Komentarze
-
Nigdy nie możemy zapomnieć, że to "ludzie ludziom zgotowali ten los"
27 stycznia minęła 64 rocznica wyzwolenia niemieckiego obozu koncentracyjnego Auschwitz - Birkenau w Oświęcimiu i Brzezince. Z tej okazji udostępniamy naszym czytelnikom wstrząsający esej Jerzego Kuncewicza, opublikowany na łamach londyńskiego „Dziennika Polskiego”.
Esej "Birkenau–Brzezinka" był jednym z pierwszych artykułów w prasie polonijnej, w którym tak szczegółowo opisano historię tego niemieckiego obozu zagłady. Przy okazji przypominamy, że na łamach naszego portalu udostępniliśmy niedawno także esej Jerzego Kuncewicza dotyczący obozu koncentracyjnego na Majdanku.
Mordownia kobiet
Birkenau—Brzezinka
O obozie koncentracyjnym założonym w lecie 1940 roku w Oświęcimiu, opinia publiczna świata wie stosunkowo dużo. Oświęcim urzędowo, po niemiecku „Konzentrationslager Auschwitz” znajduje się na jednym z pierwszych miejsc krwawego aktu oskarżenia w gigantycznym procesie przeciwko narodowi niemieckiemu, w którym cała ludzkość będzie prokuratorem. O Oświęcimiu pisze się, mówi się przez radio, wydano broszury i książki.
Natomiast oprócz szczupłej grupy specjalistów, urzędowo zajmujących się sytuacją Polski pod zaborem niemieckim, nikt nieomal nie słyszał o miejscowości noszącej obecnie nazwę Birkenau-Brzezinka;
W odległości półtora kilometra od dworca kolejowego w Oświęcimiu, znajdowało się niewielkie przedmieście zwane Rajsko. Słabo zaludniona, na bagnach i trzęsawiskach położona osada, znana była z tego chyba tylko, że w pobliżu wznosiła się cegielnia.
W końcu lata 1941 roku, a zatem w rok mniej więcej od założenia obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu, Niemcy zaczęli sprowadzać do Rajska dziesiątki tysięcy jeńców sowieckich. Powstał tam ogromny obóz jeńców, pozbawiony najprymitywniejszych nawet baraków lub namiotów, otoczony jedynie drutem kolczastym i posterunkami wojskowymi zaopatrzonymi w reflektory i karabiny maszynowe. Był to obóz dla Niemców wybitnie niekosztowny. Jeńcom sowieckim w Rajsku bowiem nie dawano wcale jeść. Po kilku dniach nieszczęśliwi zaczęli gryźć trawę i nieliczne badyle sterczące wśród moczarów i trzęsawisk obozu. Powoli siły ich opuszczały. Malaria roznoszona przez chmury komarów zrobiła swoje także swoje. Po kilku tygodniach pomarli wszyscy. Ciała ich pochłonęło bagnisko.
Próżno by szukać jakiegoś śladu mogiły czy znaku. Jesienią 1941 roku więźniowie oświęcimscy na rozkaz komendy obozu, zaczęli zwozić do Rajska gruz i żwir. Bagna powierzchownie zasypano. Po wywalcowaniu terenu wybudowano baraki, kilka murowanych na magazyny i biura, reszta drewniane. Jest ich 30-ci. Wytknięto ulice, postawiono solidne wieżyczki dla wartowników, ustawiono zasieki z drutów i napuszczono je prądem elektrycznym. Wybudowano komorę gazową i 5 olbrzymich krematoriów. W ten sposób powstał nowy obóz koncentracyjny, a właściwie filia kobiet. Nazwano go Birkenau.
Birkenau — jest piekłem na ziemi.
W ciągu niecałych trzech lat istnienia obozu przeszło przezeń oficjalnie ponad 100 00 kobiet, które zostały uwidocznione w ewidencji i zaopatrzone w numery. Obecnie żyje z pośród nich około 5 000. Reszta wymarła, została rozstrzelana, lub w przeważnej ilości wypadków zagazowana.
Owe dziewięćdziesiąt kilka tysięcy kobiet wymordowanych w „gazowniach” Birkenau, to zaledwie drobna cząstka setek tysięcy, gazowanych i palonych w krematoriach Brzezinki ludzi, przeważnie Żydów, którzy w ogóle w żadnej ewidencji nie byli, a przyjechali wyłącznie na stracenie .
Kobiety, które w Birkenau mają pozostać, poddawane są zaraz po przybyciu goleniu głowy i tatuowaniu numeru ewidencyjnego na przedramieniu. Pasiasty więzienny drelich, z drzewnej tkaniny, zaopatrzony jest również w ten numer, w kolorowy trójkąt określający przynależność do grupy „przestępstwa” oraz litery oznaczające narodowość uwięzionej. Trójkąt koloru czerwonego oznacza „przestępczynie” polityczne, zielony — kryminalne, czarny przestępstwa „aspołeczne”, które według nomenklatury Gestapo obejmują sabotaże, uchylanie się od pracy na rzecz Rzeszy niemieckiej i prostytucja. Żydówki zamiast trójkątów otrzymują gwiazdę, nie noszą pasiastych drelichów więziennych lecz cywilne łachmany, opatrzone na plecach wielkim czerwonym krzyżem wymalowanym olejną farbą. Stanowią one około 10% transportów przybywających do Birkenau wprost na stracenie. I one giną, ale nieco później, wysłane do „gazowni” przy jednym z miesięcznych przeglądów obozu.
O szybkości wymierania w Birkenau, nawet bez pomocy komór gazowych, lub zastrzyków fenolu (stosowanych masowo w Oświęcimiu) świadczyć może fakt, że pośród 1 000 Polek, przywiezionych późną jesienią 1941 roku żyło jeszcze zaledwie cztery.
Regulamin obozu jest tak skonstruowany, żeby w możliwie najkrótszym czasie wyczerpać z uwięzionych wszystkie siły. Straż i dozorczynie interpretują regulamin ten w zależności od stopnia sadyzmu i okrucieństwa. Jeśli wbrew wszystkim ułatwieniom w skutek wyjątkowej odporności fizycznej i moralnej — śmierć jednak nie nadchodzi szybko, odpływ z obozu zapewnia co miesiąc odbywająca się selekcja, w której numery niskie, a jeszcze żyjące, przeznaczone są do „gazowni”.
Dzień w Birkenau zaczyna się o godz. 4-tej rano. O godz. 5-tej wydają czarną kawę bez cukru i bez chleba, o godz. 5.30 rozpoczyna się godzinny, męczący apel. Potem marsz do pracy. Między godz. 12 a 14 na miejsce pracy przywożą obiad, składający się z zupy na brukwi o obrzydliwym, odpychającym zapachu, o 5-tej po poł. powrót do obozu i znowu kawa, jak rano. Na całą dobę ćwierć kilograma chleba.
Praca przeważnie w polu. Latem i zimą. Mróz, ulewa, śnieżyca, upał, nic nie wstrzymuje wymarszu kolumn pracowniczych. Jedynie gdy jest gęsta mgła, prace w polu zostają zawieszone, w obawie ucieczki uwięzionych. Jest to jedyna okazja odpoczynku, bo niedziela nie jest przestrzegana. Praca wyznaczona kobietom jest bardzo ciężka. W zimie regulowano Wisłę i Sołę, przy czym kopaczki stały cały dzień po kolana w wodzie. Inna grupa woziła kamienie na brukowanie drogi. Ciężkie wozy wyładowane kamieniami — ciągnięte są w Birkenau przez kobiety. Pracują one w tych samych warunkach co mężczyźni. Używane są do rozbierania domów, karczowania lasów, przerzucania śniegu z miejsca na miejsce. Poza tym pracują w pralni, w szwalni mundurów, w sortowni rzeczy żydowskich i td.
Do niedawna w Birkenau nie było w ogóle wody. Do picia i mycia używać można było tylko obozowej kawy. Panuje tam straszliwy brud i wszy. Nie było żadnych ubikacji. Załatwianie potrzeb naturalnych odbywało się za blokami. Tworzyło to z bagnistym gruntem nieprzebyte błoto obrzydliwości, które kazano uwięzionym uprzątać rękami bez żadnych narzędzi.
Komendantem obozu w Birkenau jest Lagerführer Tauber — sadysta, na którego sumieniu ciąży odpowiedzialność za zamordowanie wielu tysięcy kobiet. Z pośród personelu niemieckiego, który cały stanie kiedyś przed sadem, wyróżniają się szczególnie starsza dozorczyni Dexler, jej zastępczyni Hasse oraz t. zw. „Lagerälteste” mająca przezwisko „Bubi”, która była swego czasu prezeską klubu lesbijskiego w Berlinie.
Te nazwiska w szczególności nie zatrą się w naszej pamięci.
„Dziennik Polski i Dziennik Żołnierza”. R. 1, Nr 194. Londyn, 17 sierpnia 1944, s. 2.
Zamieszczony powyżej esej Jerzego Kuncewicza udostępnił Kazimierz J. Latuch (GUS), współpracownik Domu Marii i Jerzego Kuncewiczów w Kazimierzu Dolnym.
Jerzy Kuncewicz. Fot. Z archiwum Kuncewiczówki
Skomentuj
Dodawanie komentarza
Trwa dodawanie komentarza. Nie odświeżaj strony.
Dodane komentarze (1)
-
mieszkankaNigdy nie możemy zapomnieć, że to "ludzie ludziom zgotowali ten los"