Przed Państwem - Jerzy Stuhr!

Udostępnij ten artykuł

Bohaterem cyklu "I Bóg stworzył aktora" podczas tegorocznego Festiwalu Filmu i Sztuki Dwa Brzegi jest Jerzy Stuhr, aktor teatralny i filmowy, reżyser, a także i pisarz. W wywiadzie dla Kazimierskiego Portalu Internetowego opowiada o swoim miejscu na ziemi.

Jest Pan już piąty raz w Kazimierzu: dwa razy podczas „Lata Filmów”, kiedy to otrzymał Pan kolejno nagrody Letniej Akademii Filmowej w 1999 r. za film „Tydzień z życia mężczyzny” i w 2000 za „Duże zwierzę”, w 2005 r. był Pan gościem festiwalu „Wysokie Temperatury Filmowe” oraz był Pan obecny na „Dwóch Brzegach” w tamtym roku i teraz…Czy bywa Pan w Kazimierzu tylko służbowo?

Jerzy Stuhr –
Tak

Kiedyś powiedział Pan: „Podoba mi się w Kazimierzu, bo tu wszyscy mają czas”…

Jerzy Stuhr –
To prawda. No widzi pani, jak przyszedłem tutaj dzisiaj i pytałem pani Grażyny Torbickiej, ile potrwa spotkanie ze mną. To miało to być góra 40 minut, a trwało półtorej godziny! Czyli ci ludzie mieli czas, żeby ze mną zostać, żeby rozmawiać. Nikomu się tu nie śpieszy. To jest przywilej tych wakacyjnych festiwali, tej publiczności, która jest zupełnie inna niż w wielkich miastach. Lubię taką atmosferę.

Ma Pan czas, by zobaczyć, jak wygląda miasto?

Jerzy Stuhr –
Nie, z tym jest gorzej, bo to już względy moje popularnościowe powodują to, że unikam publicznych miejsc. Tak już się zrobiło i tak już będzie.

Bardzo dużo Pan podróżuje…
 
Jerzy Stuhr –
Dużo.

Czy również turystycznie, dla siebie?

Jerzy Stuhr –
Troszkę zacząłem ostatnio. Tak mi przyszło, że pół życia spędziłem we Włoszech, w pracy, i zawsze miałem taką wielką zazdrość dla turystów, że oni tu używają sobie, a ja idę… do roboty. Postanowiłem sobie, że jeżeli przyjdzie mi taki czas, że będę miał trochę więcej wolnego, to będę te Włochy zwiedzał, tak jak tamci, których ja bawiłem przez tyle lat. I muszę powiedzieć, że od kilku lat mi się to udaje. Długie lata pracowałem też w Palermo na uniwersytecie i zawsze taka zazdrość: Boże, ta Sycylia taka piękna, a ja nic nie widzę. Siedzę w tym Palermo i niby się nazywa, że jestem we Włoszech …a ja na osiem godzin do roboty i cześć! Teraz od paru lat zwiedzamy Sycylię całą, po kawałeczku. W tym roku chcę zwiedzić kawałek Puli.

Kazimierz jest miejscem ulubionym przez artystów. Wiele osób przyjeżdża tu, by – jak twierdzą – naładować akumulatory. Część wraca tu i buduje swoje domy. Pan już takie miejsce – dla zbudowania domu – znalazł.

Jerzy Stuhr –
Każdy ma to, co lubi. Ja jestem z gór. Od dzieciństwa góry były moim domem. Mieszkałem długie lata w Bielsku – więc Beskid – i wreszcie osiadłem pod Rabką, czyli blisko Zakopanego. To jest miejsce, o którym rzeczywiście mogę powiedzieć: to jest moje miejsce na ziemi. Jakby mnie wygnano z kraju i miałbym nostalgiczne sny – to właśnie tych łąk i tych wzgórz tam… w Beskidzie Wyspowym…

W jednej z książek napisał Pan, że kiedy Pana teściowa dowiedziała się, ze kupili Państwo wiejski dom, powiedziała: myśmy z takich chałup uciekali…

Jerzy Stuhr –
Ale teściowa nie miała na tyle wyobraźni – jak ja jej to pokazałem, to była straszna chałupa – tylko jedno miała, że była ponad stuletnia! Przy starannym odremontowaniu zamieniła się w piękny drewniany dom i to jest moje miejsce.

I swój akcent zaznaczył Pan w tradycyjny sposób?

Jerzy Stuhr –
Górale robią tak, że na belce, która się nazywa sosręb, piszą datę powstania domu. Na starej części jest rok 1890, a na nowej – jest 2000.

W takim zabieganiu, przy takiej intensywności życia jak Pan znajduje czas, żeby pogodzić pracę zawodową, mieszkanie w Krakowie i ten dom?

Jerzy Stuhr –
Robimy to we dwójkę. Jest żona – ona zdejmuje ze mnie lwią część obowiązków. Ale raczej tak się dzielimy. Są działy, które ja biorę na siebie, i chyba dom wiejski bardziej na mnie spoczywa.

Pan uczestniczył w jego remoncie.

Jerzy Stuhr –
No w ogóle go wymyśliłem, no w ogóle go obrabiam… Ale to jest forma relaksu mojego. Ja odpoczywam przy tym.

Pisał Pan, że realizuje w ten sposób niejako testament swoich austriackich przodków.

Jerzy Stuhr –
Oni byli restauratorami. Zakładali w Krakowie restauracje – jedną po drugiej. To był ich żywioł. Ja też tak mam… łapię się na tym, że na przykład nie dopuszczę nikogo do przygotowania stołu do obiadu. To ja muszę zrobić, bo ja wiem, jak to zrobić, jakie powinny być standardy, jakie serwetki powinny leżeć… To gdzieś może w człowieku, we krwi zostało … to kelnerowanie…(śmiech)

Płynie w Panu krew austriacka…

Jerzy Stuhr –
Po części, w jednej czwartej…
 
Czy Pan zauważa tę austriackość w sobie?

Jerzy Stuhr –
Tak. W życiu przeszkadza mi słowiańska łatwość do okazywania emocji. Wstydzę się tego – to jest chyba takie niepolskie. Na przykład nigdy pod krzyżem bym nie wyzwolił w sobie takich emocji, jakie oglądałem niedawno w telewizji. Krzyż to dla mnie coś intymnego i tak to skrywam w sobie, że mnie drażni taka łatwość wzbudzania w sobie emocji. I może mnie też drażni jako aktora, bo w życiu zawodowym tego się uczyłem całe życie, żeby wzbudzać w sobie emocje, więc w życiu unikam tego, jak tylko mogę.

Dokładność, staranność to też jest jakby cecha niepolska. Drażni mnie u siebie na przykład, jak nie mam siły doprowadzić czegoś do końca czy przyłożyć się do czegoś niezwykle starannie.
 
Taki perfekcjonizm?

Jerzy Stuhr –
Perfekcjonizm – to też nie jest polska cecha. Odpowiedzialność. Nienawidzę polskiego porzekadła: „Tylko krowa nie zmienia poglądów”. Ja całe życie pracuję, by nie zmieniać poglądów!

A jak to się stało, że zaczął Pan szukać swoich korzeni na tyle intensywnie, że zdecydował się Pan nawet na podróż do Austrii?

Jerzy Stuhr –
Przypadkiem – jak to zwykle w życiu bywa. Raz – po śmierci mojego ojca likwidowałem jego mieszkanie i dopiero tam się natknąłem, jak ten człowiek przez całe życie zbierał pamiątki, jakie to dla niego było ważne. W jego biurku było pudełeczko, gdzie było napisane: „Kartki od Jurka”. I wszystkie moje kartki z zagranicy, które przez lata wysyłałem do rodziców, tam były ułożone w porządku chronologicznym! Czy to można tak zmarnować? To była pierwsza myśl. Druga myśl, to jak sięgnąłem po pamiętniki mojego dziadka Oskara z Oświęcimia. W tak ekstremalnych warunkach, że ktoś zajął się, by zapamiętać – bo nawet nie mógł zapisać, bo nie wolno było – zapamiętać, kto był z nim na bloku, jakie były tytuły tych ludzi: doktor taki a taki, profesor uniwersytetu takiego a takiego, ksiądz taki a taki! Ten człowiek to wszystko zebrał – to była druga myśl. Trzecia: że to wszystko znalazło się w moich rekach. Jestem jedynym spadkobiercą, jestem jedynakiem, nie mam rodzeństwa i wszystko spadło do mojego biurka. A czwarta – była bardzo banalna – był taki program w telewizji o poszukiwaniu przodków. Zaangażowano kilku genealogów, żeby mi pomogli i to oni odkryli, w której wsi się urodziła moja prababcia. Dowiedziałem się, że te wsie – mojego pradziadka i mojej prababci – to wsie, przez które ja wielokrotnie – tysiące razy – przejeżdżałem w moich podróżach do Włoch (to jest przy granicy czeskiej). Więc to nie był przypadek, jak ja mówiłem dzieciom, gdy przekraczaliśmy granicę na austriacka stronę w Mikułowie: O, dzieci, jesteśmy w domu! Rzeczywiście, byliśmy w domu. 5 km dalej był Wildendur, gdzie się urodził mój pradziadek! No i jak to się wszystko razem zebrało, powstała książka. Córka moja opracowała jej szatę graficzną, ona sama wiele pracowała z genealogami. Plus panie z Wydawnictwa Literackiego, które mnie usilnie namawiały, cierpliwie, po krakowsku, a ja tylko: Przepraszam, bo jeszcze film muszę zrobić, jeszcze to, drogie panie, poczekajcie, bo ja mam tu spektakl…Wreszcie się zmogłem i to trwało ponad rok.

Czuje się Pan w tym względzie spełniony: syn, dom i wspomnienia dla wnuków?

Jerzy Stuhr –
Tak. Zdecydowanie. Zdecydowanie mam poczucie dumy w tym wypadku, że coś zachowałem, coś przekazałem, że opowieści, które ja w dzieciństwie zebrałem od moich rodziców, babci dziadków, opowieści, których ja nie miałem już – przez moje zawodowe różne peregrynacje – czasu opowiedzieć moim dzieciom, zostały zapisane i dzisiaj moja wnuczka z nianią swoją czytają po pięć stron dziennie... Ma to również oddźwięk społeczny, skoro ludzie chcą to czytać…To już prawie 70 – 80 tysięcy egzemplarzy….

Dziękuję za rozmowę.

 

Fot. Mateusz Stachyra

Data publikacji:

Autor:

Komentarze