Franciszek Kmita w Kazimierzu mieszkał od 1953 r. Przyjechał tutaj tuż po studiach w warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych, gdzie malarstwa uczył się od Jana Sokołowskiego, Eugeniusza Arcta i Michała Byliny, a grafiki – od Andrzeja Rudzińskiego. Był prezesem Towarzystwa Opieki nad Zabytkami. W latach 70 – tych pod jego kierunkiem powstawały na Rynku tworzone przez artystów śniegowe rzeźby. A przede wszystkim malował.
- Jako malarz i rysownik reprezentuje realizm, rozświetlony i migotliwy na wzór postimpresjonizmu, nieco stylizowany, nieobojętny też na lokalną tradycję malarstwa uczniów Tadeusza Pruszkowskiego, którzy w Kazimierzu odbywali doroczne plenery (Kmita, poprzez naukę u profesorów Arcta i Byliny, którzy studiowali u Pruszkowskiego, może się uważać za spadkobiercę tej tradycji) – napisano na stronie Domu Aukcyjnego Agra Art.
Był malarzem obecnym w przestrzeni Miasteczka – kiedy jeszcze dopisywało mu zdrowie, można go było spotkać ze sztalugami, jak malował Kazimierz z natury. Później - już tylko na ławeczce przed domem, w którym nadal malował w pracowni urządzonej w zrekonstruowanej przez siebie XVII –wiecznej kamienicy zwanej Wysoką.
Był żołnierzem AK i uczestnikiem Powstania Warszawskiego, w związku z czym trafił do łagru w Jogle. Jako Sybirak był członkiem Związku Sybiraków Środowisko Borowiczan.
Nabożeństwo żałobne miało miejsce w kazimierskiej Farze dziś w godzinach popołudniowych. Pogrzeb odbędzie się w podwarszawskich Markach.