Parchatka to wioska na drodze z Puław do Kazimierza. Niegdyś ulubione miejsce odpoczynku księżnej Izabeli, teraz też centrum uwagi regionu. Wisła na wysokości Parchatki okazała się na tyle groźna, że potrzeba było ogromnej mobilizacji sił, utrzymać ją w korycie, którym płynęła dotychczas. Fala powodziowa przeszła, woda opada, ale nie obyło się bez szkód. Rzeka podzieliła wieś.
Wały przeciwpowodziowe w Parchatce należą do najsłabszych w okolicy. Nikt więc się nie dziwił, że to właśnie tu skoncentrowane były kilkusetosobowe siły służb ratowniczych – straży pożarnej, policji i wojska, aktywnie wspierane przez mieszkańców. W krótkim czasie zieleń trawy ustąpiła bieli worków z napisem „Powódź”, którymi obłożne zostały nadwiślańskie groble. Woda jednak wciąż się podnosiła, wały namiękały, tworzyły się przesiąki. Katastrofa wisiała w powietrzu. Cały czas jednak człowiek walczył z żywiołem. Sytuacja stawała się groźna z godziny na godzinę. Przyszedł piątek 21 maja. We wsi rozegrał się dramat.
Z wałów na najsłabszym odcinku P3 odwołano służby układające worki. Przy pracy pozostali tylko mieszkańcy z Parchatki i sąsiednich Zbędowic. Workowano całymi rodzinami – na wałach pracowały także kobiety i dzieci. Nagle po wsi gruchnęła wieść: Parchatkę będą topić! Okazało się, że około 2 km przed Włostowicami w środkowej Parchatce rozpoczęto usypywanie ogromnej grobli, która miała zatrzymać falę powodziową, by Wisła nie zalała Puław. Parchacki wał spisano na straty, jakby nikt nie wierzył, że może się jeszcze na coś przydać. Założono, że jego przerwanie to tylko kwestia czasu, który należało wykorzystać na innego typu działania. Stąd grobla w poprzek Parchatki.
Mieszkańcy jednak nie odpuścili. Zablokowali budowę poprzecznego wału, domagając się od decydentów, by nie tyle, nie wznoszono tej grobli, ile udostępniono im siły i materiał do obrony wałów chroniących wieś od Wisły. Starosta puławski obiecał im, że pomoże, ale piasek zamiast do worków z napisem „Powódź”, wciąż trafiał pod łyżkę fadromy formującej poprzeczną groblę. A tymczasem bomba zegarowa, jaką stał się stary wał pozbawiony ludzkiej opieki, tykała coraz wyraźniej. Mieszkańcy obstawali jednak twardo przy swoim. Droga na wał została znowu zablokowana. Atmosfera stała się coraz bardziej nerwowa. Czuć było, że ważą się losy wsi. Mieszkańcy Parchatki mający swe domy bliżej Puław, nie rozumiejąc intencji sąsiadów mieszkających bliżej Kazimierza, wystąpili przeciwko nim. Wkroczyła policja, otaczając ich ścisłym kordonem.
- Przewracają kobietę, mężczyznę. Dzieci płaczą. Ludzie klęczą na kolanach. Mój mąż ma ręce pokancerowane – tak go szarpią – opowiada o piątkowym zajściu w Parchatce jedna z mieszkanek Parchatki. – Ja mam tu na ramieniu pięć palców odbite – mogę teraz pokazać – kobieta demonstruje sińce na ręku.
Najbardziej aktywnych zaczęto pakować do radiowozów. W końcu interweniuje starosta, policjanci odstępują. Mieszkańcy zrezygnowani wracają na wały. Znowu są sami. Liczyć mogą tylko na burmistrza Kazimierza, który cały czas dostarcza im materiały potrzebne do obrony wału.
- Myśmy nie mieli telefonów do centrum zarządzania, myśmy mieli telefon bezpośrednio do burmistrza – mówi jeden z mieszkańców. – Nie macie piachu? Ile wam trzeba –wywrotkę, dwie? I już jest. Nie staliśmy dłużej niż pięć minut, żeby nie było piachu. Worki przywoził, napoje, jedzenie, paliwo. Organizował ciągniki transportujące piach na wał.
Wciąż jednak nie było koordynatora. Ludzie ze zmęczenia tracili już orientację, w których miejscach należy jeszcze wał zabezpieczać. I nagle nie wiadomo skąd i dlaczego wszystko się zmienia. Służby wracają na wał, pojawia się oświetlenie. Prace zabezpieczające nabierają tempa. Skąd taka zmiana? Mieszkańcy bardzo szybko poznają prawdę – przerwało wał w Zastowie Karczmiskim. Władze dostrzegły więc szansę na uratowanie parchackiego wału. A co by było, gdyby nie byłoby już czego ratować?
Teraz woda opada. Opadły też emocje. Podziały jednak pozostały. Mieszkańcy nie kryją żalu.
- Podzielili nas decydenci z zewnątrz. A my tu mamy jeden kościół i jeden sklep. Nie chcemy się kłócić. Wiemy jedno: uratowaliśmy wał w Parchatce, uratowaliśmy Puławy.
Dlaczego zaczęto budowę poprzecznego wału w Parchatce?
Sławomir Kamiński starosta puławski – Wał rozpoczęto budować, żeby w przypadku przerwania wału na Wiśle zminimalizować skutki tego przerwania i by woda nie przedarła się na tereny po drugiej stronie drogi.
Czy miało to jakiś związek z tym, że planowano dokonać tu kontrolowanego przerwania wału?
Sławomir Kamiński starosta puławski – Kontrolowanego przerwania wałów dokonuje się na terenie, gdzie są duże obszary zalewowe i gdzie można tę wodę rzeczywiście upuścić bez szkody dla ludzi. Pole zalewowe na tym odcinku jest tak małe, że przerwanie wału w tym miejscu niczego by nie rozwiązało. A szkody dla ludzi byłyby ogromne. To teoria z gruntu fałszywa.
Idą deszcze, możliwe jest podwyższenie stanu wód. Jaka będzie polityka względem Parchatki?
Sławomir Kamiński starosta puławski – Głównym punktem obrony był, jest i będzie wał na Wiśle. Wał poprzeczny to był jedynie kolejny bastion, gdzie można się bronić.
Po drugiej strony Wisły mniej więcej na wysokości Parchatki – a dokładniej Sadłowic, jest wał, który podobno niczego nie broni…
Sławomir Kamiński starosta puławski – Tak, tam rzeczywiście jest taki wał, który broni 50 ha ziemi, którą można by zalać. Rozmawialiśmy jednak ze specjalistami, o tym czy przerwanie tamtego wału w czymkolwiek by Parchatce pomogło. Problem jest tylko taki, że mieliśmy chyba najdłuższą falę powodziową w historii, ponieważ stany alarmowe były przekroczone wszędzie, od Sandomierza do Gdańska. Przebicie wału ma sens tylko wtedy, kiedy obniża ono falę powodziową. Tutaj niewiele by ono pomogło. Jedyną rzeczą, którą tutaj trzeba było zrobić - i robiliśmy to skutecznie – to umocnić koronę wału i później likwidować przesiąknięcia w stopie wału, co też zostało bardzo ładnie zrobione. Owszem, wciąż występują przesiąknięcia wody, ale one są rzeczą naturalną i wskazaną. Powodują wyrównanie ciśnień pomiędzy stopami wałów z obu stron rzeki. Gdyby ich nie było, to ten woda z całą pewnością przerwałaby wał.
Czy powódź w Wilkowie miała wpływ na stan wałów w Parchatce?
Sławomir Kamiński starosta puławski – Ciężko to ocenić, bo nie doszło do spadku wody – tyle tylko, że rzeka już nie przybierała. Myśmy tu mieli już wodę na koronie wału i gdyby nie worki, to zaczęłaby się przelewać przez koronę wału. Przerwanie wałów w górze Wisły – można tak powiedzieć – ocaliło Parchatkę.
Parchatka więc miała w ogóle dużo szczęścia – dobrze, że na wiosnę nie zaczęły się prace remontowe wału, jak wstępnie planowano.
Sławomir Kamiński starosta puławski – Tak miało być – nawet ustawiono baraki dla robotników. I ten wał rzeczywiście będzie remontowany. Teraz wprawdzie nie wiadomo kiedy. Ale po tym remoncie wszyscy będą mogli spać spokojnie w Parchatce i w Puławach.
Fot. Z archiwum mieszkańców Parchatki