O tej porze roku w Miasteczku jest raczej pustawo. Oddycha się jakby pełniej, swobodniej. Szlaki są nieprzetarte, dostępne dla amatorów samotnych wędrówek we dwoje. Szczególnie przyjemnie, gdy jest słoneczny, mroźny dzień. Słońce skrzy się w śniegu na żółto i na niebiesko, załamując się w niszach fary ciepłym blaskiem. Czapy śniegu na studni, gałęziach świerków niemalże zatrzymują czas – dokąd się śpieszyć i po co? Zatrzymaj się i carpe diem, ot tak po prostu… Nic dziwnego, że stanęła – pełna zachwytu nad urodą Miasteczka – sama Wisła – cała w koronkowej bieli jak zimowa panna młoda. Tylko wąwozy są jakieś smutne, tu przyczaił się zimowy smęt i nostalgia, mimo że słońce czasem wdziera się i tutaj. Ale i one mają swoje czarujące chwile, zwłaszcza nocą, gdy rozbrzmiewają dźwiękami janczarów, rżeniem koni i wesołymi okrzykami jadących w kuligu, gdy światła smolnych latarni drgają na ścianach kazimierskich jarów…
”Ach cóż jest piękniejszego?” – pytał Leopold Staff, mając na myśli wysokie drzewa o zmierzchu. Czyżby nigdy nie widział zimowego Kazimierza?
fot.M.Stachyra