Dekoracja w „Kamienicy pod klezmerami" zmieniła się. Stara singerowska maszyna do szycia przestała być rekwizytem żydowskich rzemieślników z małych miasteczek. Najważniejsze stało się nazwisko Singer – jak zwykle znak dobrej marki… dobrej literatury… U podnóża leżały książki Isaaca Bashevisa Singera. Na blacie stały naftowe lampy. Symbol bardzo wymowny. Za oknem klezmer grał… W takiej scenografii Henryk Talar, czytając Singera dla publiczności, zachęcał zebranych do czytania… sobie. Do powrotów do powieści i opowiadań Singera, którego proza nadaje się jak najbardziej do indywidualnego studiowania, do czasu nad książką.
- Jakie są Pana wrażenia dotyczące prozy Singera?
Henryk Talar – Nie mam wrażeń. One są jak naciśnięta tubka… wypływają, kiedy są potrzebne. To nie jest do przypomnienia sobie przy byle okolicznościach, przy byle muzyczce, przy byle spotkaniu. To się odzywa, kiedy człowiekowi jest naprawdę wesoło, kiedy człowiekowi jest naprawdę smutno. W takich momentach, kiedy człowiek potrzebuje pomocy, porady, jakiegoś ukierunkowania, Na teraz nie mam wrażeń. Ale wiem, że te myśli nie były rzucone w powietrze, ale trafiły do ludzi, tak jak trafiły do mnie. One tkwią. I odezwą się, kiedy będą potrzebne….Każda rzecz ma swój czas. Czas Singera to jest czas szczególny. On się odzywa w podstawowych momentach życia…
Spotkanie rozpoczęte w sali „Kamienicy pod klezmerami” – nie od prozy Singera, ale od kazimierskiej poezji Bożeny Gałuszewskiej i Agnieszki Stachyry - Świderskiej, którą czytała publiczność dla siebie i dla artysty – przeniosło się na podwórko klezmerskiej kamienicy, gdzie kontynowano lekturę. Prawdy Singera zanurzały się w zapach gniecionej trawy i upalnego popołudnia... Nie chciało się odchodzić…