Kazimierskie wąwozy. Zachwycające i urokliwe. Uznawane za najpiękniejsze w Polsce. Ale także nieustannie niszczone przez rozjeżdżanie. Debata na temat rozwiązań, jakie można wprowadzić by uniknąć dalszej dewastacji wąwozów, trwa nieprzerwanie od lat. Jednak żadne decyzje w tej kwestii nie zapadają. Czy jest to problem, którego zwyczajnie nie da się rozwiązać? A może jednak...?
Temat rozjeżdżania, a przez to niszczenia kazimierskich wąwozów powraca niczym bumerang. Co roku odbywają się debaty, pojawiają się różne pomysły. Jednak mimo upływu kolejnych lat, zmian na stanowisku władzy, sprawa ta pozostaje nierozwiązana.
W minionych tygodniach kazimierscy radni po raz kolejny poruszyli temat dewastacji wąwozów. Nie tylko tych położonych w samym Kazimierzu, ale także okolicznych, w Bochotnicy czy Parchatce. Nie zapadły jednak żadne decyzje.
- Ja póki co nie jestem w stanie przekonać kogokolwiek do podjęcia jakichś działań – mówi radny Krzysztof Nieradka. - W sumie pomysłów jest bardzo dużo, powinniśmy jednak zastanowić się nad tym, co tak naprawdę chcemy załatwić. Żeby też nie wylać dziecka z kąpielą. Wąwozy powinny być używane choćby dlatego, by było można się nimi bez problemu poruszać. Wąwozy nie używane latami, wypłycają się. Bez wątpienia należałoby więc utrzymać ruch w wąwozach, ale ograniczony. Jednak do tego też potrzebna jest szersza zgoda. Trzeba mieć też świadomość, że nasi przedsiębiorcy korzystają z tych wąwozów i zarabiają na tym. I nie jestem tak do końca przekonany, że trzeba te wąwozy zamknąć totalnie. Bardziej byłbym za tym, żeby utrzymać minimalny przejazd, ale pod kontrolą.
Wąwozy, podobnie jak polne drogi szczególnie są narażone na niszczenie po większych opadach deszczu, np. wiosną. Wtedy wzmożony ruch samochodów terenowych, quadów czy motocykli typu cross i enduro sprawia, że dana droga nie nadaje się już na wycieczkę rowerową, spacer czy przejazd zwykłym autem. Nawet kiedy już zniknie błoto, pozostają wielkie koleiny.
Jednym z pomysłów, zdaniem radnego Nieradki, może być wydawanie koncesji na jazdę po wąwozach. Tu też trzeba by ustalić zasady. Ale możliwe, że takie ograniczenie dużo by dało. Wtedy posiadacze koncesji będą płacili za utrzymanie wąwozów i tym samym, to oni staną się strażnikami tych miejsc i to oni będą pilnować tego, by te dzikie przejazdy były niemożliwe.
Innym pomysłem, który od lat pojawia się podczas dyskusji prowadzonych przez kazimierskich radnych, mieszkańców i przedsiębiorców jest monitoring. Choćby częściowy. Plus oczywiście odpowiednie znaki przy wjeździe do wąwozu.
- To są w większości drogi, które mają status dróg gminnych. W kompetencjach samorządu leży podjęcie stosownej uchwały o ograniczeniu ruchu. To umożliwi postawienie w rozjeżdżanych wąwozach znaków zakazu ruchu innych pojazdów motorowych z dopuszczeniem ruchu mieszkańców i służb jako że są to w większości drogi gospodarcze. Dodatkowo można okamerować wjazd i wyjazd z takiego wąwozu i egzekwować kary administracyjne – mówi Andrzej Kardasz z Zespołu Lubelskich Parków Krajobrazowych. - Te działania chociaż częściowo rozwiązałyby problem, bo nie mam złudzeń, że on zniknie całkowicie. Ale ograniczmy go chociaż o połowę. To już byłby wielki sukces z korzyścią dla parku i mieszkańców.
Póki co odpowiednich znaków jednak nie ma. Kamer też. Nie ma też konkretnego planu, według którego można by zacząć działać. Dalej prowadzone są za to rozmowy. Jak co roku.
- Mam obietnicę burmistrza, że przy wąwozach od strony Okala i Mięćmierza staną znaki zakazujące wjazdu – mówi radny Krzysztof Nieradka. - Już od roku o nie proszę. Mieszkańcy czekają na te znaki, bo wtedy będą mogli zareagować, zwrócić komuś uwagę. Teraz zwyczajnie nie mają podstaw, by to robić. Wydaje mi się, że każde działanie, nawet to najbardziej naiwne na pierwszy rzut oka, jest lepsze niż nicnierobienie.
W minionych tygodniach kazimierscy radni po raz kolejny poruszyli temat dewastacji wąwozów. Nie tylko tych położonych w samym Kazimierzu, ale także okolicznych, w Bochotnicy czy Parchatce. Nie zapadły jednak żadne decyzje.
- Ja póki co nie jestem w stanie przekonać kogokolwiek do podjęcia jakichś działań – mówi radny Krzysztof Nieradka. - W sumie pomysłów jest bardzo dużo, powinniśmy jednak zastanowić się nad tym, co tak naprawdę chcemy załatwić. Żeby też nie wylać dziecka z kąpielą. Wąwozy powinny być używane choćby dlatego, by było można się nimi bez problemu poruszać. Wąwozy nie używane latami, wypłycają się. Bez wątpienia należałoby więc utrzymać ruch w wąwozach, ale ograniczony. Jednak do tego też potrzebna jest szersza zgoda. Trzeba mieć też świadomość, że nasi przedsiębiorcy korzystają z tych wąwozów i zarabiają na tym. I nie jestem tak do końca przekonany, że trzeba te wąwozy zamknąć totalnie. Bardziej byłbym za tym, żeby utrzymać minimalny przejazd, ale pod kontrolą.
Wąwozy, podobnie jak polne drogi szczególnie są narażone na niszczenie po większych opadach deszczu, np. wiosną. Wtedy wzmożony ruch samochodów terenowych, quadów czy motocykli typu cross i enduro sprawia, że dana droga nie nadaje się już na wycieczkę rowerową, spacer czy przejazd zwykłym autem. Nawet kiedy już zniknie błoto, pozostają wielkie koleiny.
Jednym z pomysłów, zdaniem radnego Nieradki, może być wydawanie koncesji na jazdę po wąwozach. Tu też trzeba by ustalić zasady. Ale możliwe, że takie ograniczenie dużo by dało. Wtedy posiadacze koncesji będą płacili za utrzymanie wąwozów i tym samym, to oni staną się strażnikami tych miejsc i to oni będą pilnować tego, by te dzikie przejazdy były niemożliwe.
Innym pomysłem, który od lat pojawia się podczas dyskusji prowadzonych przez kazimierskich radnych, mieszkańców i przedsiębiorców jest monitoring. Choćby częściowy. Plus oczywiście odpowiednie znaki przy wjeździe do wąwozu.
- To są w większości drogi, które mają status dróg gminnych. W kompetencjach samorządu leży podjęcie stosownej uchwały o ograniczeniu ruchu. To umożliwi postawienie w rozjeżdżanych wąwozach znaków zakazu ruchu innych pojazdów motorowych z dopuszczeniem ruchu mieszkańców i służb jako że są to w większości drogi gospodarcze. Dodatkowo można okamerować wjazd i wyjazd z takiego wąwozu i egzekwować kary administracyjne – mówi Andrzej Kardasz z Zespołu Lubelskich Parków Krajobrazowych. - Te działania chociaż częściowo rozwiązałyby problem, bo nie mam złudzeń, że on zniknie całkowicie. Ale ograniczmy go chociaż o połowę. To już byłby wielki sukces z korzyścią dla parku i mieszkańców.
Póki co odpowiednich znaków jednak nie ma. Kamer też. Nie ma też konkretnego planu, według którego można by zacząć działać. Dalej prowadzone są za to rozmowy. Jak co roku.
- Mam obietnicę burmistrza, że przy wąwozach od strony Okala i Mięćmierza staną znaki zakazujące wjazdu – mówi radny Krzysztof Nieradka. - Już od roku o nie proszę. Mieszkańcy czekają na te znaki, bo wtedy będą mogli zareagować, zwrócić komuś uwagę. Teraz zwyczajnie nie mają podstaw, by to robić. Wydaje mi się, że każde działanie, nawet to najbardziej naiwne na pierwszy rzut oka, jest lepsze niż nicnierobienie.