O istnieniu tego pierścienia znajdującego się w kolekcji Swiss National Museum i tego pomnika dane było mi dowiedzieć się w Kazimierzu podczas wizyty Felicity Peters w Polsce. Artystka szuka tutaj inspiracji do swojej wystawy, gdzie łączyć się będą holokaust z pamięcią, przeszłość z teraźniejszością, smutek z optymizmem. Jej formuła jest wciąż otwarta – zbudowana zostanie z wrażeń z podróży po Polsce. Czy znajdą się tam inne bezdomne krzesła? A może historia żydowskiej dziewczynki z Kazimierza, której życie uratował z zagłady drugi brzeg Wisły? A może motywy z kazimierskich macew, którymi wybrukowany był dziedziniec klasztoru franciszkanów? Albo nie powstały jeszcze naszyjnik z łupinek orzechów znoszonych nie wiadomo skąd przez stada lubelskich kawek na teren obozu na Majdanku?
- To doświadczenie prawdziwie mistyczne – mówi Felicity Peters. – Nie wiadomo skąd te orzechy się tam wzięły. Wokół nie było widać żadnych drzew orzechowych, a kawki zlatywały się właśnie tam. A może tak samo było w czasie holokaustu: kominy dymiły, a te orzechy spadały tam z nieba: pac! pac! pac! I tłukły się o bruk? Widzę w tym nadzieję.
Inspiracji Felicity Peters szuka w Muzeum Polin, w podróżach po świecie, w spacerach z aparatem, który zastępuje jej szkicownik wrażeń, w rozmowach z ludźmi.
- To ma być hołd oddany ludziom – mówi artystka. – W czasie wojny wydarzyło się wiele strasznych rzeczy, ale wydarzyły się też rzeczy piękne, jak choćby poczucie wspólnoty pomiędzy więźniami, którzy zachowali swoje człowieczeństwo do końca.
Skąd u Australijki urodzonej w Afryce Południowej pomysł na taką wystawę? Odpowiedzi dostarcza biografia artystki. Wychowała się w rodzinie, której nieobce były hasła wolności dla wszystkich. Jej matka zaangażowana była czynnie w walkę z apartheidem, co zmusiło rodzinę do nagłego opuszczenia kraju w obawie przed aresztowaniem. A w Anglii – ojczyźnie swojego ojca – zetknęła się z koleżankami Żydówkami uratowanymi z zagłady. Ich historie się zbliżały. Łączą się tu także i kazimierskie drogi.
- Felicity Peters ma siłę człowieka patrzącego z zewnątrz przy ogromnym doświadczeniu artystycznym o charakterze globalnym. To jest bardzo cenne, że pojawia się tutaj w Kazimierzu. Wpisuje się w odwieczny motyw: my i oni – my, ci z Kazimierza, i oni – ci z zewnątrz, którzy chcą nam mówić, jak ma tu być. Tymczasem okazuje się, że z drugiego końca świata przyjeżdża artystką, która nie chce nam mówić, jak tu ma być, tylko chce nam powiedzieć, co my tu mamy – mówi Bartłomiej Pniewski.
- Polityka i religia sprawiają wiele problemów na świecie – mówi artystka. – My potrzebujemy artystów. My potrzebujemy sztuki. Bez niej świat byłby smutnym miejscem. Warto zastanowić się nad tym, co mówią, nawet gdy są nieakceptowani, bo dzięki temu możemy się zmienić na lepsze chociaż trochę…
Czy dane nam będzie wsłuchać się w głos artystki? Wernisaż wystawy zaplanowano na październik przyszłego roku w Perth w Australii. Czy wystawa trafi także do Polski? Marzeniem artystki jest, by mogli zobaczyć ją także mieszkańcy Legnicy, Kazimierza i Londynu.
Jeżeli ktoś chciałby podzielić się swoją historią lub udostępnić stare zdjęcia na potrzeby tej wystawy, zapraszamy do kontaktu e-mail: felicity@felicitypeters.com