W planach mam kolejny wąwóz na Skowieszynku: Na Ścibiora.
Wąwóz po dwudniowym deszczu nie zachęca do spaceru, chociaż z polnej drogi prowadzi do wnętrza obiecująco szeroka ścieżka. Wkrótce jednak drogę zagradzają wiatrołomy nad wodomczą, która – jak to zwykle z wodomczami bywa – pojawia się na szlaku zupełnie nieoczekiwanie. Zbocza nad strugą rozmiękły po deszczu. W miękkie błocko zmełły je racice zwierząt korzystających z wodopoju. Wiatrołomom przyszło więc pełnić rolę mostów, ale trzeba mieć naprawdę duże zaufanie do świata, żeby z nich korzystać. Nawet zielona łąka – wesoła od kaczeńców i słońca – okazuje się zdradliwa na tyle, że błocko wkrótce kląska już nie tylko wokół moich butów, ale także i wewnątrz. Dlatego też wędrówkę wąwozem skracamy do niezbędnego minimum i korzystając z pierwszej szerszej odnogi – o której miejscowi mówią: Stefanowe – skręcamy w prawo i wychodzimy na pola, a wkrótce – skręcając w lewo – do szerokiej ubitej polnej drogi przy figurze, jak mówi się tu na krzyż przydrożny czy kapliczkę.
Droga prowadzi nas wprost do miejscowości Rzeczyca, dając przy okazji możliwość zajrzenia do winnicy o tej samej nazwie produkującej regionalne wina opatrzone Certyfikatem Produktu Regionalnego, zdobywające nagrody na krajowych i międzynarodowych targach winiarskich.
Na styku drogi polnej i asfaltowej stoi okazała – z różowego siwaka – kapliczka „Na cześć Panu Bogu” zbudowana przez Michała i Mariannę Saranów, jak mówią miejscowi, w 1928 r. Daty na cokole wprawdzie nie ma, ale jeżeli ta wieść jest prawdziwa, to kapliczka zapewne jest jedną z wielu, jakie wystawiono z okazji dziesięciolecia odzyskania niepodległości przez Polskę.
- Wszyscy na wsi wiemy, w jakiej intencji postawiono tę kapliczkę - dementuje te przypuszczenia Edyta Łysiak mieszkanka Rzeczycy. - Rodzicom urodziła się długo oczekiwana córka i stąd kapliczka. Potomkowie mieszkają całkiem blisko, tylko już pod innym nazwiskiem.
Nie lubię wracać tą samą drogą. I chociaż dzień wyraźnie chyli się ku wieczorowi wybieram polny dukt za krzyżami, mając nadzieję, że doprowadzi mnie do punktu wyjścia. Mapa to ewidentnie potwierdza. W końcu wszystkie drogi prowadzą do Rzymu… Wkrótce jednak okazuje się, że do Skowieszynka jednak nie wszystkie, a przynajmniej nie te, które wybieram, bo zamieniając drogę na wąwóz znajduję się nieoczekiwanie w Celejowie przy krzyżu powstańców styczniowych, którzy w liczbie 40 zostali tu straceni wskazani przez dziedzica Ludwika Klemensowskiego, o czym barwnie opowiada historyk Marcin Pisula. Jak wieśćgminna niesie, Ludwik jak i jego ojciec Józef słynęli z gwałtownego charakteru. W artykule z 2018 r. "Zamach na Klemensowskich w Celejowie. Mroczne dziedzictwo" w Kurierze Lubelskim Mariusz Gadomski pisze, że Ludwik rządził się w swoich dobrach niczym średniowieczny satrapa. W ataku gniewu miał zastrzelić ogrodnika, który przyszedł do niego z pretensją, że zniewolił mu córkę. Innym razem zamordował bonę z Warszawy, a jej ciało kazał spalić w piecu. Nikt nie śmiał donieść policji na pana. Miejscowi mówią, że nad rodem zawisła klątwa. Jej wyrazem miał być zamach na Józefa Klemensowskiego w 1932 r. zaaranżowany przez jego syna, dziedzica Bochotnicy. Klemensowski przeżył zamach, ale zmarł opuszczony przez bliskich, narażony na los Popiela…
Nad Celejowem coraz wyraźniej jaśnieje tarcza księżyca. Czas wracać. I to najwyższy. Idziemy polną drogą wzdłuż Bystrej oznakowaną Zielonym Szlakiem Niepodległościowym aż do samego Wierzchoniowa. Tu w lewo kawałek ulicą i przed kaplicą skręcamy znów w lewo w głębocznicę Na Antośkę, która wyprowadza nas na pola Więgierca i dalej na Skowieszynek.
A miało być takie przyjemne popołudnie… I było. Jak każda przygoda – pełne emocji.