Niewiele jest w Polsce miejsc, które tak jak Kazimierz Dolny skłaniają do bliższego przyjrzenia się twórczości artystycznej Żydów Polskich do 1939 roku. Nie tylko dlatego, że już od początku XX wieku, a przede wszystkim w latach międzywojennych, miasteczko było odwiedzane (i malowane) przez dziesiątki żydowskich malarzy. Blisko sześćdziesięciu z nich udało się pokazać na wystawie „W Kazimierzu Wisła mówiła do nich po żydowsku…. Malarze żydowscy a Kazimierskiej kolonii artystycznej” urządzonej przez Muzeum Nadwiślańskie latem 2007 roku. Niemal sześćdziesięciu, a przecież to zaledwie cząstka prawdziwej liczby malarzy w Kazimierzu bywających. Ich obecność nadała kazimierskiej kolonii artystycznej nieznany w innych koloniach europejskich wyraz, stała się swoistym potwierdzeniem nie tylko żywotności, ale też rangi i znaczenia kultury żydowskiej skupionej wokół sztetł i wyrażanej w języku jidysz. Prawdziwy obraz tej kultury daleki jest od pełnego rozpoznania. Nawet fundamentalne dla tej problematyki dzieło prof. Jerzego Malinowskiego „Malarstwo i rzeźba Żydów Polskich w XIX i XX wieku” (Warszawa 2000) określające zasięg i ramy sztuki Żydów na ziemiach polskich prezentując niezwykłe bogactwo i różnorodność tego zjawiska ukazuje jak wiele białych plam jest jeszcze do zapełnienia. Jedną z nich jest postawiona przez autora teza, że Kazimierz ku końcowi lat trzydziestych XX wieku zaczynał przeobrażać się w miejsce integracji wszystkich żydowskich środowisk artystycznych w Polsce. Teza ta stała się jednym z podstawowych powodów zorganizowania w Kazimierzu I Kongresu Sztuki Żydowskiej w Polsce.
Kongres zorganizowano w stulecie konferencji w Czerniowcach skupiającej przede wszystkim środowiska syjonistyczne. Konferencji, która za swój główny cel postawiła uznanie języka jidysz za równoprawny z hebrajskim. Oznaczało to nobilitację tego języka, wcześniej traktowanego pogardliwie jako żargon. Miało to ogromne znaczenie dla wszystkiego, co związało się z kulturą sztetł, także istniejącego tam swoistego folkloru. Bodaj ważniejsze było jednak podniesienie literatury pisanej w jidysz do tego samego rzędu wartości, co literatura pisana w innych językach używanych przez Żydów w całej Europie. A literatura w jidysz zrodziła się na ziemiach polskich, tu tworzyli jej najwybitniejsi przedstawiciele. I tu znów trzeba wrócić do Kazimierza … to on stał się nie tylko bohaterem, co sceną, na której działy się wydarzenia opisywane w dziełach tych twórców. Pierwszym z nich – i z pewnością najważniejszym – było „Miasteczko” Szaloma Asza, książka wydana w 1904 r. Pisarz bywał w Kazimierzu w pierwszych latach XX wieku i potraktował to miasteczko jako swego rodzaju wzorcowe sztetł, wpisując w jego scenerię roczny cykl życia jego żydowskich mieszkańców. Wprawdzie nazwa Kazimierz w książce się nie pojawia (pomyślana była jako wyraz życia każdego sztetł, rodzaj typu), to dla nikogo nie było tajemnicą, o którym miasteczku w niej mowa. Wzorcowość ujęcia Kazimierza zaproponowana przez Szaloma Asza utrwaliła się i dla następnych pokoleń Żydów polskich taką rolę Kazimierz pełnił. Potwierdzeniem tego może być dzieło drugiego, wybitnego (właściwie klasyka) pisarza żydowskiego Icchaka Lejba Pereca „Opowieści ludowe”, wydane w 1908 r. Już sam tytuł jednoznacznie mówił, że treść odnosi się do obyczajów i folkloru sztetł, a rzecz znów dzieje się w Kazimierzu. Choć i tu nazwa miasta się nie pojawia, to słowo zastąpione zostało przez obraz. Otóż o ilustracje do tej książki jej autor zwrócił się do Bera Kratki – rysownika i rzeźbiarza, ale wyznaczył mu też tematykę tych ilustracji. Miały one przedstawiać … Kazimierz. W tym samym czasie, a więc jeszcze przed I wojną światową, zaczynają tu pojawiać się malarze żydowscy. Z prezentowanych na wystawie artystów byli wtedy w Kazimierzu najwybitniejsi twórcy tego pokolenia: Abraham Neuman, Maurycy Trębacz. Ale najwięcej malarzy przyjeżdżało tu w latach międzywojennych. Byli to, również obecni poprzez swoje dzieła na wystawie, Natan Szpigiel, Henryk Rabinowicz, Symcha Trachter, Adolf (Abraham) Behrman, Ignacy Hirszfang, Elżbieta Hirszberżanka, bracia Efraim i Menasze Seidenbeutlowie, Abraham Frydman, Samuel Finkelstein, Józef Kowner, Emil Schinagel, Marcin Kitz, Aron Blaufuks. Było ich wielu. Żydowski pisarz Jakub Glatstein, który przyjechał do Kazimierza z Nowego Jorku w 1934 r., w swojej powieści „Gdy Jaś przyjechał” napisał: „W Kazimierzu co trzeci człowiek to malarz”. Jest w tych słowach sporo ironii, ale przecież równie dużo prawdy. Również tej świadczącej o miejscu i roli Kazimierza w kulturze żydowskiej tamtych lat. O Kazimierzu pisał nie tylko Glatstein, ale też Zusman Segałowicz, Lejb Raszkin, również, tyle że po polsku, Adolf Rudnicki. Innym potwierdzeniem tej roli były filmy z dialogami w języku jidysz. Dwa z nich, uchodzące za dzieła klasyczne: „Dybuk” w reżyserii Michała Waszyńskiego z 1937 r. i o rok wcześniejszy „Jidł mitn fidł” Józefa Greena i Jana Nowiny-Przybylskiego, nakręcone były w Kazimierzu. Wszyscy razem stworzyli zjawisko nie mające w kulturze europejskiej precedensu – kolonię artystyczną z tak dużym udziałem (i wkładem) twórczości żydowskiej.
Jeżeli wspomniana wystawa „W Kazimierzu Wisła mówiła do nich po żydowsku…”, choć w części ukazała miejsca i rolę Kazimierza w sztuce Żydów Polskich, to wciąż opis, a nie rzeczywisty obraz czy raczej obrazy jako rzeczywiste dzieła dominują w dzisiejszym odbiorze tej sztuki.
I tu pojawia się prywatna kolekcja obrazów malarzy żydowskich, zupełnie dotąd nieznana, nigdy nie pokazana w całości. To zbiór blisko 120 obrazów autorstwa 43 twórców. Jej rozpiętość, a jednocześnie znaczenie określić mogą dwa nazwiska: Maurycy Gottlieb i Jankiel Adler. Pomiędzy nimi otwiera się przestrzeń malarstwa wypełniona dziełami nigdy dotąd niepokazywanymi, a pośród nich wiele obrazów, które uważano za zaginione.
Trudno tę kolekcję porównać z innymi bardziej znanymi zbiorami prywatnymi obejmującymi tego rodzaju malarstwo. Jak rzadko która kolekcja ta pokazuje obrazy twórców mniej znanych, a przecież istotnych, w jakiś sposób jest uzupełnieniem kolekcji dzieł artystów żydowskich związanych z École de Paris. Wprawdzie i jej uczestnicy są w prezentowanej kolekcji, ale jej istotą jest twórczość tych malarzy, o których wiele powiedzieć dziś nie można.
W tym ujęciu kolekcja jest mniej reprezentująca, jeśli wziąć pod uwagę nazwiska twórców, ale znacznie bardziej reprezentatywna i trudno znaleźć inną ukazującą tak szerokie spektrum malarstwa żydowskich twórców, zwłaszcza, że znajdują się w niej przedstawiciele wszystkich znaczących żydowskich środowisk artystycznych w Polsce.
Kolekcja powstała przez ponad 15 lat i wciąż nie jest zbiorem zamkniętym. Zrodziła się jako wyraz pasji, ale też refleksji nad niemal zaginioną, jak Atlantyda, kulturą Żydów w Polsce. Jedną z intencji, jaką powodował się twórca kolekcji, było udokumentowanie ocalałych resztek malarstwa Żydów Polskich i zebrania ich w jeden zbiór jako ratunek przed ostatecznym rozproszeniem. Dzieła kupowane były głównie na polskim rynku sztuki, ale też na aukcjach w Izraelu czy Francji. Sporo dzieł pochodzi z rąk prywatnych. Niestety, nie możemy ujawnić nazwiska twórcy kolekcji – zastrzegł sobie anonimowość. Gest ten raz jeszcze potwierdza jego skromność, ale też szacunek dla sztuki i jej twórców – to oni w tym zbiorze są na pierwszym planie.
dr Waldemar Odorowski
źródło: Muzeum Nadwiślańskie