Był wieczór. Stali razem: nasz kazimierski Zbyszek i Małgosia Pieńkowska. Gdyby rzecz działa się w teatrze, Małgosia pewno zaśpiewałaby „Schody, schody, schody, schody”…
Ale to nie teatr, tylko życie Zbyszka, który nie może sam wejść do biblioteki, żeby przeczytać, o czym ta sztuka. Nie może sam wejść do kościoła, żeby się pomodlić o siłę dla siebie i mądrość dla innych. Nie może sam wejść do Urzędu Miasta, żeby powiedzieć, że założył Fundację, bo niepełnosprawni nadal żyją, a wózek to nie trumna. Wielu rzeczy nie może sam, ale JEST samodzielny. Wielu rzeczy nie może sam, ale NIE JEST sam.
Dziś za rękę prowadziła Go Małgosia i oboje pokazali, że tak naprawdę wszyscy jedziemy na tym samym wózku, bo największą sztuką jest życie. Skrzydła rosną patrząc na Nich!
Zbyszek Samcik parę lat temu nad wodą najpierw skoczył, potem pomyślał. Dużo miał czasu na myślenie, bo nie było już szkoły, nie było dziewczyn, dyskotek i wieczorów kazimierskich. Łóżko, Mama, Brat i złamany kręgosłup.
Najpierw była walka przeciwko odleżynom, potem - o ścięgna, ręce, nogi. Minęły miesiące zanim usiadł na wózek. Potem minęły miesiące, zanim odważył się pokazać na Rynku. Wtedy walczyli o niego przyjaciele: spacery nocą, żeby nikt nie widział kalectwa, powoli, bez obcych.
Dziś Zbyszek oswoił własną słabość i walczy już nie tylko o siebie. Założył Fundację Pomocy Osobom Niepełnosprawnym „Miasto przyjazne wszystkim”. Wie, że jest na tyle silny, by wziąć odpowiedzialność za innych – słabszych, znajdujących się w gorszej sytuacji, samotnych. Wie, że to jego powołanie. „Może tak się stało, bo coś było do zrobienia” – mówi.
Piękny jest nasz Kazimierz. Ale trzeba nam było Zbyszka, żeby sobie uświadomić, że nie dla wszystkich to piękno. Zbyszek i Jemu podobni nie dochodzą sprawiedliwości. Fundacja nie ma odpowiadać na pytanie „dlaczego?”. Ma sprawiać, by łatwiej było na powrót cieszyć się życiem i w życiu uczestniczyć. I zapraszać do Kazimierza ludzi na wózkach – niech zobaczą jak tu pięknie i jak przyjaźnie.
przejście ulicy Lubelskiej zajmowało 1/2 godziny,
o wejściu do kościoła nie było mowy,
złamałam nogę jadąc do pracy,
przepracowałam tu 15 lat,
teraz zmuszona jestem szukać miejsca do życia gdzie indziej,
gdyż dom, w którym mieszkam grozi zawaleniem,
a nasze władze nie są zainteresowane ani losem budynku, ani moim - oczywiście...
pozdrawiam Cię Zbyszku