Złota kamizelka. Rogowe okulary. Świetna woda toaletowa, laseczka i markowe buty. To jeden portet Daniela siedzącego na kazimierskim murku. Potargany płaszcz, rozbite oprawki, laska w błocie i skandal za skandalem. To druga strona medalu. Pośrodku jedno z jego najwspanialszych ukrzyżowań, podarowane kazimierskiej farze. Dziesiątki anegdot, obrazy w galeriach na całym świecie. Rycerz Zakonu Maltańskiego bez stałego adresu zameldowania.
Daniel to wnuk Jerzego de Tramecourta, ostatniego wojewody lubelskiego przed wojną. Jego drugi dziadek, Stanisław Zagrodziński, przyjaźnił się z Charlie Chaplinem. A wszystko zaczęło się od Józefa Dezyderiusza ze słynnego rodu Tramecourtów, który w 1816 roku przyjechał do Polski i został nauczycielem w Gimnazjum Lubelskim.
"Kaczuś”
Początki edukacji Danek zawdzięcza Matce Elżbiecie z zakonu Urszulanek.
Gdy urywał się spod opiekuńczych skrzydeł zakonnej nauczycielki, leciał na tyły klasztoru, do ogrodów, którymi lubił spacerować młody ks. Karol Wojtyła. Ten mieszkał wtedy u sióstr, a wykładał na KUL-u.
Któregoś dnia zobaczył, jak mały chłopiec odkręca kran i ogrodowym wężem oblewa zakonnice. Po wszystkim malec zaczął się taplać w błocie. - Jak kaczuszka - pomyślał Wojtyła i nazwał Danka "Kaczusiem”.
Skromny ksiądz z Krakowa tak polubił "Kaczusia”, że postanowił osobiście - podczas prywatnej mszy w klasztornej kaplicy - udzielić mu komunii świętej.
Zakrapiane anegdoty
Matka Daniela, Danuta, projektowała kostiumy dla wielu polskich teatrów.
Ojciec był lotnikiem. Ile jest prawdy w opowieści Daniela, że ojciec potrafił wjechać samochodem służbowym do eleganckiej restauracji, nie wiadomo, ale te ułańska fantazje syn przejął po ojcu bez reszty.
Pierwszym nauczycielem Danka był prof. Baranowski. Gdy zobaczył prace chłopca na zamku lubelskim, powiedział do matki, że będzie dobrym malarzem.
Po nauce w lubelskim plastyku Daniel rozpoczął indywidualne studia malarskie, uzupełnione indywidualnymi lekcjami filozofii prof. Janusza Jaremowicza.
Po powrocie z Francji osiedlił się w Kazimierzu Dolnym. Malował, prowadził galerię i aktywnie uczestniczył w obficie zakrapianym życiu artystycznym miasteczka, stając się bohaterem wielu anegdot.
Jezu! Hrabia wrócił
W miasteczku Tramecourt, w kościelnej kaplicy zachowały się epitafia poszczególnych członków rodu. Któregoś dnia w kaplicy pojawił się Daniel z francuskimi przyjaciółmi. Był spacer po cmentarzu, zaduma nad grobem ostatniego przedstawiciela Tramecourtów we Francji i zaskakująca reakcja starej mieszkanki, która w Danielu rozpoznała swojego pana, złożyła ręce i krzyknęła: Panie Jezu, hrabia wrócił.
Nikt nie miał pojęcia, że Desyderiusz Tramecourt zostawił w Polsce potomków.
A tymczasem Francuzi oszaleli na punkcie malarstwa Daniela. Były wystawy, wernisaże i wieczory autorskie. A do tego zatarg z jednym z najbardziej znanych polskich aktorów. Pojedynku nie było, ale skandal jak najbardziej.
Ikar i Kołodko
W Polsce o obrazach Daniela też było głośno. W niejednej galerii pytano o... Kołodkę. A tak, bo Tramecourt miał swój ulubiony motyw. Był nim spadający Ikar, którego Daniel malował z twarzą Kołodki, swego czasu znanym ministrem finansów.
Całą serię takich obrazów malował przez kilka lat. - Nieraz Daniel bywał pobity, okradziony, opuszczony, głodny i płaczący - mówi spokojnie jego matka. - To się pan dziwi, że Ikara malował?
Daniel woli jednak opowiadać o przeszłości. Na przykład o swoim wuju Piotrze Głębockim, który przed wojną był inspektorem gorzelnianym. - Z plombownicą objeżdżał podlubelskie gorzelnie i sprawdzał jakość rektyfikacji. Wuj znał się na rzeczy i po godzinach produkował zacną ratafię na pachnących owocach - opowiada malarz. - Któregoś dnia wuj wrócił z objazdu, usiadł przy stole, wyciągnął z teczki plombownice, przetarł je irchą, zapakował i wzdychając rzekł do ciotki: "Irenko, to ja sobie teraz umrę”, co też następnie uczynił - wspomina Tramecourt. - Jakie to piękne, prawda? To ja sobie teraz umrę...
Pejzaże i akty
W kwietniu już ubiegłego roku Daniel pokazał w lubelskiej Galerii Wirydarz wielką wystawę swoich prac. W jednej sali ryby Św. Piotra, ukrzyżowania i pejzaże. W drugiej gorące akty.
Tak, jak jego całe życie. Na granicy sacrum i profanum.
Jednak niespełna miesiąc temu potomek francuskiej arystokracji traci przytomność, mowę i władzę w lewej ręce.
Po kilkunastu dniach zaczyna mówić, ale wstać nie może. Leży. I nie może tego stanu ścierpieć.
- Powiedziałem mu w żartach: Danek, nie wytrzymujesz, bo ty pierwszy raz leżysz trzeźwy. I zabrałem się za zorganizowanie aukcji - mówi Ryszard Zdonek, dyrektor Domu Architekta SARP.
W przedostatni dzień starego roku malarze z Kazimierskiej Konfraterni Sztuki oddali swe obrazy, by ratować Daniela.
- I to jest najpiękniejsze. Daniel jest trudny, mało kto go lubił, a wielu go nie cierpiało. Ale jak trafił go udar, nie było dyskusji - mówi Zdonek. - Wszyscy chcieli pomóc.
Pomoc z nieba
Udało się uzbierać ponad 17 tys. zł.
Na wieść o tych pieniądzach, chory Daniel zdołał tylko, po dłuższej chwili, wyszeptać "dziękuję...”
Ale to nie jedyna pomoc. Matka Daniela jest przekonana, że syn wyjdzie z choroby. Codziennie się o to modli do Jana Pawła II. - Pytam go, czy pamięta "Kaczusia”. Jeśli tak, to niech mu tam z góry pobłogosławi...
Waldemar Sulisz
Fot. Zbigniew Lemiech