Lektura na weekend: Powrót z Północy

Skomentuj (7)

W końcu października na rynku wydawniczym ukaże się kolejna powieść Mai Wolny "Powrót z Północy". Za zgodą kazimierskiej Pisarki przedstawiamy Państwu pierwszy rozdział tej niezwykłej powieści.

Stacja pierwsza
Jeszcze tu jestem, ale zaraz mnie tu nie będzie. Siedzę ciężka, nieruchoma, wklejona w ławkę, jednak moje myśli już pędzą, wyprzedzając przestraszone ciało, przywleczone w to miejsce z pustego mieszkania, w którym została tylko samotność. Zaczeka na mnie dokładnie tam, gdzie ją zostawiłam: w sypialni, w pustych szafach i przy zbyt dużym stole, ale na razie jestem tutaj, w gwarnym otoczeniu obcych. Spoglądam na swoje odbicie w zakurzonej szybie nieczynnej kasy biletowej i myślę, że niedługo będę już kimś innym.
Czuję na plecach przeciąg, przenikliwe zimno przyniesione przez oszronione północne pociągi, i zapinam szczelniej kurtkę. Spoglądam na tablicę świetlną z godzinami odjazdów. To, co – jak sądzę – jest rubryką opóźnień, migocze, wskazując trzydzieści minut. Przed chwilą świeciła się tam dwudziestka. Oczekujący w hali pasażerowie, jak można wnioskować z ich min, już dawno przywykli do niepunktualności swoich pociągów.
A może po prostu lepiej od innych potrafią ukryć rozczarowanie: ich oczy, wpatrzone w odległy cel, w oblepioną brudnym nalotem wieczność, nie mrugają ze zniecierpliwieniem właściwym nowicjuszom. Chcę być taka jak oni: zaplatam więc dłonie w bezpieczny koszyczek, ziewam, uchylając lekko usta, jak człowiek pogodzony ze swoim losem. Może mogłabym się teraz z nimi porozumieć. W ich śpiewnym języku z długimi, rozlewającymi się po gardle samogłoskami. Usiłuję sobie przypomnieć ukryte głęboko w szkolnych wspomnieniach zwroty grzecznościowe, ale zamiast przydatnych w podróży słów przychodzi mi do głowy tylko dziecinna piosenka z popularnej kiedyś kreskówki. Nie dowiem się niczego więcej o opóźnieniu pociągu, choć pewnie niewiele jest tu do opowiadania. Dla pasażerów takich jak ja, na których ani po jednej, ani po drugiej stronie torów, tysiące kilometrów stąd, nikt nie czeka, opóźnienie nie ma większego znaczenia.
Może jednak trzeba w tłumie znaleźć kogoś, kto będzie tu mniej obcy, bardziej zżyty z tym miejscem i panującymi zwyczajami, a jednocześnie podobny do mnie. Szukam trzydziestolatek z wypielęgnowanymi dłońmi i w ubraniu w stonowanych kolorach, ale nikogo takiego nie znajduję. Tuż obok mnie siedzi starszy mężczyzna w czapce i grubej kurtce z kołnierzem wcinającym się w pulchny podbródek. Ściska postawioną na kolanach sportową torbę, z której dobywa się zapach kiełbasy. Przełykam łakomie ślinę. Dochodzi dwudziesta pierwsza, na dworzec zaczynają się schodzić pijaczkowie i włóczędzy.
Siedzenia najbliżej wyjścia na perony są okupowane przez objuczone babuszki w kolorowych chustkach, baśniowe Baby-Jagi na szeroko rozstawionych mocnych nogach. Trochę dalej rozpychają się krzykliwe nastolatki, zerkając ukradkiem na grupę wyrostków w identycznych dresach, członków jakiejś drużyny sportowej. W samym kącie pod nieczynnymi kasami ktoś odgradza się od reszty podróżnych ścianką z kilku plecaków. Ja jednak siedzę z drugiej strony i dobrze go widzę. Jest modnie ostrzyżony, głowę opasują mu żółte słuchawki. Ma na sobie obcisłe czarne spodnie i wysłużoną skórzaną kurtkę. Nasze oczy na chwilę się spotykają i posyłam mu ostrożny uśmiech. Chłopak spuszcza wzrok i zagłębia się w bezpiecznej gąbce słuchawek.
Nagle dociera do mnie kilka słów w moim języku i na chwilę wrażenie obcości ustępuje. Odwracam się. Widzę dwóch mężczyzn mniej więcej w moim wieku. Jeden z nich jest niski, krępy, ma jasne krótkie włosy i błękitne oczy. Drugi, wysoki brunet, wydaje się jego przeciwieństwem. Sprawdzają coś na mapie i pokazują sobie tablicę z rozkładem jazdy pociągów. Zbieram się na odwagę i postanawiam, że do nich podejdę. Może odpowiedzą na moje powitanie, poczęstują papierosem, a ja zobaczę w ich źrenicach swoje odbicie, które potwierdzi, że wszystko jest nadal pod kontrolą.
Wstaję i ruszam w ich stronę chwiejnym krokiem. Znajomy ucisk w skroniach się nasila. Nie mogę ryzykować, więc zawracam na swoje krzesło, połączone z resztą siedzeń stalową szyną, tak by nie można ich było przesunąć. Sąsiad zdążył już na nim postawić swoją woniejącą kiełbasą torbę i teraz, niezadowolony, zabiera ją z powrotem na kolana. Jestem blisko, za chwilę mogłabym opaść na siedzenie, poszukać szklanej buteleczki, którą zawsze mam przy sobie. Mówiący po polsku mężczyźni znikają z pola widzenia. Słyszę niepokojący szum, jeszcze mam nadzieję, że to tylko jakieś owady albo dźwięk z głośnika. Wyciągam rękę w kierunku dworcowego krzesła, lecz ona trafia w próżnię i wpadam do tej samej co zawsze studni, z której potem trzeba mnie długo wyciągać, cucić klepaniem po policzkach i potokiem niezrozumiałych słów. Szum owadów nie znika, pulsujące fale próbują rozsadzić mi czaszkę. Kręcę głową na znak protestu. Opadam niżej, jestem pod podłogą, pod torami, pod wiecznym śniegiem i zmarzliną, robi się cieplej, chyba dobijam do wnętrza ziemi. Światło. Ogień. Widzę nad sobą nieznajomą twarz, wysokie, zmarszczone czoło i grube brwi. Słyszę język, który nie jest mi obcy, ale na razie nie potrafię nic powiedzieć. Po chwili robi się cicho i wracam na powierzchnię. Tak jak zawsze po wyjściu ze studni, bardzo się wstydzę i jestem wdzięczna temu, czyją twarz zobaczę jako pierwszą. Jeszcze tu jestem, ale zaraz mnie tu nie będzie.
Olga Forys powoli dochodzi do siebie, a pochylający się nad nią mężczyzna zwraca uwagę na jej szczupłe nadgarstki i małe, zgrabne stopy. Nie widzi dokładnie piersi kobiety, bo zakrywa je zbyt luźna bluza, ale on wyobraża sobie, że są duże i kształtne. Kładzie jej pod głowę własną kurtkę, zdjętą z pleców bohaterskim gestem, czym wzbudza zainteresowanie siedzącego obok, śmierdzącego czosnkiem i pozornie niewzruszonego mężczyzny. Kilku sportowców w dresach klubowych podrywa się do pomocy, ale nieznajomy gasi ich entuzjazm wzniesionym kciukiem, wysyła sygnał, że jest w porządku. Nie zauważa natomiast innych gapiów: młodzika ze słuchawkami na uszach, dwóch nastolatek i umundurowanej kobiety rozmawiającej przez krótkofalówkę. Wszyscy oni obserwują scenę omdlenia, jakby właśnie odeszli od telewizorów i na chwilę mogli sami odegrać rolę statystów w nowo powstającym serialu.
Oczy Olgi otwierają się powoli. Nie ma w nich jeszcze niczego poza zmęczeniem, wraca z daleka, nie bardzo wiedząc, w który moment linii czasu trafia i z kim przyjdzie jej dzielić kolejną minutę życia. Próbuje coś powiedzieć, ale mężczyzna nie bardzo rozumie: tego języka nie zna. Zwraca się więc do niej po angielsku, chce swoim głosem wywabić ją stamtąd, gdzie była, nie mogą teraz stracić kontaktu. Ktoś z gapiów, niski blondyn o pogodnym spojrzeniu, wręcza wybawcy butelkę wody, którą on przykłada najpierw do policzków kobiety, a gdy widzi, że nie są one już takie białe jak przed chwilą, przesuwa ją niezdarnie w kierunku jej pełnych, wciąż bladych ust. Olga podnosi się na łokciach, upija łyk, a następnie zaciska oczy, jakby chciała zniknąć.
– Boli? – pyta mężczyzna, a ona kręci głową.
Po chwili udaje jej się wstać. Wspiera się na jego ramieniu i zaczyna bardzo szybko mówić wyuczoną angielszczyzną.
Prostuje się, jest jeszcze słaba, ale wie, że sobie poradzi. Uśmiecha się do mężczyzny z mocno zarysowanymi brwiami. Dowiaduje się, że będą jechać w tym samym kierunku. Opóźnienie pociągu wzrosło już do czterdziestu minut. Olga chce powiedzieć coś zabawnego albo interesującego, ale w obcym języku, którego w pracy używa wyłącznie w ramach narzuconego słownika umów i kontraktów, nie przychodzi jej nic do głowy. Na szczęście mężczyzna przejmuje inicjatywę, mówi parę słów o sobie i tak Olga dowiaduje się, że istnieje takie imię jak Dirk oraz takie miasto jak Gent. Dopiero potem przychodzi jej na myśl, że zna je pod nazwą Gandawa. Kiedy była jeszcze z Janem, myślała o wakacyjnym wyjeździe do Beneluksu. Spędziliby dzień lub dwa w Amsterdamie, potem Brugia, Bruksela i na koniec ten malutki Luksemburg, którego w ogóle nie mogła sobie wyobrazić. Wsiedliby do samochodu wieczorem, jechali całą noc, zatrzymując się tylko na stacjach benzynowych, żeby wypić kawę. On otulałby ją kocem i namawiał na sen, tak jak w drodze nad Bałtyk. Sam nie zmrużyłby oka.
Dirk reaguje zdziwieniem na wyznanie, że Olga nigdy nie była w Europie Zachodniej. Szybko oblicza i porównuje: kobieta ma koło trzydziestu lat, on w jej wieku zwiedził obie Ameryki i Australię, nie mówiąc o Europie. Z Afryką jego organizacja też utrzymywała kontakty, ale dopiero w ostatnich latach zaczął tam bywać regularnie. Może powiedzieć, że Europa Wschodnia i Azja to tereny, których nie zna. W tym mieście jest pierwszy raz. Nigdy nie jechał pociągiem dłużej niż trzy godziny. Olga nie potrafi pozbyć się niewygodnej jak kiepskie buty myśli, że siląc się na słowa w obcym języku, staje się kimś innym: gorszym, mniej wyrobionym i raczej nudnym. Jej angielszczyzna skrzypi nienaoliwiona, zacina się, odmawia posłuszeństwa.
Olga szuka gorączkowo tematu, którym mogłaby  udowodnić nowo poznanemu mężczyźnie, że jest w niej coś godnego uwagi, ale nic nie przychodzi jej do głowy. Jej stanowisko, choć wysokie i dobrze płatne, trudno opisać w kilku słowach. Nie ma sensu opowiadać o tym, jak po ukończonych z wyróżnieniem studiach filozoficznych zrezygnowała, wbrew woli Jana, z asystentury na Uniwersytecie Warszawskim i zdecydowała się na egzystencję z dala od świata idei na rzecz wiedzy pozornej i bankowej praksis. Nie potrafi przełamać ciszy.
Dirk z Gandawy znowu przychodzi jej z pomocą i pyta troskliwie o omdlenia. Ona waha się, nie wie, co odpowiedzieć. Siląc się na beztroskę, mówi, że to jej się czasem zdarza.
– Nigdy w życiu nie zemdlałem – mówi zaciekawiony. – Czy film urywa się zupełnie, czy człowiek coś wtedy widzi albo czuje?
– Nie, nic się nie czuje – kłamie Olga.
Potem rozmawiają o podróży. Dirk pokazuje jej kolorowy przewodnik i wydruki z popularnych blogów podróżniczych. Olga mówi, że trzeba uważać na zegary, bo godzina odjazdu pociągu podawana jest zawsze w czasie moskiewskim, a nie lokalnym, te różnice zaś wynoszą kilka godzin. Dirk zaczyna się trochę niepokoić. Pyta ją, czy zna rosyjski. Olga myśli o dziecinnej piosence, przypomina jej się jeszcze słowo spasibo i szkolne pytanie czto eto? Odpowiada Dirkowi, że dużo rozumie, bo to język słowiański, ale mówić jest jej bardzo trudno. Starsi od niej uczyli się rosyjskiego przymusowo aż do matury, a ona tylko w podstawówce.
Nagle przez megafon rozlega się komunikat, który sprawia, że babuszki, sportowcy i dziewczęta podrywają się z miejsc i ruszają w kierunku peronu. Olga jeszcze raz dziękuje Dirkowi, mówi, że pewnie się spotkają w wagonie restauracyjnym. On uśmiecha się chłodno i idzie spokojnie za tłumem, przyjąwszy do wiadomości, że teraz każdy musi troszczyć się o siebie. Kiedy Olga stoi na peronie, czekając na kontrolę biletu, zauważa, że chłopak ze słuchawkami na uszach rozmawia z dwoma Polakami, których widziała na dworcu. Wchodzą do tego samego wagonu, do którego przed chwilą wsiadł Dirk. Olga wykupiła pierwszą klasę, musi przejść do innego sektora, tuż za restauracyjnym. Ma do dyspozycji cały dwuosobowy przedział, może się zamknąć od środka. Nie zniosłaby przez tyle dni obecności kogoś przypadkowego, nie zasnęłaby z obcym człowiekiem w jednym pomieszczeniu.
Przedział ma niewiele więcej niż dwa metry na półtora. Na leżankach rozłożono białą, szpitalną pościel. Przy oknie znajduje się stolik, którego jedyną, wątpliwą ozdobą jest plastikowy wazonik ze sztucznym kwiatkiem. Olga rzuca plecak na podłogę, zdejmuje buty i urządza się w tym malutkim pokoiku. Za szybą pomału znika wyludniony peron, rozlane światło lamp odprowadza wagony w ciemność.

Skomentuj


Dodane komentarze (7)


Zobacz także

Najbliższe oferty specjalne

Poniżej znajdziesz listę obiektów gotowych udostępnić miejsca noclegowe dla osób z Ukrainy, szukających schronienia w naszym kraju. Skontaktuj się z właścicielem obiektu i uzgodnij szczegóły....
Przyszłości nie przepowiadamy, ale możemy pomóc Ci zorganizować niezapomniany wyjazd Andrzejkowy. Sprawdź naszą ofertę noclegową przygotowaną specjalnie na Andrzejki 2024.
Pokaż stopkę