W Kazimierzu Dolnym przy budynku, w którym znajdowały się byłe betanki od wczesnych godzin porannych stali dziennikarze, rodziny byłych sióstr oraz całe mnóstwo ludzi ciekawych rozwoju wypadków. Mimo słabej widoczności spowodowanej gęstą mgłą, cały czas szły w eter wiadomości z
Kazimierza.
Na parkingu przed klasztorem betanek długo przed wyznaczoną godziną eksmisji czekają odpowiednie służby. Komornicy, ślusarze, policja, strażacy, ratownicy medyczni, psychologowie. Nie brak antyterrorystów i specjalistów od ładunków wybuchowych. Najwięcej jest policjantów i policjantek – to one mają towarzyszyć siostrom podczas eksmisji.
Przybyli ludzie nie przestają komentować:
- I po co im to było? – retorycznie pytają jedni.
- One cierpią jak Maryja – współczująco mówią inni.
Gdy wreszcie komornikowi i policjantom udaje się wejść na teren klasztoru, rozpoczyna się wielkie oczekiwanie. Bo tak właściwie nikt nie jest w stanie przewidzieć, jak zakończy się eksmisja kazimierskich betanek. Dziennikarze biegają z jednego miejsca na drugie, szukając lepszej widoczności. Okazuje się, że więcej widać na ekranie telewizora niż tu na miejscu przed furtą zakonną. Nad klasztorem krąży „Błękitny 24” – helikopter stacji TVN, poza tym teren za murem obserwowany jest z kilku kamer umieszczonych na wysięgnikach. Około 9.25 w stronę zniecierpliwionych mediów podąża rzecznik Komendy Głównej Policji, który przynosi tak długo oczekiwane informacje.
- Komornik wszedł do budynku. Przechodzi teraz z jednego pomieszczenia do drugiego, a policjanci za nim, zabezpieczając teren. Są też psycholodzy policyjni. Policjantki pomogą kobietom spakować się i wyjść z budynku. Na zewnątrz czekają już autokary. Sióstr nie widać jak na razie, nie dają żadnego znaku życia. Szukamy dalej – mówi Mariusz Sokołowski rzecznik Policji.
W kilka minut później wypowiedzi udziela ksiądz, który właśnie wyszedł z budynku zajmowanego przez byłe betanki.
- Nie ma żadnego kontaktu z siostrami. Młode siostry prawdopodobnie wrócą do swoich rodzinnych domów, dla tych starszych archidiecezja przygotowała miejsca zastępcze – mówi ksiądz Ambroży Skorupka, przedstawiciel Rodzin Betańskich.
Mgła powoli zanika, dzięki czemu nawet ludzie stojący przy wale wiślanym mogą dokładnie obserwować, co dzieje się na terenie klasztoru. Cały teren zabezpieczają policjanci, obywa się więc bez większych przepychanek i wchodzenia na zakazany teren, choć – jak wieść niesie –kilku dziennikarzy zostaje zatrzymanych. Ludzie bardzo niechętnie wypowiadają się dla radia czy telewizji. Gdy podchodzą do nich dziennikarze, oni odwracają się lub odmownie kręcą głowami. Są rozmowni, ale tylko między sobą. A oceny całego zdarzenia są różne.
- Kiedyś ten klasztor tętnił życiem, teraz jest tu cisza, siostry od dłuższego czasu nie utrzymują z nikim kontaktu – opowiada mieszkanka Kazimierza.
- Jestem przekonana, że te siostry zostaną świętymi! A wy zobaczycie, jak bardzo się myliliście! – wykrzykuje do jednego z dziennikarzy sąsiadka byłych zakonnic. – One zamknęły się w tym budynku, bo przeczytały w prasie, że w miejscu klasztoru ma powstać wielki pensjonat – dodaje wzburzona.
Zebrani rodzice byłych sióstr, też niechętnie wypowiadają się do mikrofonu. Ich postawy też są różne, jedni wyglądają na przejętych, inni na oburzonych.
- Przyszłam patrzeć, jak sądzą moje dziecko. Tylko kto im dał do tego prawo? To nie oni je urodzili i wychowali – mówi matka jednej w byłych sióstr.
Około godziny 12.30 w asyście policjantek wychodzą pierwsze zakonnice. Nie stwarzają problemów, spokojne, a nawet pogodne opuszczają klasztor i wsiadają do autokarów. Niektóre nawet machają do zgromadzonych wokół ludzi, robią zdjęcia.
Na miejscu jest również burmistrz Kazimierza Grzegorz Dunia ze swoim zastępcą Maciejem Żurawieckim. Wyraża zadowolenie, że nie sprawdziły się żadne czarne scenariusze dotyczące betonek, a sama eksmisja przebiega sprawnie i spokojnie. Służby podległe burmistrzowi – jednostki Ochotniczej Straży Pożarnej w Bochotnicy i Kazimierzu oraz ośrodek zdrowia zostały poinformowane o akcji i są gotowe w razie potrzeby. Okazały się jednak na szczęście niepotrzebne.
Całe Miasteczko tego dnia porusza tylko jeden temat. W sklepach, kawiarniach czy na ulicy, wszyscy rozmawiają o zbuntowanych siostrach. Ile mieszkańców Kazimierza, tyle jest opinii i poglądów, tylko że niektórzy myślą swoje w milczeniu, inni zaś wygłaszają swoje zdanie dość głośno i wyraźnie.
- Niedobrze, że Kościół tak długo zwlekał z reakcją. Powinien tę sprawę rozwiązać sam w swoim gronie, a nie w ten sposób. Tu chodzi tylko o majątek – mówi jeden z obserwujących akcję przy ulicy Puławskiej.
Oprócz słów krytyki kierowanych pod różnymi adresami, swoje opinie i apele ludzie wyrażali poprzez zapalone wieczorem, dzień przed eksmisją znicze przy terenie klasztoru oraz przez porozlepiane na terenie całego Miasteczka karteczki z fragmentami Ewangelii („Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci może najmniejszych, Mnieście uczynili.”).
Do późnych godzin nocnych w Kazimierzu tłoczno było od dziennikarzy, nic dziwnego, skoro media zelektryzował jeden temat: betanki.
Byłe zakonnice opuściły budynek klasztoru przy Puławskiej. Trzema autokarami odjechały w kierunku Lublina do domów rekolekcyjnych na Lubelszczyźnie. Już wkrótce mają się na ich miejsce pojawić betanki z Lublina. Życie powróci do normy. To jednak nie kończy sprawy kazimierskich betanek. Pozostają pytania, co tak naprawdę wydarzyło się za klasztorną furtą w Kazimierzu. Kościół dziś nie waha się używać w odpowiedzi słowa sekta, choć tak trudno zamknąć w jednym krótkim wyrazie dwa lata życia byłych sióstr, przekreślając je tym samym zarazem. Miejmy nadzieję, że przyszedł czas na bardziej obszerne odpowiedzi. I nie chodzi tu jedynie o zwykłą ludzką ciekawość, ale o sprawy zasadnicze, takie jak choćby kwestia wiary wielu z tych, którzy od początku śledzili dramat za murem.
Przybyli ludzie nie przestają komentować:
- I po co im to było? – retorycznie pytają jedni.
- One cierpią jak Maryja – współczująco mówią inni.
Gdy wreszcie komornikowi i policjantom udaje się wejść na teren klasztoru, rozpoczyna się wielkie oczekiwanie. Bo tak właściwie nikt nie jest w stanie przewidzieć, jak zakończy się eksmisja kazimierskich betanek. Dziennikarze biegają z jednego miejsca na drugie, szukając lepszej widoczności. Okazuje się, że więcej widać na ekranie telewizora niż tu na miejscu przed furtą zakonną. Nad klasztorem krąży „Błękitny 24” – helikopter stacji TVN, poza tym teren za murem obserwowany jest z kilku kamer umieszczonych na wysięgnikach. Około 9.25 w stronę zniecierpliwionych mediów podąża rzecznik Komendy Głównej Policji, który przynosi tak długo oczekiwane informacje.
- Komornik wszedł do budynku. Przechodzi teraz z jednego pomieszczenia do drugiego, a policjanci za nim, zabezpieczając teren. Są też psycholodzy policyjni. Policjantki pomogą kobietom spakować się i wyjść z budynku. Na zewnątrz czekają już autokary. Sióstr nie widać jak na razie, nie dają żadnego znaku życia. Szukamy dalej – mówi Mariusz Sokołowski rzecznik Policji.
W kilka minut później wypowiedzi udziela ksiądz, który właśnie wyszedł z budynku zajmowanego przez byłe betanki.
- Nie ma żadnego kontaktu z siostrami. Młode siostry prawdopodobnie wrócą do swoich rodzinnych domów, dla tych starszych archidiecezja przygotowała miejsca zastępcze – mówi ksiądz Ambroży Skorupka, przedstawiciel Rodzin Betańskich.
Mgła powoli zanika, dzięki czemu nawet ludzie stojący przy wale wiślanym mogą dokładnie obserwować, co dzieje się na terenie klasztoru. Cały teren zabezpieczają policjanci, obywa się więc bez większych przepychanek i wchodzenia na zakazany teren, choć – jak wieść niesie –kilku dziennikarzy zostaje zatrzymanych. Ludzie bardzo niechętnie wypowiadają się dla radia czy telewizji. Gdy podchodzą do nich dziennikarze, oni odwracają się lub odmownie kręcą głowami. Są rozmowni, ale tylko między sobą. A oceny całego zdarzenia są różne.
- Kiedyś ten klasztor tętnił życiem, teraz jest tu cisza, siostry od dłuższego czasu nie utrzymują z nikim kontaktu – opowiada mieszkanka Kazimierza.
- Jestem przekonana, że te siostry zostaną świętymi! A wy zobaczycie, jak bardzo się myliliście! – wykrzykuje do jednego z dziennikarzy sąsiadka byłych zakonnic. – One zamknęły się w tym budynku, bo przeczytały w prasie, że w miejscu klasztoru ma powstać wielki pensjonat – dodaje wzburzona.
Zebrani rodzice byłych sióstr, też niechętnie wypowiadają się do mikrofonu. Ich postawy też są różne, jedni wyglądają na przejętych, inni na oburzonych.
- Przyszłam patrzeć, jak sądzą moje dziecko. Tylko kto im dał do tego prawo? To nie oni je urodzili i wychowali – mówi matka jednej w byłych sióstr.
Około godziny 12.30 w asyście policjantek wychodzą pierwsze zakonnice. Nie stwarzają problemów, spokojne, a nawet pogodne opuszczają klasztor i wsiadają do autokarów. Niektóre nawet machają do zgromadzonych wokół ludzi, robią zdjęcia.
Na miejscu jest również burmistrz Kazimierza Grzegorz Dunia ze swoim zastępcą Maciejem Żurawieckim. Wyraża zadowolenie, że nie sprawdziły się żadne czarne scenariusze dotyczące betonek, a sama eksmisja przebiega sprawnie i spokojnie. Służby podległe burmistrzowi – jednostki Ochotniczej Straży Pożarnej w Bochotnicy i Kazimierzu oraz ośrodek zdrowia zostały poinformowane o akcji i są gotowe w razie potrzeby. Okazały się jednak na szczęście niepotrzebne.
Całe Miasteczko tego dnia porusza tylko jeden temat. W sklepach, kawiarniach czy na ulicy, wszyscy rozmawiają o zbuntowanych siostrach. Ile mieszkańców Kazimierza, tyle jest opinii i poglądów, tylko że niektórzy myślą swoje w milczeniu, inni zaś wygłaszają swoje zdanie dość głośno i wyraźnie.
- Niedobrze, że Kościół tak długo zwlekał z reakcją. Powinien tę sprawę rozwiązać sam w swoim gronie, a nie w ten sposób. Tu chodzi tylko o majątek – mówi jeden z obserwujących akcję przy ulicy Puławskiej.
Oprócz słów krytyki kierowanych pod różnymi adresami, swoje opinie i apele ludzie wyrażali poprzez zapalone wieczorem, dzień przed eksmisją znicze przy terenie klasztoru oraz przez porozlepiane na terenie całego Miasteczka karteczki z fragmentami Ewangelii („Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci może najmniejszych, Mnieście uczynili.”).
Do późnych godzin nocnych w Kazimierzu tłoczno było od dziennikarzy, nic dziwnego, skoro media zelektryzował jeden temat: betanki.
Byłe zakonnice opuściły budynek klasztoru przy Puławskiej. Trzema autokarami odjechały w kierunku Lublina do domów rekolekcyjnych na Lubelszczyźnie. Już wkrótce mają się na ich miejsce pojawić betanki z Lublina. Życie powróci do normy. To jednak nie kończy sprawy kazimierskich betanek. Pozostają pytania, co tak naprawdę wydarzyło się za klasztorną furtą w Kazimierzu. Kościół dziś nie waha się używać w odpowiedzi słowa sekta, choć tak trudno zamknąć w jednym krótkim wyrazie dwa lata życia byłych sióstr, przekreślając je tym samym zarazem. Miejmy nadzieję, że przyszedł czas na bardziej obszerne odpowiedzi. I nie chodzi tu jedynie o zwykłą ludzką ciekawość, ale o sprawy zasadnicze, takie jak choćby kwestia wiary wielu z tych, którzy od początku śledzili dramat za murem.
Fotoreportaż Mateusza Stachyry