Wprawdzie nasza Piękna Złota jest w tym roku raczej kapryśna – jak pogodna – to niezłota, jak złota – to tylko chwilami, a jak ciepła i złota – to już odchodzi powoli. Kazimierz jednak o każdej porze - zwłaszcza w długi weekend, gdy czasu więcej - jest do spacerów odpowiedni, więc zachęcamy: wyjdźmy poza Rynek. Tym razem do Dębu Historycznego.
Proponujemy Państwu trasę długości około 4 km, która zaczyna się i kończy wprawdzie w Miasteczku, ale swoją pętlą zahacza o tereny pozwalające popatrzeć na Rynek i jego sprawy z pewnej perspektywy…
Najpopularniejszą trasą spacerową w Kazimierzu jest wał nadwiślański, skąd otwiera się piękny widok na dolinę Wisły i przeciwległy Janowiec, a statki i gondole zachęcają do podróży rzeką na drugi brzeg. Stąd właśnie zaczniemy nasz spacer. Pójdźmy więc koroną wału w kierunku Lasu Miejskiego, czyli na południe. Gdy dojdziemy do miejsca, gdzie ulica Krakowska zbliża się do wału, zobaczymy przy niej Spichlerz kobiałki pełniący dziś funkcję Domu Turysty PTTK. To jeden z 60 dawnych spichlerzy zbożowych, które w XVII wieku nadawały Kazimierzowi, utrzymującemu się z handlu zbożem, charakter Małego Gdańska. Ruiny innego jeszcze spichlerza zobaczymy po drodze, zanim skręcimy tuż przed kamieniołomami w lewo w wąwóz zwany Granicznikiem. Teraz droga biegnie pod górę, a dno wąwozu jest kamieniste i wyboiste, ale trasa nie jest nie do przebycia – w końcu tedy prowadzi jedyna droga dojazdowa do kilku niżej położonych domów. Kiedy wyjdziemy na otwartą przestrzeń, nasz wzrok przyciąga z prawej strony wysoka żółta ściana wyrobiska skalnego. Jeśli odwrócimy się do tyłu, zobaczymy coś na kształt przełęczy – warto się przekonać, jaki piękny widok stąd się roztacza – jesteśmy właśnie na szczycie nieczynnych dziś kamieniołomów, z których jeszcze w latach 70 – tych wydobywano opokę do budowy typowych kazimierskich domów. Kiedy wrócimy na szlak, po drodze miniemy wysokie na dwa – trzy metry proste pędy dziwnego krzewu z dużymi szerokojajowatymi, krótko zaostrzonymi, liśćmi. To krzew rdestu ostrokończystego Reynoutria japonica Houtt. (Polygonum cuspidatum Siebold & Zucc.) – gatunku przywleczonego do Polski w XIX w. Nietrudno go i teraz rozpoznać wśród innych krzewów – wysokie zdrewniałe i puste w środku łodygi zakończone na górze resztkami kwiatostanów w kształcie wiechy wyróżniają się wyraźnie wśród krzewów rodzimych.
Idziemy dalej w górę trasą, nad którą pochylają się gałęzie teraz coraz bardziej bezlistne, ale wiosną i latem tworzące tutaj zielony tunel. Wąwóz coraz mniej zagłębiony w podłoże wychodzi w końcu na powierzchnię. Wśród pól dochodzimy do ulicy Słonecznej, gdzie kilkanaście metrów dalej przy znaku „Ulica Dębowe Góry” skręcamy w lewo i wkraczamy w kolejny kazimierski wąwóz. Teraz czas na odpoczynek – droga prowadzi cały czas po płaskim terenie wybrukowanym dla ułatwienia trylinką, co wcale nie odbiera jej uroku. Na Dębowych Górach dębów szukać nie trzeba, porastają płytki wąwóz. Rośnie tu – na najwyższym szczycie góry zwanej Plebanką – także najbardziej znany dąb kazimierski – potomek obrosłego legendami Dębu Króla Kazimierza. Mówiono, że zasadził go monarcha we własnej osobie, by potem w cieniu jego konarów sprawować sądy i spotykać się z ukochaną Esterką. Dlaczego tak daleko od Rynku? Widać spacery nie są wynalazkiem naszych czasów… Na pewno było to popularne miejsce spacerów w okresie XX-lecia międzywojennego – co widać na załączonej, pochodzącej z lat 30 – tych ubiegłego wieku, fotografii. Dąb już wtedy był do połowy uschły, gdyż – jak informuje przewodnik po Kazimierzu z 1933 roku „do uschnięcia jego przyczynił się jeden z mieszczan, który go podpalił w celu zabrania pszczół”. Stary dąb z ogromną dziuplą podparty cementowymi plombami, których pozostałości przypominają o nim do dzisiaj, stał jeszcze do 1944 roku, kiedy to zakończył swój żywot w czasie forsowania Wisły przez wojska polskie i radzieckie. Czy trafił weń pocisk artylerii niemieckiej ostrzeliwującej pozycje wojsk polskich, czy tez drzewo – jako doskonały punkt orientacyjny dal niemieckiego ostrzału – zostało wysadzone przez Polaków lub Rosjan – tego się już pewnie nie dowiemy. Na jego miejsce w 1948 roku posadzono nowe drzewo, którego sadzonka pochodząca z puławskich lasów uroczyście podlana została – jak opisuje to w „Spotkaniach z Kazimierzem” Konrad Bielski – przez dzieci – uczniów miejscowych szkół zawartością paruset flaszek wody. „Taki to wymyślono oryginalny chrzest. Wyszedł on na zdrowie, bo dąb się przyjął i wyrósł”. I dziś szumi ku pamięci starego 9 – metrowego kazimierzowego dębu, o którym pisał Kazimierz Gliński (1850 – 1920) w wierszu o Kazimierzu:
„Poza miastem dąb wiekowy
Współrówieśnik kaźmierzowy
Olbrzym stary
Wzniósł konary
Opalone od burz gromu –
Rdzeń mu wyssał czas szkaradny
W pień tam wejdziesz jak do domu
I postawisz stół biesiadny
Z cieniów liści w drzewo wcięty
Patrzy obraz Panny Świętej
Dalej możemy iść szlakiem, który wiele lat temu pokonał mieszkający w pobliskim Nałęczowie poeta, co uwiecznił w cytowanym już wierszu:
W szczerym polu cię powita
Granitowa grobu płyta.
Tam przechodzień
Rzuci co dzień
Kwiatów wiązkę na grobowiec
I odczyta napis skryty
Wzleci duszą za błękity
I zapyta Boga: „Powiedz –
Czemu mogił wciąż tak wiele,
Tak samotnych życie ściele”
Przed nami więc wędrówka przez cmentarz. Spacer wkracza w rewir wybitnie listopadowy. Możemy szukać – za radą poety – mogił zapomnianych – i tym tropem podążyli już niektórzy nasi czytelnicy, którzy wynaleźli tajemniczy grób z napisem: „Hoh. Cześć jej pamięci”, o czym pisaliśmy na naszym Portalu wiosną. Albo możemy szukać mogił znanych ludzi związanych z Kazimierzem. Tu przecież pochowani zostali: architekt Karol Siciński, pisarka Maria Kuncewiczowa, lekarz – okulista Tadeusz Jan Krwawicz, malarz Antoni Michalak i wiele innych sław.
Mijając bramę cmentarną, która w latach trzydziestych ubiegłego wieku otwierała wejście do położonego w miejscu galeriowca „Batory” ogrodu aptekarza Lichtsona, opuszczamy teren cmentarza parafialnego. Stąd rozpościera się fantastyczny widok na Miasteczko, gdzie na jednej linii układają się klasztor, fara, zamek i baszta.
„Słyszysz? Zabrzmiał głos kościoła –
Komu dzwoni? Kogo woła?
O lat trąca pół tysiąca…
Długim jękiem kona w ciszy –
I myśl twoja w niebo wzięta
Śpiew chóralny
Mnichów słyszy –
Przypomina i pamięta
Jaki gwar tu przed wiekami
Szedł polami i lasami…
Białą ścianą ruin błyska
Kaźmierzowy gmach zamczyska – nad ruiną
Ptaki płyną –
Kto wie, co śpiewają ptaki?
Może z każdą nową wiosną
Powietrznymi lecą szalki
Nucą dawną pieśń miłosną
O Kaźmierzu, o Esterce…
Wszędzie, zawsze miłość, serce!
Ulicą cmentarną schodzimy do serca Miasteczka na Rynek, by tu spełnić słowa poety.
Skomentuj
Dodane komentarze (14)
-
"słoneczne popołudnie" - oczywiście
-
Na początek bloga mam coś co łączy wątek o "miejscach w których straszy" z artykułem o zielonym szlaku.
W wąwozie przebiegającym pomiędzy obydwoma częściami cmentarza, idąc od dołu za zakrętem aż do mostu jest taki odcinek, na którym często odczuwałem niczym nieuzasadniony lęk. Mówię tu o czasach gdy wąwóz był jeszcze czysty (teraz grozę czuje się na całej długości wąwozu, a to ze względu na zalegające śmieci), a ja byłem jeszcze w wieku szkolnym.
Nigdy się z tego nikomu nie zwierzałem, uznając, że to ot takie dziecinne lęki.
Ale dopiero kilka lat temu dowiedziałem się od mamy, że dziadek, który na codzień jeździł tamtendy wozem konnym też miewał takie uczucie właśnie w tym samym miejscu.
I być może nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to że również konie w tym miejscu stawały się niezwykle nerwowe. A raz zdażyło się tak, że koń stanął przed tym odcinkiem jadąc pod górę i spłoszony (na drodze nikogo ani niczego nie było) za rzadne skarby nie chciał pójść dalej, cofając się zaklinował wóz na wąskiej drodze i dopiero długotrwałe uspakajanie, zachęty oraz prowadzenie za uzdę dały efekt. Koń choć przerażony, z oczami na wierzchu to jednak biegiem pokonał ten odcinek.
Wszystko to nie zależało od pory dnia, zimno na karku robiło mi się tam tak rano jak i w słoneczne popołódnie.
Kto chce niech wierzy. -
Nie mam pojęcia jaka formę to "cos" miałoby przybrać. Ale myślę, ze turyści wchodzą tu w celu uzyskania konkretnych info. I uzyskuja ją. Ja raczej mam na myśli "miłośników Kazimierza", osoby związane z miasteczkiem, które mogłyby opisywać historie, sagi, wrażenia itp. Blog mi osobiście kojarzy sie z jednym autorem, ale jeśli miałyby dostęp wszystkie chętne osoby -byłby to np. "blog miłośników" - to ok :)jesli macie miejsce na jakis taki "kafelek" - to moze warto sprobowac. Jak bedzie martwy, albo przeistoczy sie w forum....no to go zlikwidujecie :)
A te zeszyty czy bruliony- w mojej ocenie i ocenie znajomych, ktorzy tu bywaja sa rewelacyjne.
Bo strona adresowana jest przede wszystkim do turystów - a w brulionach mielismy cos dla nas - mieszkanców. Kawałki naszej historii :)Pamietam jakies opowiesci o miejscach w których straszy - miejsca ktore doskonale znam, ale legendy słyszałam po raz pierwszy - i to jest piekne :) -
Myslelismy o czymś w rodzaju Bloga dla turystów. Myślisz, że to by się sprawdziło?
-
Karolu, jak sam zauważyłeś jest wiele takich miejsc, na których można "cos" napisać....ale to nie chodzi o "cos". Tylko wspomnienia, wrażenia, historie, sagi itp. Niby układ strony wskazuje, iż najwłaściwszym miejscem jest Forum...chodzi mi o cos takiego...jak "zeszyty czy bruliony kazimierskie"...tylko z łatwiejszym dostępem dla potencjalnych autorów,.....było coś takiego :) a moze nadal jest?swietnie sie czytało....
-
Do Elka - swoimi wrarzeniami z pobytu w Miasteczku możesz podzielić się w dziale Forum lub pod kamerkami, albo bezpośrednio pod artykułem. Chętnie poczytam. Pozdrawiam:)
-
A ja zamiast nowych art redakcji - proponuje..hmmm.....
dodac jakas rubryke w ktorej swoje wrazenia o pobycie w kazimierzu moglibysmy wpisywac wszyscy :)
kazdy inaczej widzi, czuje i czasami ma potrzebę dzielenia sie z innymi....i mysle, ze warto cos takiego wypróbować...
moze sie uda :) -
Te tabletki to atenolol ale było też dużo innych.
-
pytanie co to byly za tabeltki :)
-
Futerał rzeczywiście tam przez jakiś czas leżał, choć zawartości nigdy nie sprawdzałem.
-
zgadzam się z Irminą, więcej artykułów, bo naprawdę miło się je czyta ;)
-
Z tym dębem oraz kapliczką (zdjęcie nr 12) wiąże się bardzo ciekawe wydarzenie, które można by śmiało określić mianem cudu- podczas któregoś mojego pobytu w Kazimierzu wybrałam się z trójką moich przyjaciół na spacer w tamtą stronę. Idąc myślałam o różnych sprawach między innymi o tym, że nie mam wystarczającej ilości tabletek na czas mojego pobytu w Kazimierzu i zastanawiałam się co mam zrobić. Dochodząc do kapliczki między tzw stojakiem a górną jej częścią koleżanka moja zauważyła futerał na okulary. Zażartowałam że może znajdę tam moje tabletki. Oczywiście nikt z nas w to nie wierzył. Gdy otworzyłam futerał na samej górze leżały właśnie moje tabletki a pod spodem także inne. Wszyscy zamarliśmy. Mój kolega z Lublina Darek powiedział ze powinnam sobie odliczyć ile potrzebuję a resztę zostawić bo może ktoś inny będzie ich także potrzebować. Tak też zrobiłam. Do dzisiaj nie mogę uwierzyć że to naprawdę się zdarzyło. Myślę, iż w Kazimierzu wiele rzeczy może się wydarzyć, istnieje wiele magicznych miejsc. Opisany przeze mnie przypadek jest na to dowodem.
-
bardzo fajny tekst i zdjecia, przejde sie tam przy nastepnej okazjii
-
WRESZCIE coś zaczeliście pisać ! Artykuł bardzo fajny ! tylko dlaczego nowy temat raz na miesiąc ??? Nie ma wam kto pisać reportaży ? W takim miejscu ? Wystarczy popatrzeć przez okno by coś ciekawego napisać !
Czekamy !
W wąwozie przebiegającym pomiędzy obydwoma częściami cmentarza, idąc od dołu za zakrętem aż do mostu jest taki odcinek, na którym często odczuwałem niczym nieuzasadniony lęk. Mówię tu o czasach gdy wąwóz był jeszcze czysty (teraz grozę czuje się na całej długości wąwozu, a to ze względu na zalegające śmieci), a ja byłem jeszcze w wieku szkolnym.
Nigdy się z tego nikomu nie zwierzałem, uznając, że to ot takie dziecinne lęki.
Ale dopiero kilka lat temu dowiedziałem się od mamy, że dziadek, który na codzień jeździł tamtendy wozem konnym też miewał takie uczucie właśnie w tym samym miejscu.
I być może nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to że również konie w tym miejscu stawały się niezwykle nerwowe. A raz zdażyło się tak, że koń stanął przed tym odcinkiem jadąc pod górę i spłoszony (na drodze nikogo ani niczego nie było) za rzadne skarby nie chciał pójść dalej, cofając się zaklinował wóz na wąskiej drodze i dopiero długotrwałe uspakajanie, zachęty oraz prowadzenie za uzdę dały efekt. Koń choć przerażony, z oczami na wierzchu to jednak biegiem pokonał ten odcinek.
Wszystko to nie zależało od pory dnia, zimno na karku robiło mi się tam tak rano jak i w słoneczne popołódnie.
Kto chce niech wierzy.
A te zeszyty czy bruliony- w mojej ocenie i ocenie znajomych, ktorzy tu bywaja sa rewelacyjne.
Bo strona adresowana jest przede wszystkim do turystów - a w brulionach mielismy cos dla nas - mieszkanców. Kawałki naszej historii :)Pamietam jakies opowiesci o miejscach w których straszy - miejsca ktore doskonale znam, ale legendy słyszałam po raz pierwszy - i to jest piekne :)