Sporym zaskoczeniem okazał się spektakl „Chi Chi Bunichi”. Nie było tradycyjnego podziału na aktorów i widzów – wszyscy uczestniczyli w przedstawieniu, próbując jak i jego bohaterowie sprawdzić, na ile jest możliwa podróż w krainę dzieciństwa.
Spektakl "Chi Chi Bunichi", który obejrzeliśmy w Kamienicy Celejowskiej w ubiegłą sobotę, był gościnnym występem grupy z Wielkiej Brytanii, która zaprezentowała się na Kazimierzu (górnym) w ramach Festiwalu Kultury Żydowskiej w Krakowie, a potem u nas – w Kazimierzu Dolnym.
Sztuka była opowieścią o poszukiwaniach własnych korzeni. Unaoczniała powrót do dzieciństwa, do którego tak naprawdę wrócić się nie da, bo przeszłość przeżywana na nowo z perspektywy dorosłego człowieka ma już zupełnie inny wymiar. Stąd przenikanie się w spektaklu elementów przeszłości i teraźniejszości, niewinności i erotyki obecne podczas całej sztuki, podkreślone gestem, słowem, tańcem, kolorem, piosenką. Przeszłość można poznać, można zdobyć wiedzę o niej – o naszych przodkach, o tym, jak żyli, gdzie mieszkali, poznać język, którym mówili. Ale smaki dzieciństwa – gdy spróbujemy je na nowo – będą już zupełnie inne.
Spektakl wg scenariusza Daphny Attias – Brytyjki o sefardyjskich korzeniach – był jej osobistą wyprawą do własnej tradycji rodzinnej, do znanego, ale już nierozumianego języka ladino. Zawierał więc wątki proustowskie, iwaszkiewiczowskie. Był też ciekawym przeżyciem dla publiczności, która współuczestniczyła w tym, co się działo na scenie. To współuczestnictwo zaczęło się już od samego początku – widzowie usiedli na ławeczkach, okrążając przestrzeń, którą przeznaczono dla aktorów. Ale przedstawienie zaczęło się zanim artyści na scenie się pojawili. Wszystkim podano gorącą herbatę miętową i chałwę, co niejako dodatkowo stymulowało swobodne rozmowy, poprzez które słychać było równie swobodne rozmowy w języku ladino, bardzo przypominającym hiszpański. To nagrane rozmowy członków rodziny, o której przypomnieć sobie – przez działanie, przez powrót do świata dziecięcych zabaw – spróbowali bohaterowie sztuki. O tym, że ten problem chęci powrotu do tego, co minęło, dotyczy nas wszystkich, artyści uświadamiali również publiczność, zapraszając ją do udziału w zabawach: „Czy zechcesz umrzeć w moich ramionach?” – zabawa może trochę i makabryczna, ale nie dla dzieci, które w ten sposób oswajają temat śmierci. I nie dla tych widzów, którzy zdołali przełamać strach przed publicznym wystąpieniem i popisać się swoim aktorstwem w scenie „umierania”. Bardzo wdzięczne sceny odegrali między innymi Marcin Pisula, polityk i pedagog, którego pamiętamy w roli Brandena - polityka rewolucjonisty w sztuce „Biały wróbel” Jerzego Kuncewicza oraz Danuta Borzecka – przewodnik turystyczny i pedagog. Choć przez chwilę dane(?)im było znowu poczuć się dzieckiem…
W spektaklu wystąpiło siedmiu artystów działających na granicy teatru, tańca, ruchu, muzyki, sztuki audio: Ayse Tashkiran, Robert Cook, Konstantinos Thomadias, Mark McCullum, Daphna Attias – reżyser “Chi Chi Bunichi”, Yaniv Fridel i Jenny Hayton.
Sztuka była opowieścią o poszukiwaniach własnych korzeni. Unaoczniała powrót do dzieciństwa, do którego tak naprawdę wrócić się nie da, bo przeszłość przeżywana na nowo z perspektywy dorosłego człowieka ma już zupełnie inny wymiar. Stąd przenikanie się w spektaklu elementów przeszłości i teraźniejszości, niewinności i erotyki obecne podczas całej sztuki, podkreślone gestem, słowem, tańcem, kolorem, piosenką. Przeszłość można poznać, można zdobyć wiedzę o niej – o naszych przodkach, o tym, jak żyli, gdzie mieszkali, poznać język, którym mówili. Ale smaki dzieciństwa – gdy spróbujemy je na nowo – będą już zupełnie inne.
Spektakl wg scenariusza Daphny Attias – Brytyjki o sefardyjskich korzeniach – był jej osobistą wyprawą do własnej tradycji rodzinnej, do znanego, ale już nierozumianego języka ladino. Zawierał więc wątki proustowskie, iwaszkiewiczowskie. Był też ciekawym przeżyciem dla publiczności, która współuczestniczyła w tym, co się działo na scenie. To współuczestnictwo zaczęło się już od samego początku – widzowie usiedli na ławeczkach, okrążając przestrzeń, którą przeznaczono dla aktorów. Ale przedstawienie zaczęło się zanim artyści na scenie się pojawili. Wszystkim podano gorącą herbatę miętową i chałwę, co niejako dodatkowo stymulowało swobodne rozmowy, poprzez które słychać było równie swobodne rozmowy w języku ladino, bardzo przypominającym hiszpański. To nagrane rozmowy członków rodziny, o której przypomnieć sobie – przez działanie, przez powrót do świata dziecięcych zabaw – spróbowali bohaterowie sztuki. O tym, że ten problem chęci powrotu do tego, co minęło, dotyczy nas wszystkich, artyści uświadamiali również publiczność, zapraszając ją do udziału w zabawach: „Czy zechcesz umrzeć w moich ramionach?” – zabawa może trochę i makabryczna, ale nie dla dzieci, które w ten sposób oswajają temat śmierci. I nie dla tych widzów, którzy zdołali przełamać strach przed publicznym wystąpieniem i popisać się swoim aktorstwem w scenie „umierania”. Bardzo wdzięczne sceny odegrali między innymi Marcin Pisula, polityk i pedagog, którego pamiętamy w roli Brandena - polityka rewolucjonisty w sztuce „Biały wróbel” Jerzego Kuncewicza oraz Danuta Borzecka – przewodnik turystyczny i pedagog. Choć przez chwilę dane(?)im było znowu poczuć się dzieckiem…
W spektaklu wystąpiło siedmiu artystów działających na granicy teatru, tańca, ruchu, muzyki, sztuki audio: Ayse Tashkiran, Robert Cook, Konstantinos Thomadias, Mark McCullum, Daphna Attias – reżyser “Chi Chi Bunichi”, Yaniv Fridel i Jenny Hayton.
Fot. Mateusz Stachyra