Weekend w Kazimierzu upływać będzie pod znakiem Kazimierskiego Jarmarku Świątecznego . Może jednak ktoś z Państwa zechce skorzystać z naszej propozycji spaceru w poszukiwaniu śladów skowieszyńskiego kościoła i Dzwonnej Góry? Okolica zaiste – malownicza! Jak tam trafić? ZOBACZ MAPKĘ. Wyjedźmy z rynku ulicą Nadrzeczną i na skrzyżowaniu przy ośrodku wypoczynkowym Arkadia pojedźmy prosto. Ulicą Kwaskowa Góra dojedziemy na Doły, Wylągi i dalej do Skowiewszynka właśnie. Tak naprawdę najlepiej byłoby zostawić auto na parkingu przy Korzeniowym Dole i na Skowieszynek pójść szosą pieszo, bo nasza trasa zatoczy mniej więcej pięciokilometrowe koło. Droga asfaltowa doprowadzi nas w Skowieszynku do traktu głównego. Tu od razu skręcamy w lewo – w wąziutką asfaltówkę, która poprowadzi nas do rozwidlenia dróg z kapliczką upamiętniającą istnienie kościoła skowieszyńskiego . Wystawił ją około 2005 r. Zygmunt Stelmach – jednak z dala od miejsca, gdzie około 1965 r. w czasie kopania...
+ czytaj pełny opis
Weekend w Kazimierzu upływać będzie pod znakiem Kazimierskiego Jarmarku Świątecznego. Może jednak ktoś z Państwa zechce skorzystać z naszej propozycji spaceru w poszukiwaniu śladów skowieszyńskiego kościoła i Dzwonnej Góry? Okolica zaiste – malownicza!
Jak tam trafić? ZOBACZ MAPKĘ. Wyjedźmy z rynku ulicą Nadrzeczną i na skrzyżowaniu przy ośrodku wypoczynkowym Arkadia pojedźmy prosto. Ulicą Kwaskowa Góra dojedziemy na Doły, Wylągi i dalej do Skowiewszynka właśnie. Tak naprawdę najlepiej byłoby zostawić auto na parkingu przy Korzeniowym Dole i na Skowieszynek pójść szosą pieszo, bo nasza trasa zatoczy mniej więcej pięciokilometrowe koło.
Droga asfaltowa doprowadzi nas w Skowieszynku do traktu głównego. Tu od razu skręcamy w lewo – w wąziutką asfaltówkę, która poprowadzi nas do rozwidlenia dróg z kapliczką upamiętniającą istnienie kościoła skowieszyńskiego. Wystawił ją około 2005 r. Zygmunt Stelmach – jednak z dala od miejsca, gdzie około 1965 r. w czasie kopania fundamentów pod suszarnię odsłoniła się murowana krypta grobowa z trumnami, co mogłoby świadczyć o istnieniu właśnie tam skowieszyńskiej świątyni.
By dotrzeć w to miejsce, skręćmy za kapliczką w prawo. Tu jednak kończy się cywilizowana nawierzchnia. Warto więc pamiętać o odpowiednim obuwiu, zwłaszcza, że ostatnio przypomniała sobie o nas jesień.
Za zabudowaniami po prawej stronie otwiera się przed nami zielona przestrzeń. Miejscowi mówią, że skowieszyński kościół stał tam, gdzie kępa bzu za suszarnią. Kazimierz Parfianowicz w pracy „Cmentarze Kazimierza Dolnego” (Lublin 1976) podaje, że drewniana świątynia powstała tu już w drugiej połowie XII w. Użytkowana była jednak sporadycznie, ale mimo to w 1345 r. zastąpiono ją budowlą murowaną. Kościół istniał zapewne do 1780 r. Jeszcze w latach 80 – 90 – tych XX w. stała w tym miejscu „Pamiątka Pawła Stelmacha z dnia 17 lipca 1922 r.” – drewniany krzyż, który coraz bardziej zapadał się w ziemię, aż w końcu znikł zupełnie. A w pobliżu tego miejsca – szczególnie pod laskiem – nawet i dziś wyorywane są kości ludzkie…
W terenie wyraźnie wyodrębnia się płaskowzgórze otoczone około dwustuletnimi dębami. Jak podaje Kazimierz Parfianowicz, około II poł. XIX w. pojawiły się tutaj budynki mieszkalne i gospodarcze. Teren jednak okazał się dziwny – w czasie użytkowania posesji gospodarze natrafiali tu na całe szkielety ludzkie ułożone regularnie. Wysoki wzrost zmarłych i szczęki z pełnym uzębieniem mogłyby świadczyć, jak przypuszcza Parfianowicz, o tym, że był tu niegdyś jakiś cmentarz wojenny lub epidemijny. Zmarli jednak nie okazali się kłopotliwymi sąsiadami – miejscowi nie pamiętają, by naprzykrzali się nowym gospodarzom…
Opuszczamy posesję pod dębami. Kierujemy się w prawo. Przed nami Dzwonna Góra. To właściwie niewielki pagórek, na którym stała onegdaj dzwonnica. Jeszcze na początku ubiegłego stulecia – jak twierdzi nasz informator – widoczne były tu kamienie i fragmenty dachówki. Miejsce to szczególne. Tu podobno – jak pod Giewontem – odpoczywa śpiące wojsko.
- Starsi ludzie to jeszcze opowiadają, młodsi już nie znają tej historii – mówi nasz informator. – A było to tak: kowal szukał świni. Dawniej świnkę każdy trzymał luzem. A kowalowa świnka całe dnie gdzieś przepadała, a gdy wracała – zawsze była najedzona. Kowal postanowił to sprawdzić. Jednego dnia przytrzymał zwierzę w domu, nie dając mu jeść. Liczył, że gdy je wypuści, głodna świnia doprowadzi go do swojej „stołówki”. I tak było. Kowal poszedł za zwierzakiem. Dotarł do jamy w Dzwonnej Górze. Wszedł, a tam… tyla luda! Cała armia! I wszyscy śpią. Tylko wartownik czuwa. A jego świnia razem z wojskowymi końmi zażera się grochem!
Kowalowi nic się nie stało, wrócił do domu razem ze swoją sprytną podopieczną. Czy dostał od wartownika jakieś skarby, czy tylko udało mu się ujść cało – o tym już legenda milczy. Co wnikliwsi zastanawiają się tylko, jak to możliwe, bo jak świat światem w Skowieszynku nie było kowala…
Gdybyśmy u podnóża tej Góry skręcili w lewo doszlibyśmy płytkim wąwozem o nazwie Parzyk na Wylągi. Nie jest to jednak dobry pomysł, zwłaszcza o tej porze roku. Nazwę wąwozu okoliczna ludność wywodzi od gwarowego słowa parszcz oznaczającego tereny błotniste. A poza tym miejsce to nie cieszy się dobrą sławą.
Swego czasu w Parzyku był staw, właściwie sadzawka, gdzie moczono powszechnie dawniej uprawiany len i konopie, z których później wyrabiano płótno i materiały potrzebne w gospodarstwie. Pracę nad wodą ułatwiała kładka, z której o zmroku korzystała … Skalszczanka. Niewiele o niej wiadomo. Tyle, że gdzieś na przełomie XIX i XX wieku zmarła młodo jako panna i pochowano ją w stroju krakowskim. Duch jednak nie obnosił się ze swoim strojem. Biegał tylko po kładce, a o jego obecności świadczył jedynie intensywny chlupot wody o drewniany pomost…
Inna historia także potwierdza, że niespokojne to miejsce. Pewnego razu jeden z mieszkańców Skowieszynka poszedł odwiedzić brata na Wylągach. Droga szła przez Parzyk właśnie. W końcu tędy było najkrócej. A że o zmierzchu? To nieistotne – chłop był weteranem I wojny światowej i nie rozstawał się z bronią. Wtem na jego drodze pojawił się pies. Wyglądać musiał groźnie, skoro skowieszynianin zdecydował się użyć broni. Miał go tylko postraszyć, a … wystraszył siebie. Pies nagle zrobił się duży jak krowa i zaryczał! A droga do brata okazała się nad podziw krótka!
Tyle legendy. Idźmy dalej, nie zbaczając z drogi, prosto przed siebie aż do głównej ulicy Doły – Wylągi i syćmy oczy widokami, bo okolica – jak i u Mickiewicza w „Panu Tadeuszu” – zaiste malownicza”!
- zwiń