„Pewnego razu zachodni turyści postanowili wejść na Mount Everest. Wynajęli Szerpów, by nieśli ich bagaże. Posuwali się szybko w grę, ale w pewnym momencie Szerpowie siedli.
— Co się stało? — zapytali zdziwieni turyści.
— Nic — spokojnie stwierdzili Szerpowie. — Po prostu szliśmy za szybko i nasze dusze zostały z tyłu. Teraz musimy na nie poczekać”. Cyt. z: Siódmy dzień święty, „Charaktery” 6/2007.
W Kazimierzu nikomu nie wręcza się mandatów za szybkie chodzenie. Natomiast w Mediolanie ci, którzy chodzą za szybko, takie mandaty dostają. Dlaczego? Bo jest taki dzień w roku, który nazwany został świętem powolności. I w ten dzień, 25 lutego, strażnicy powolności karzą za szybkość. To święto ustanowiło włoskie Stowarzyszenie Sztuki Życia Bez Pośpiechu. Twórcom idei chodziło o to, by zatrzymać się, zwolnić i zauważyć rzeczy, które nas omijają, gdy pędzimy. By dostrzec drobiazgi, piękno posiłków. Fani tego święta mówią, że życie bez pośpiechu i stresu lepiej smakuje. Ta włoska idea dotarła do wielu miejsc świata. Dekalog tego święta zaleca wyłączenie tego dnia telefonów komórkowych, namawia, żeby zamiast biec, pójść spacerem i kosztować życia w powolności.
Często ludziom powolność kojarzy się ze ślamazarnością,lenistwem, brakiem zborności, nieumiejętnością robienia kilku rzeczy naraz, bo dziś wszędzie liczy się pośpiech, szybkość, efektywność. Czyli tak naprawdę nakręcenie, zdekoncentrowanie, presja zadań. A przecież
powolność nie oznacza ślamazarności, bo skupieni na jednym, bez rozpraszania, robimy szybko i poprawnie.
Powolność to cnota wolna od chaosu, licznych błędów. Powolność to cisza, to brak nacisku, to realna perspektywa dostrzeżenia drobiazgów.
Moje miasteczko „dodaje się” do tego święta powolności, bo powolność jest tu jak chleb powszedni. Czas mija, pędzi, a tu fenomen — czas żyje w powolności. Moje miasteczko nie musi nikomu wręczać mandatów za szybkość. Przyjmuje tłumy rozpędzonych, którzy tu zwalniają. Oferuje i wywołuje doznania, które zagłuszają obowiązki i koją rozdygotane dusze. Miasteczko narzuca swój spokojny rytm, ale jednocześnie szepcze, kusi i namawia do chwilowej dekadencji. Delikatnie ośmiela do niej, zachęca, pokazując akceptację tego stanu. Całym swoim klimatem woła: zanurz się, poddaj, daj się ponieść, nie bój się. To miasteczko jest jak państwo w państwie, jak rezerwat, w którym panuje odmienne, specyficzne prawodawstwo.
Na świecie jest wiele takich osobliwych miejsc z odmiennym quasi-prawodawstwem.
Parę lat temu, będąc na Krecie, zrobiliśmy sobie wycieczkę na leżącą obok wyspę trędowatych — Spinalonga. Jeszcze w latach sześćdziesiątych XX wieku mieszkali na niej chorzy na trąd. Oglądaliśmy to w pełni zorganizowane na maleńkiej wysepce państwo w państwie. Państwo wyłącznie dla ludzi trędowatych. Obejrzeliśmy ich domostwa, piekarnie, gabinet fryzjerski, szewski. Glazury na ścianach i przedmioty codziennego użytku. Odnosiło się wrażenie, że u progu śmierci toczyło się tu codzienne, zwykłe życie w dobrze zorganizowanym świecie.
Gdy rodziło się na wysepce trędowatych dziecko — jak widać na tym przykładzie nawet trąd nie wyklucza ludzi z miłości — to od razu, w trosce, by nie zarazić nowo narodzonego, oddawano je zdrowemu światu. Sygnałami powiadamiano ląd, że żywa mała przesyłka jest gotowa do drogi. Zostawiano zawiniątko na brzegu. Odchodząc, obserwowano z dala. Wtedy podpływała łódź po dziecko. W świat z innym prawodawstwem, porządkiem dnia, hierarchiami wartości i stosunkiem do śmierci.
Zanurzeni w swój codzienny świat, zagonieni na co dzień, nie myślimy o tym, że gdzieś obok są alternatywne światy, różne dziwne dla nas enklawy, w których panują odmienne od naszych prawdy i prawa zwyczajowe.
Dla tych, co znajdują się w nim w środku, są one codzienne, normalne.
Dla przyjezdnych turystów, czyli „hunów”, to zwyczaje niecodzienne, niewyobrażalne, dziwne, prymitywne,lokalne.
Tutaj w kazimierskim świecie, może i rezerwacie, też jest odmiennie. Bo leniwie i powolnie, dekadencko powolnie, może przez to i frywolnie.
Tu mandatu za szybkość, jak w Mediolanie, nikt nie dostanie.
Bo tu, podobnie jak Szerpowie, siadamy, gdy w drodze na nasze Mount Everest dusza zostaje w tyle. Siadamy i na nią czekamy...
Lektura na weekend: Święto Powolności
W Kazimierzu czas płynie inaczej, „bieg swój zatrzymał i u studni przycupnął, i czeka...” – jak głoszą słowa kazimierskiej piosenki. Na co czeka? I po co? – o tym szerzej - Ewa Pisula Dąbrowska w kolejnym rozdziale książki „Dwa brzegi ponad tęczą” – „Święto Powolności”.