Ciemniejące coraz szybciej wieczory skłaniają do wspomnień. "Pradziadkowie, Dziadkowie, Rodzice…. Nikogo z nich już nie ma. Został domek, kredens i stare pudełko. W pudełku kilkadziesiąt pożółkłych zdjęć, jakieś stare dokumenty. Na większości fotografii znajome twarze lub postacie z przeszłości [...]. Ale są też zdjęcia, które nie mówią mi nic - pisze w kolejnym swoim tekście Edyta "June" Czerwiec. Zajrzyjmy do tego pudełka, może odnajdziemy w nim także chociaż cząstkę naszej własnej historii?
Kazimierz Dolny, koniec września. Mały domek przy ul. Doły. Za domkiem góra cała porośnięta drzewami i krzewami. Przez klika lat Rodzice próbowali odebrać przyrodzie kawałek ziemi. Obsadzili go kwiatami, tworząc coś na wzór ogródka japońskiego, z drewnianymi schodkami i pergolami. Dziś, cztery lata po ich śmierci przyroda upomniała się o swoje. Las wchodzi na teren zagrabiony przez człowieka, sięga coraz dalej, podchodzi pod okna domu.
Góra mieni się wszystkimi kolorami jesieni – żółty, ochra, ugier, brąz ale jeszcze cały czas dominuje kolor ciemnej zieleni.
„Zmruż oczy….”. Mrużę i patrzę. I wtedy wszystko wygląda inaczej - lepiej, plastyczniej, delikatniej. Barwy nabierają ostrości, ostrości łagodnieją stając się plamami. Plamy są ciepłe i miłe dla oka. Słońce nie razi, delikatnie rozmywa kolor nieba i drzew, las zlewa się z powietrzem. Oddech się uspokaja, ale serce mocniej bije. Tętno przyspiesza. Wyostrza się zmysł węchu, wracają wspomnienia. Widzę więcej, więcej czuję…. Myśl, goni myśl….
Kiedyś to miejsce tętniło życiem. Zawsze było tu dużo dzieci, zwłaszcza w wakacje i potem w dniu imienin pradziadka Jana. Noc świętojańska z mnóstwem świetlików. Łapaliśmy je do słoików, by oświetlały niewielki pokoik, kiedy rodzice kazali gasić światło….biedne owady, nie dożywały poranka.
Pradziadkowie, Dziadkowie, Rodzice…. Nikogo z nich już nie ma. Został domek, kredens i stare pudełko. W pudełku kilkadziesiąt pożółkłych zdjęć, jakieś stare dokumenty. Na większości fotografii znajome twarze lub postacie z przeszłości, o których opowiadała babcia. Sumiaste wąsy prapradziadka Franciszka, uśmiechnięta prababcia Wikcia, chłopcy na rowerach, uroczystości rodzinne – chrzty, wesela, pogrzeby. Ale są też zdjęcia, które nie mówią mi nic. Nieznane osoby, chociaż w znanych miejscach. Siadam wygodnie, patrzę na stary drewniany zegar, na którym wskazówki zatrzymały się na godzinie dziewiątej, zza okna zagląda do domu stara leszczyna. Sięgam po fotografie, których wcześniej nie widziałam, o których nikt nie opowiadał, nie wywoływał z przeszłości osób na nich uwiecznionych.
Moją uwagę przykuwa zdjęcie w kolorze sepii. Ze zdjęcia patrzy na mnie dziewczynka, około 4-5 letnia, ma piękne oczy i wielką kokardę na głowie. Jest trochę przestraszona, ale na twarzy maluje się też wielka ciekawość. Wiem, że zabiorę jej zdjęcie do domu. Kim jesteś maleńka? Na jednej z grup fotograficznych eksperci datują zdjęcie na początek XX wieku, rok ok. 1910.
W tym czasie w domu przy Dołach mogły mieszkać tylko dwie dziewczynki – Zosia i Marianna. W chwili zrobienia zdjęcia Zosia miałaby około 8 lat. Dziś wiem, że dorosła, wyszła za mąż, miała własne dzieci. Niestety nie znam jej dokładnych losów.
Zakładam więc, być może mylnie, że to Marianka urodzona w 1906 roku. Dziewczynka zmarła jak miała 7 lat, rok po śmierci swojej mamy, może było to tylko kilka miesięcy po niej…
Czy Marianka zdążyła pójść do szkoły? Ktoś zrobił jej zdjęcie w zakładzie fotograficznym, nie była to codzienna praktyka, zwłaszcza w rodzinach mniej zamożnych, jak ta – Baranowskich.
Przyjmijmy zatem, że jest rok 1910, Marianka ma 4 lata i jej tata Franciszek zabiera ją na kazimierski rynek. To bardzo podniosły dzień. Tata jest wciąż zapracowany, jest kołodziejem, rzadko bawi się z dziećmi. Mama - Agnieszka zostaje w domu z dwuletnim Kazikiem, ale ponieważ ostatnio źle się czuje, w opiece nad synkiem pomaga jej Zosia, która mimo iż ma 8 lat, zaraz po szkole biegnie do domu, by pomóc w obowiązkach. Mieszkańcem domu przy Dołach jest też trzynastoletni Janek, który póki co pomaga w warsztacie ojca, by potem samemu zostać cenionym w Kazimierzu stolarzem.
Jest piękny czerwcowy dzień. Na kazimierskim rynku jest dziś targ, zjechali się chłopi z okolicznych wiosek, by sprzedać w miasteczku to, czym obdarzyła ich ziemia. Przyszły też kobiety z mlekiem, serem, jajami i drobnym żywym inwentarzem. Są stragany z kolorowymi chustami, koralami, garnkami, chlebem i słodkimi bułkami. Dzieci z pożądaniem patrzą na słoiki pełne kolorowych cukierków.
Marianka trzyma mocno Ojca za rękę. Jest zbyt dużo ludzi, zbyt duży hałas, gwar rozmów przeplata się z gdakaniem kur i rżeniem koni. W powietrzu unosi się mnóstwo nieznanych zapachów, wśród których dominuje zapach ciepłego chleba i cebularzy. Ojciec co chwilę zatrzymuje się przy którejś z furmanek, rozmawia, śmieje się. Dziewczynka wpatruje się w niego wielkimi oczami. Tata czując jej wzrok zatrzymuje się przy straganie z pieczywem i podaje jej wielką, słodką bułkę. Mała szczęśliwa chce schować bułkę do kieszeni fartuszka, ale ojciec zachęca ją do zjedzenia. Sadza ją na worku zboża i oddaje się rozmowie z właścicielem. Marianka machając nóżkami z ciekawością typową dla jej wieku rozgląda się dookoła. Tuż przy studni wielki rwetes - kury uciekły z kosza i rozbiegły się na wszystkie strony. Zdenerwowana gospodyni z krzykiem biega za nimi próbując z powrotem wsadzić je do koszyka. Nie myśląc długo, Marianka zeskakuje z worka i biegnie na pomoc zdenerwowanej kobiecie. Nie raz pomagała mamie łapać kury na podwórku. Nie jest to łatwe zadanie, ale ile przy tym śmiechu i zabawy.
Nagle dziewczynka potyka się i upada. Z kolana leci krew, w oczach pojawiają się łzy. Tuż koło niej uklęka mężczyzna w czarnym, satynowym fartuchu, podaje małej chusteczkę i bierze ją na ręce. To pan fotograf. W tym momencie dobiega zdyszany Franciszek, Marianka wyciąga do niego ręce. Fotograf urzeczony śliczną buzią dziewczynki, na której jeszcze niedawno były łzy, a teraz gości promienny uśmiech, proponuje zrobienie fotografii. Tak po prostu, warunkiem jest jedynie możliwość umieszczenia jej w witrynie zakładu fotograficznego jako reklamy. Tata dziewczynki początkowo bardzo się kryguje, potem jednak uznaje, że to doskonała okazja, aby zrobić niespodziankę żonie. Fotograf sadza Mariankę na wysokim krześle, zapala lampy, ustawia statyw. Dziewczynka onieśmielona i przestraszona wielkimi oczami patrzy na tatę, który stoi za plecami pana fotografa.
Pstyk! I gotowe.
Ja ponad 100 lat później patrzę na fotografię i zastanawiam się, kim była uwieczniona na niej dziewczynka. Póki co jest i będzie dla mnie Marianką. Codziennie zerka na mnie ze swojej ramki, przywołując na myśl wiele ciepłych wspomnień…
Autor: Edyta "June" Czerwiec
Zdjęcie z archiwum autora.
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, powielanie i wykorzystywanie tekstu oraz zdjęć bez zgody autora zabronione.