Karolina Prewęcka - Jako żona malarza przesiąknęłam tematami, stylami, postaciami i wrażliwością na sztukę. Zawsze się interesowałam obrzeżami sztuki - postaciami, które nie są powszechnie znane. Kiedy na mojej drodze stanęła Mela Muter pod postacią jej portretu wykonanego przez Ignacego Łopieńskiego - wybitnego grafika z przełomu XIX i XX w., przeczytalam, że to malarka, choć przyznam, że mimo mojej zażyłości z malarstwem nie była mi bliżej znana. Z tego portretu spojrzała na mnie swymi głębokimi oczyma i wiedziałam, że muszę się przy niej zatrzymać. Było to w Muzeum Narodowym w Warszawie może cztery, może trzy lata temu - o tym w książce - ale przyznam, że to ona mnie przyciągnęła, wezwała, zaprosiła... Chciałam ją poznać bliżej i tak narodził się ten temat.
Mamy tu do czynienia z artystką zapomnianą. Czy łatwo było Pani znaleźć materiały do książki?
Karolina Prewęcka - Temat we mnie długo dojrzewał, choć sama książka powstała dosyć szybko.
Książka jest o moim spotkaniu z Melą Muter. Starałam się nie mierzyć w niej ze znawcami sztuki, malarstwa, tylko opowiedzieć o tym, ile ja dzięki niej zdobyłam wrażeń, przemyśleń, ponieważ jej życie było długie, kręte, niezwykle płodne, jeśli chodzi o twórczosć. O to chodziło w tej książce, żeby była ona subiektywna.
To zadziwiające, że taka kobieta jak Mela Muter - tak piękna i zdolna, skończyła swoje życie w biedzie i zapomnieniu...
Karolina Prewęcka - Przełomem tu była II wojna światowa, chociaż już wcześniej Mela Muter nie starała się budować kontaktów towarzyskich, tylko artystyczne. Ona znała swoją wartość, nie potrzebowała poklasku, uznania. II wojna stała się tu cezurą - Mela Muter musiała uciekać z Paryża, znalazla się w Awinionie. Po wojnie okazało się, że nie może wrócić do swojej paryskiej willi, która została zajęta, i zaczęła się tułać. Nie walczyła o siebie. Nie miała też - jak już wspomniałam - koneksji. Pracowała, dopóki nie odmówiły jej posłuszeństwa oczy. Wtedy już pod koniec jej życia pojawił się Bolesław Nawrocki junior, syn Bolesława Nawrockiego seniora, onegdaj bliskiego znajomego Meli Muter, i postanowił wydobyć malarkę z nieogrzewanych pracowni i na nowo pokazać ją światu. Sfinansował nawet jej operację oczu.
I Mela Muter odzyskała wzrok.
Karolina Prewęcka - I pod koniec życia mogła się jeszcze nacieszyć twórczością, chociaż niektórzy oceniają, że skrzywdziła niektóre swoje obrazy poprawiając je po latach. Ale to wynika z jej niezależności, z poczucia wolności, z przekonania, że była wielka. Nie potrzebowała do tego aplauzu. To był jej głos wewnętrzny, że jej twórczość to jest ona, to opowieść o jej życiu. I tego ona potrzebowała.
Promocja książki "Mela Muter. Gorączka życia" odbyła się także w Kazimierzu podczas edycji Pardes Festival. Czy udało się Pani odnależć jakieś związki Meli Muter z kazimierskim środowiskiem Tadeusza Pruszkowskiego?
Karolina Prewęcka - Cały czas ten temat we mnie pracuje. Pojawiają się nowe wątki. Uroczym wakacyjnym olśnieniem była książka, na którą trafiłam przypadkiem, autorstwa Ireny Lorentowicz "Oczarowania". Cudowna książka, bo artystka obdarzona licznymi talentami - odziedziczyła po matce talent literacki, po ojcu - talent plastyczny - była bardzo barwną postacią. Wiele lat mieszkała w Kazimierzu, do którego przyjeżdżala jeszcze w czasach stydenckich z grupą Pruszkowskiego. W tej to książce znalazlam wiele wspomnień o bracie Meli Muter - Zygmuncie Klingslandzie, który był krytykiem sztuki w Paryżu, oraz o jego żonie Stefanii. Jak się okazuje, Irena Lorentowicz i Stefania Klingslandowa były wielkimi przyjaciółkami do tego stopnia, że jedna z nich przez 25 lat gotowała, a druga myła naczynia! Nie ma tam jednak ani słowa o Meli Muter. Już wcześniej wydawało mi się, że pomiędzy nią a bratem nie układało się dobrze. Do pewnego momentu - gdzieś do lat 30. - on jeszcze pisał recenzje z jej wystaw, zawsze pochlebne, zresztą nie było powodu, żeby były niepochlebne. A potem ich relacje się ochłodziły. Może nawet w ogóle się nie spotykali? Zygmunt Klingsland prowadził w Paryżu salon otwarty, w którym spotykało się pół miasta, ale Meli Muter tam nie było...
Dla kogo jest ta książka?
Karolina Prewęcka - W książce staram się poruszyć wyobraźnię czytelników, by po swojemu odczytali Melę Muter. To jest książka dla osób, które lubią czytać, lubią sztukę, lubią spotkać kogoś, kto poruszy ich wrażliwość.
Powiedziała Pani, że ta książka jest inspiracją. Czy była inspiracją i dla Pani jako zapowiedź kolejnych książek?
Karolina Prewęcka - Była inspiracją o tyle, że po raz klejny przekonuję się, że warto iść za swoim głosem wewnętrznym - bo taka była Mela Muter. Jej przykład przekonuje mnie, że to jest właściwa droga w życiu: słuchać siebie. W kwestii nowych książek: rzeczywiście biografia Meli Muter otwiera autora na kolejne postacie, ale nie podjęłam jeszcze decyzji, ponieważ mam rozpoczęte już dwie kolejne książki: o reżyserze teatralnym i drugą - o aktorce. Wątki z biografii Meli Muter muszą jeszcze dojrzeć.
godz. 13:00 Koncert Pamięci Żydów Janowieckich | Na organach Kościoła św. Stanisława bp.m i św. Małgorzaty w Janowcu gra prof. Wiktor Łyjak | W programie m.in.: utwory Louisa Lewandowskiego (muzyka synagogalna), Jakoba Ludwiga Felixa Mendelssohna Bartholdy’ego, Johanna Sebastiana Bacha | ul. Rynek 6 | wstęp wolny |
Partnerzy: Towarzystwo Przyjaciół Janowca, Parafia rzymskokatolicka w Janowcu | Kościół Św. Stanisława bp.m i św. Małgorzaty |