Na tak oczywiste pytanie nasuwa się równie oczywista odpowiedź. Jednak czy również dzień dzisiejszy i przyszłość Kazimierza bywają kojarzone z nadwiślańskim położeniem? To już nie jest takie pewne.
Na początek jednak kilka refleksji, o tym jak niegdyś kazimierzacy na rzece zarabiali, odpoczywali i z rzeką walczyli. Nie będę tu sięgał do czasów zamierzchłych, ale do okresu, który pamiętają jeszcze starsi mieszkańcy Kazimierza – do lat międzywojennych. Miasto było już wtedy znanym letniskiem. Właśnie letniskiem, a więc miejscem, w którym spędza się rodzinne lub kawalerskie wakacje, a nie tak jak dziś wpada na dwie godziny na piwo. Odpoczynkowi służyła letniskowa infrastruktura: hotele, restauracje, skwery, kino, muszle koncertowe, plaże, łodzie wycieczkowe itp. Gdy oglądamy dziś zdjęcia tych obiektów, to widniejące na nich nazwy wydają się być przejawem sporej megalomanii. Te hotele i restauracje to były często sklecone byle jak drewniane budy, niekoniecznie szczególnie piękne. Było biednie, nie zawsze czysto (o kanalizacji nikomu się nie śniło), ale miasto miało swój koloryt, który ściągał tu elitę intelektualną
i artystyczną z Warszawy. Odpoczywali też zupełnie „normalni” ludzie z, jak to się dziś mówi, klasy średniej. Kazimierz, jak większość miast w tym rejonie Polski, był dwuna-rodowościowy. Część obiektów letniskowych była prowadzona przez Polaków, część przez Żydów. Podobnie było również z narodowością letników. Pewnie są na ten temat różne opinie, ale według moich informacji nie sprawiało to większych problemów. Obie społeczności mimo różnic religijnych i kulturowych, robiły ze sobą normalne interesy. Ludzie przyjaźnili się ze sobą, kłócili i oszukiwali wcale nie według kryteriów narodowościowych.
Jedną z głównych atrakcji Kazimierza była Wisła. Nadwiślański bulwar był ulubionym miejscem spacerów. W znajdującej się tu muszli koncertowej występowały zespoły muzyczne. Tuż przy bulwarze urządzono plażę, z koszami, szatniami, łodziami itp. Trzeba pamiętać, że miasto nie było oddzielone od rzeki wysokim wałem, lecz sąsiadowało z wodą poprzez naturalne wybrzeże. Woda w Wiśle w porównaniu
z dniem dzisiejszym była krystalicznie czysta i zachęcała do kąpieli (podobno lata przed wojną też były cieplejsze). Na rzece w mieście i jego okolicach pracowało wielu przewoźników proponujących wycieczki „pychówkami”. Letnicy o bardziej sportowym zacięciu sami zmagali się
z nurtem, pływając kajakami, żaglówkami i łodziami dulkowymi, tzw. „hamburkami”.
Wisła przynosiła miejscowym dochody nie tylko związane z obsługą letników. Wiele rodzin żyło z połowu ryb i wydobywania piachu dla celów budowlanych. Fakt, że na ogół nie dorabiali się fortun, ale jakoś wiązali koniec z końcem. Nurtuje mnie pytanie jak to możliwe, że po nieuregulowanej rzece statki pasażerskie i towarowe kursowały aż do Warszawy (okresowo również dalej).
I nie była to żadna zabawa ani sportowe wyczyny, ale regularna komunikacja. Czyżby powojenne prace hydrotechniczne przyniosły odwrotny efekt ?
Czy można powiedzieć, że ci wszyscy ludzie pracujący na Wiśle kochali rzekę ? Może niektórzy tak, ale większość z nich miało do rzeki bardzo racjonalny stosunek. Cieszyli się, gdy udało się im zarobić parę groszy, a nienawidzili miejsca swojej pracy, gdy musieli klepać biedę. Nigdy na pewno jednak Wisła nie była dla nich obojętna.
Nadwiślańskie położenie miało dla Kazimierza nie tylko pozytywne skutki. Chronione wątłymi wałami miasto bywało zatapiane przez powodzie. Ludzie tracili swój dobytek, niekiedy życie.
Po wojnie wszystko, przynajmniej pozornie, wróciło do normy. Na Wiśle pojawili się właściwie ci sami ludzie. Nawet statki parowe były sanacyjne.
Polak katolik!
Kazimierz wcale nie leży nad Wisłą.
To Wisła płynie obok Kazimierza!
kjl