę