Nie ma chętnych na kupno, słynnej kiedyś, restauracji "Esterka", która dziś zamieniła się w jedną wielką ruinę.
- Trudno się dziwić - mówi Maciej Żurawiecki, zastępca burmistrza Kazimierza Dolnego. - Obecny właściciel z pewnością chciałby za to, co zostało z "Esterki" dostać kilka milionów złotych. A nowy właściciel, musiałby drugie tyle włożyć w odtworzenie zabytkowej bryły oraz funkcji hotelarsko-gastronomicznej obiektu.
Obecnym właścicielem jest Fundacja "Miejsce Pamięci", która przed kilkoma tygodniami postanowiła pozbyć się kłopotu i sprzedać obiekt. Ale na ogłoszenie nikt dotąd nie odpowiedział. Jeśli sytuacja będzie się przeciągała, a ruina straszyła nadal, władze miasta powinny przeprowadzić tzw. remont zastępczy. Ta ewentualność w kazimierskim ratuszu brana jest jako ostateczność.
Szkoda "Esterki", bo jest to obiekt z tradycją i długą historią. Tak długą, że nawet najstarsi mieszkańcy Kazimierza Dolnego nie bardzo pamiętają powojenne losy restauracji, w dwudziestoleciu międzywojennym był to słynny "Hotel Polski", noszącej imię kochanki Kazimierza Wielkiego.
Przed siedmioma laty odkupił ją od Gminnej Spółdzielni Adam Gessler z Warszawy. Wydawało sie, ze jest to idealne rozwiązanie. Restauracja miała dobre tradycje kulinarne. W ciągu doby karmiono w niej w sezonie nawet 1,5 tysięcy turystów. Nieźle było i poza sezonem.
Do "Esterki" przyjeżdżało sie na wyborne flaki, dziczyznę, ryby. Dobrze prosperowali hotel. Lokal jednak podupadł. Potrzebny był zastrzyk gotówki. Wydawało sie, ze Gessler - choć był tylko z bocznej linii znanego klanu warszawskich restauratorów - zadba o fundusze. Niestety, zapału, a prawdopodobnie i pieniędzy, starczyło Gesslerowi tylko na postawienie płotu i rozpoczęcie remontu. A potem na długie lata zapanowała cisza. Zmieniali się właściciele postępującej ruiny.
Zbigniew Miazga
Taras przed "Esterką" z rozstawionymi na nim stolikami był, obok murku przy studni, ulubionym miejscem przesiadywania nudzącej się młodzieży kazimierskiej, która grała tam w karty, także w brydża. Pewnego dnia do grających podszedł starszy, dystyngowany pan i grzecznie spytał, czy może popatrzeć na grę. Wszyscy się, oczywiście, zgodzili, pan zaczął kibicować jednemu z graczy, który miał w którymś z rozdań bardzo słabą kartę i zaczął pasować. Wtedy starszy pan, zdenerwowany, zawołał:"Daj te karty!" i zaczął licytować, dochodząc aż do szlemika w bez atu. Zebrała się spora grupa gapiów, bo licytacja wzbudziła sensację, każdy był ciekaw, jak ten pan sobie poradzi. I, o dziwo, mimo słabej karty, starszy pan wygrał. Oczywiście dostał gromkie brawa, gratulacje i w tym momencie podeszła do nich równie dystyngowana starsza pani i powiedziała, lekko zażenowana: "Wybaczcie państwo ale mój mąż nie ma pojęcia o grze w brydża".
To tylko dwa z wielu zdarzeń, które działy sie w czasie funkcjonowania "Esterki" ale oddające klimat tamtych czasów i tworzące legendę tej restauracji. Wielka szkoda by się stała, gdyby to miejsce, tak charakterystyczne dla Kazimierza i jego klimatu, przestało istnieć.
Wiele lat już mieszkam poza Kazimierzem ale nie wyobrażam sobie takiej sytuacji, że, będąc w Kazimierzu, nie mógłbym pójść na obiad do "Esterki"