Komentarze
-
Serce pęka...
1 września, w 68’ rocznicę wybuchu II wojny światowej, ogłosiliśmy „List do miasta Warszawy” Marii Kuncewiczowej oraz „List otwarty do Marii Kuncewiczowej” Wandy Heblewskiej. Obecnie publikujemy wzruszający esej Marii Kuncewiczowej poświęcony legendarnemu prezydentowi Stefanowi Starzyńskiemu i Warszawie.
Pierwodruk eseju Marii Kuncewiczowej o Stefanie Starzyńskim ukazał się w dzienniku wychodźstwa polskiego w Paryżu „Głos Polski” w końcu listopada 1939r. Był to jeden z pierwszych tekstów literackich Marii Kuncewiczowej ogłoszonych na emigracji, na którą udała się z Kazimierza Dolnego i Warszawy wraz z mężem Jerzym i synem Witoldem.
Dzień krwi i chwały trwa...
Odgłosy kopania, śmiechy młodych; samoloty huczały. Jakaś kobieta mówiła:
— Szkoda mi tych kwietników... Tydzień temu zamieniono tu bratki na dalie. Piękne dalie!
Mężczyzna mówił.
— Nikt w Warszawie nie dba tak o kwiaty, jak Prezydent Starzyński. A właśnie on kazał tu kopać rowy, na tym skwerze.
Tak było pod koniec sierpnia. Poprzedniej wiosny mieszkańcy Warszawy, zebrani u przyjaciół, albo po kawiarniach — bawili się w zagadki. Gdzie jest plac Nullo? — zapytywał ktoś.
— Gdzie jest plac Nullo? — zapytywał ktoś.
— Kogo przedstawiają medaliony na murach arsenału?
— Barbakan przy ulicy Szeroki Dunaj z którego jest wieku?
— Młodzi chłopcy, mniej zainteresowani zabytkami, pytali o głębokość basenu w Instytucie Kultury Fizycznej, o miasteczko lotników, o ilość nowych przystani na Wiśle. We wszystkich tych rozmowach brzmiało nazwisko Starzyńskiego. On budował nowe dzielnice, on wydobywał z pod pokładów niechlujstwa i wzgardy pomniki czasów szczęśliwych. On zaraził mieszczan kwiatami. Ludzie, urodzeni w Warszawie, brali dorożki na godziny, żeby zwiedzać swoje stare mieścisko, rosnące w oczach, z każdym miesiącem śliczne, bardziej współczesne i bardziej historyczne zarazem.
Warszawa jest stolicą narodu, któremu sąsiedzi ukradli jego wiek dziewiętnasty. Podczas gdy metropolie zachodnie wkraczały w urbanizm, Polacy musieli wszystkie energje tej epoki wynalazków poświęcić walce o narodowość swego kraju.
Prezydent Starzyński z pasją oddał się dziełu nadrobienia przymusowych zaniedbań. Rok temu cała stolica tłoczyła się w Muzeum Narodowym na wystawie . Makiety, mapy plastyczne, drzeworyty, antyki, fotomontaże, najróżniejsze statystyki — szło się nieskończoną amfiladą sal, głównie poświęconych cyfrze jak przez pałac czarów. Warszawa wyłaniała się z tryumfów i z katastrof swojej przeszłości — dzielna, dynamiczna, — skierowana w przyszłość pomyślną. Tuśmy pochylały się nad miniaturami nowych dzielnic: ulice, których Warszawianie znali wówczas zaledwie niejasny zarys, biegły tam w całej urodzie ku monumentalnym placom, mającym powstać na miejscu pastwisk i glinianek. Na innych stołach zobaczyć było można modele gmachów już zniesionych, w otoczeniu zgoła innym od rzeczywistego: na miejscu ruder i pretensjonalnych kamienic szły bloki majestatycznych domów. Człowiek się dowiadywał, że taki, czy inny punkt miasta, osłonięty rusztowaniem, za kilka miesięcy stanie się jedną z ozdób Warszawy. Zaglądało się do wnętrz — schludnych, pięknych, czy tylko praktycznych — ministeriów, przychodni, szkół, szpitali. Do wnętrz rzeczywistych, zamkniętych zazwyczaj dla przechodnia.
Wejście na wystawę było bezpłatne. Biedacy zwiedzali ją gromadnie, żeby poczuć się bogatymi tym wspólnym bogactwem.
Rok temu... Od tamtej pory niejedna makieta zamieniła się w beton i w cegłę. A na wiosnę Warszawa, jakby nigdy, była ukwieciona.
Posłuchajmy sprawozdania neutralnych:
«Nikt z tych, którzy znali stolicę Polski przed wrześniem 1939-go roku, nie mógłby w tym chaosie ruin odnaleźć odrazu miejsc wiadomych.
Ludzie dziś oglądający Warszawę, dostają szoku nerwowego.
W sześć tygodni po kapitulacji to miasto cuchnie jeszcze trupami. Nalewki — to jeden stos gruzów. W centrum niektóre ulice, place znikły całkowicie. Na Krakowskim Przedmieściu, w dzielnicy pałaców i kościo¬łów, okopcone zwaliska wskazują miejsce, gdzie kilka miesięcy temu obradowała Akademia Literatury. Przed kościołem Świętego Krzyża Chrystus ugina się nadal pod drzewem swojej męki, ale ołtarze Jego spalono.
Z trzynastu teatrów pozostało trzy. Dzieło Corazziego, spaniały gmach opery, nie istnieje. Wraz
z nim przepadła najbogatsza w świecie kolekcja kostiumów narodowych polskich, zapoczątkowana przez Stanisława Augusta.
Szyny tramwajowe, wyrwane z bruku, sterczą w powietrzu; na każdym kroku zieją wyrwy.
Z dworca głównego, który po wykończeniu w roku 1940-ym, miał się stać jednym z najpiękniejszych w Europie, nie zostało prawie śladu. Na prowizorycznej stacyjce śpią ludzie całymi dobami, oczekując rzadkich pociągów o porach fantastycznych.
Pięć lat potrzeba na uruchomienie gazowni. Trzeba 5-u milionów złotych na sprawienie szyb. Filtry poniszczone, woda studzienna kosztuje wielkie pieniądze. Nie ma światła, nie ma węgla, lasy podmiejskie wyrąbane.
W sklepach, ogołoconych z zapasów, kupcy boją się swego rzemiosła, szykanowani przez zaborcę. Na ulicy, w południe Niemiec rozdaje nędzną zupę, za którą każe magistratowi płacić sobie miliony. Jedna kostka cukru wypada po 15 groszy. Ludzie z przed piekarń, po długich godzinach oczekiwania, rozchodzą się nieraz z próżnymi rękoma. Chorzy leżą na salach szpitalnych, po których hula wiatr ze śniegiem. Ich bandaże są zrobione z firanek, zamiast waty używa się szarpi. Za kawałek mydła płacą 5 do 6-u złotych.
O 7-ej wieczór Warszawianie, bez światła stłoczeni po trzydzieści, czterdzieści osób w jednym pokoju, zamykają się w swoich przewiewnych domach. Na mieście wolno wtedy pozostawać tylko doktorom, grabarzom i tym którzy wysadzają w powietrze rozwalone mury. Powraca koszmar. Jak za dni najpotworniejszych bombardowań, powietrze drży od kanonady. W rzadkich chwilach przerwy słychać brzęk łopat: to przechodnie, zakopani pod płytami trotuarów, muszą wstawać ze swoich ulicznych grobów stróże porządku wywiozą ich w przedmiejskie pola, gdzie trupy zajmą miejsce zrabowanych kartofli, bo cmentarze, rozryte bombami, nie mogą przyjmować umarłych».
Szlachetny cudzoziemiec zamilkł. Złożywszy swój raport, popędzi może światami na poszukiwanie słonecznej plaży. Znajdzie się gdzieś może fala, niezatruta padliną, która zmyje wspomnienie Warszawy.
Ale Warszawianie? A ci, którzy milczą w tej chwili w obliczu Gestapo? Co oni zrobią ze wspomnieniem?
Piękne aktorki warszawskie założyły garkuchnię, zmywają gary po chudych posiłkach.
W księgarniach tłok. Siwa wydawczyni płacze, patrząc jak dwaj jegomoście bez krawatów biją się o tomik Heredii.
Amatorzy chwytają ster przedsiębiorstw, które dawniej kierowane były przez ekipy specjalistów.
Świt zimowy wstaje nad umarłymi kamienicami. Ale pod płótnem, rozpiętym nad ruiną, księża wychodzą przed ołtarze. Wszystkie msze są żałobne, z wyjątkiem tej, która się odprawia na intencję Ojczyzny.
Są dzielnice, gdzie nie poważy się Niemiec pokazać. Codzień nowe afisze z listami rozstrzelanych za przetrzymanie broni ukazują się na murach. Przechodnie stają, czytają nazwiska. Taki a taki. Jeszcze inny. Inny. U dołu tłustym drukiem: Salomon X — Żyd. Warszawianie kiwają głowami.
— Rozstrzelany, jak nasi. Będzie się o tym pamiętało.
Warszawianie nie chcą niczego zapomnieć. I Warszawianie nauczyli się wiele. Wielu prawd się nauczyli, które nie są dostępne dla neutralnych i zrezygnowanych.
„Głos Polski. La Voix de la Pologne”.
R. I, Nr 3. Paryż-Paris, 30 listopada 1939, s. 2.
Tekst eseju Marii Kuncewiczowej przygotowali Maria B. Bednarz (Biblioteka Narodowa) i Kazimierz J. Latuch (Główny Urząd Statystyczny) jako uzupełnienie programu patriotyczno-artystycznego „Sprawa honoru”, który odbył się w „Kuncewiczówce” 1 września.
Maria Kuncewiczowa
Skomentuj
Dodawanie komentarza
Trwa dodawanie komentarza. Nie odświeżaj strony.