Festiwal ożywił nieco smętny w tym roku Kazimierz. Kapele przez dzień cały organizowały jak zwykle samorzutnie minikoncerty w najróżniejszych zakątkach Miasteczka, by wieczorem przygrywać do tańca festiwalowej publiczności ze sceny. Ludowe rytmy – jak się okazuje na kazimierskim Rynku co roku – mamy we krwi, bo trudno ustać bez ruchu, gdy wokoło słychać walczyki, oberki, a zwłaszcza – polki.
Najbardziej podobają się nam te piosenki, które są nie tylko skoczne i taneczne, ale… i znane. W Kazimierzu w trakcie ludowej zabawy takich piosenek nie zabrakło, co pozwoliło publiczności być współuczestnikiem koncertu.
Zalecoł mi się oj z Pierzyn, oj z Pierzyn, oj z Pierzyn świniorz,
i co niedzielę tu do mnie, tu do mnie, tu do mnie przylozł.
I choć padało, choć było ślisko, to się przywlekło to świniorzysko,
i choć padało, choć było ślisko, to się przywlekło to świniorzysko.
Takie i inne ludowe pieśni wyśpiewywano razem z zespołami w sobotę wieczór w Kazimierzu.
Tańczono i śpiewano nie tylko zresztą na Dużym Rynku, ale i w nowym miejscu zaadaptowanym na potrzeby festiwalu – w jurcie na Małym Rynku, gdzie mimo późnej pory tańczyły nawet maluchy. W końcu jak wesele – to wesele!
Ukoronowaniem występów ludowych kapel był koncert zespołu Wałasi z Istebnej – tuż przed północą i kapeli Varsovia Manta – tuż po północy. Kto wie, kiedy usnął rozgorączkowany kazimierski Rynek?
Fot. Mateusz Stachyra