Zbędowice. Miejscowość położona na uboczu, niełatwo do niej dojechać nawet i dzisiaj. Zdawać by się mogło, że w czasie wojny takie ustronie to wymarzone miejsce na spokojne przetrwanie okupacji do końca. A mimo to 22 listopada 1942 r. pojawił się tu z Puław specjalny oddział pacyfikacyjny. Niemieccy żandarmi za pomoc wsi dla partyzantów spalili zabudowania i rozstrzelali wszystkich jej mieszkańców.
Jedną z nielicznych osób, które uszły z życiem, jest Zygmunt Przepiórka, dziś 83 – letni mieszkaniec Pożoga. Wtedy miał 7 lat.
- Poszliśmy z siostrą mojej mamy do kościoła do Końskowoli, bo ona miała tam podawać dziecko do chrztu jako chrzestna matka. Ja z nią poszedłem wczesnym rankiem, bo chrzest miał być o dziewiątej, a stąd do kościoła piechotą przecież daleko. Nie bardzo rodzice chcieli mnie puścić. Ale w końcu mama przyniosła odświętne ubranie i poszliśmy – wspomina Zygmunt Przepiórka. – Kiedy wracaliśmy, dym już było widać, już się tutaj paliło. Mój dziadek uciekł stąd, wymknął się też wujek Gienek – spotkaliśmy się na Starej Wsi. Mówili: Niemców się najechało, nie wiadomo, co będzie. Byłem najmłodszy z tych, którzy zostali przy życiu. Do domu już nie wróciłem – przecież nie było do czego wracać. Zostałem u mojej ciotki przez 16 lat, aż się ożeniłem.
W Zbędowicach w czasie tzw. krwawej środy zginęło 88 osób, z czego jedną trzecią stanowiły dzieci.
- Z rodziny taty 11 osób, a z rodziny mamy chyba 6 – wspomina Zygmunt Przepiórka. – Miałem dwie siostry bliźniaczki, miały po półtora roku, Niemiec zastrzelił i już…
Od tamtej pory minęło 76 lat. Co roku w listopadzie niezależnie od pogody pod pomnikiem w Zbędowicach i na symbolicznych nagrobkach na cmentarzyku za nim składane są wiązanki kwiatów i zapalane znicze. Co roku odprawiana jest msza polowa, w której uczestniczą przedstawiciele władz samorządowych. Tak było i tym razem.