Gdzie to wszystko? W wąwozie Toboła, którym z Bochotnicy można dojść do Skowieszynka i rogatek osady Węgierzec.
- Jest to chyba wąwóz o najniższych przewyższeniach, a więc był kiedyś głównym traktem dla ludności wspomnianych siedlisk, a może i rubieży dalszych. Mój tata opowiadał, że wożono nim materiały na budowę szkoły, a może i dawnego sklepu wiejskiego ze skupem mleka (już wyburzonych), ale też pewnie i do własnych domostw, i zabudowań gospodarczych – opowiada mieszkaniec Skowieszynka Krzysztof Czechowicz. – Jak mówił tata, koła zelaźnioków* rżnęły się w glinie. Z wąwozu tego niektórzy czerpali też materiał budowlany w postaci iłu i żwiru, ewentualnie kamienia.
Potoczna nazwa tego miejsca – przekazywana mi od dziecka – to Toboła. A więc zapewne od dawna ciągnęły tędy rzesze ludzi ze swymi tobołami. Ja sam jeszcze kilkanaście lat temu, a szczególnie w młodości chętnie z niego korzystałem dla spaceru płaskim wąwozem w pięknych okolicznościach przyrody, celowo rezygnując ze wspinaczki asfaltowym traktem. Wyobrażałem sobie wtedy, jak to drzewiej być mogło…
Toboła wyprowadza mnie na polną drogę. Nieśpieszno mi do cywilizacji, więc skręcam w lewo ku polom. Słońce ziewa, czerwieniejąc przy tym niepokojąco. Przede mną szmat drogi powrotnej przez pustkę. To sprawia, że nogi idą jakby szybciej i nagle – gdy ptaki milkną - potrzebuję towarzystwa. Ściskam w garści telefon, co dodaje mi pewności siebie, gdy przechodzę obok starego żuka. Już nie mam śmiałości zajrzeć mu do środka. Ani myślę wyglądać jego potencjalnych pasażerów. Przede mną strome ściany znanej mi już głębocznicy. To wąwóz Na Niwkę. Ja niwkę – czyli pola – mam teraz z tyłu. Zbiegam. Jeszcze tu wrócę, bo podobno rosną tu najpiękniejsze w okolicy konwalie…
*żelaźnioki - drewniane wozy z kołami z metalową obręczą.