„Nagromadzone w nas doświadczenia genetyczne — to źródło intuicji”. Jerzy Kuncewicz
Moja babcia, Zofia Zakrzewska, urodzona za cara w 1901 roku, była siódma, najmłodsza w domu. I w domu, czyli w Kazimierzu, została. Jej bracia, piłsudczycy Piotr i Stanisław, poszli w świat. Stanisław był sekretarzem magistratu w Lublinie. Piotr — burmistrzem w Warce.
Zośkę kochali, rozpieszczali i, wpadając do Kazimierza, przywozili jej skrzynie wypełnione polskimi książkami. Kilka z nich zostało do dziś, opatrzonych ekslibrisem Piotr Zakrzewski, Stanisław Zakrzewski. Większość poszła na bibułki do machorki. Zużyła je zwycięska armia czerwona, kiedy rozsiadła się wraz z końmi w domu dziadków przed forsowaniem Wisły. Bracia dbali o polszczyznę najmłodszej siostry. Dbali, bo Zośka ukończyła tylko 4-klasową carską szkołę, w której uczono po rosyjsku. Innej za cara w Kazimierzu nie było.
We wrześniu 1939 roku, kiedy duże bomby zaczęły spadać na maleńki Kazimierz, w tym jedna na moją rodzinną dzwonnicę, babcia Zosia ze swoimi chłopaczkami i mężem uciekła na wysiedlenie na pobliskie Wylągi. W jednej małej izbie spać miało kilkanaścioro uciekinierów.
Nie spał nikt, bo całą noc w małe okienko coś drapało. Modlili się.
Po jakimś czasie nadeszła wiadomość. Bomba uderzyła w budynek magistratu lubelskiego. Przysypała i zabiła wiele osób. Przysypała też brata babci, sekretarza magistratu. Odkopano ich z gruzów, gdy już nikt nie żył. Mieli pozdzierane do krwi opuszki palców, za paznokciami cegłę. Pochowano ich we wspólnej mogile.
Wiele razy babcia z takim samym przejęciem opowiadała mi, że bomba w magistrat uderzyła w ten dzień, kiedy nie spali na wysiedleniu, bo coś drapało w okno. Była pewna, że jej brat był jednocześnie pod gruzami i przy niej. Dziś parapsychologia takie zjawisko nazywa bilokacją.
Kilka lat temu mój ojciec otrzymał zaproszenie od współczesnego magistratu w Lublinie na uroczystość odsłonięcia pomnika upamiętniającego urzędników, którzy zginęli w tym budynku w 1939 roku. Jest wśród nich Stanisław Zakrzewski.
Po tym zdarzeniu ojciec na grobie swojego dziadka, Jana Zakrzewskiego, śpiącego na kazimierskiej Górce, zlecił wmurowanie tabliczki z napisem: Pomnik obrońców Lublina został odsłonięty 21 X 1987 r. Na mosiężnych tablicach wykuto 600 nazwisk, wśród nich Stanisława Zakrzewskiego (lat 50).
„Stanisław Zakrzewski — grób symboliczny. Zmarł we wrześniu 1939 roku”.
W 1985 roku przyszedł na świat mój drugi syn, Piotr.
Pioter jest mistrzowską liczbą 33. Jest słońcem, które przez pierwsze trzy lata życia ciągle opowiadało o wojnie, o wrześniu 1939 roku. Opowiadał o tamtych wydarzeniach bratu, starszemu o 4 lata. Marcin przyjmował to naturalnie. Słuchał z zaciekawieniem. Dziadkowie i pradziadkowie przyjmowali te opowieści z uśmiechem. Ja, jak to zarobiona młoda matka, prawie samotna, bo żona ciągle dyżurującego lekarza, nie miałam żadnych skojarzeń. Po latach dowiedziałam się więcej o reinkarnacji.
Dowiedziałam się, że pamięć z poprzednich wcieleń zanika w pierwszych trzech latach nowego życia. Wtedy dopiero starałam się przypomnieć sobie, co opowiadał mały Pioterek o wrześniu 1939. Wtedy też zadałam sobie pytanie, czy to moje dojrzałe słońce przyniosło ze sobą przeżycia tamtego wuja.
Dziś rozbiegany student nie pamięta niczego z poprzednich wcieleń. Chyba nikt wyrośnięty nie pamięta. Tylko dzieci mają na krótko pamięć tamtych zdarzeń. Pierwsze trzy lata życia podobno zacierają poprzednie. Może robi się miejsce na nowe obrazy, a stare zwijane są w rulon? W coś, czego nie pamiętamy w formie obrazów? Może odczuć, fobii, inklinacji nie da się skasować i dlatego przy nas zostają? Może dlatego tylko w chwilach deja vu widzimy migawki z tamtych przeszłości? Dusza studenta, nie rozum, jak każda inna dusza, ma dostęp do dawnych przeżyć. Dlatego czuje i wie, choć teoretycznie nie powinna aż tyle. Doświadczenie stamtąd to dzisiejsza pewność, przeczucia, przekonanie, że coś ma być takie, a nie inne.
Może kiedyś moje dziecko zada sobie pytanie, skąd ma tę wiedzę? Może wtedy zapyta:
„Mamo, ty też tak masz?”.
„Każdy tak ma — odpowiem — tylko rożna jest pojemność kuferka, do którego sięgamy”.
Choć nie wszystko wiemy, nie wszystko rozumiemy, wiele potrafi my czuć. Nasze doświadczenia, zdobyte w poprzednich wcieleniach, to skarb. Im tych wcieleń było więcej, tym mamy więcej doświadczeń. Dlatego tu i teraz czujemy, zanim się przekonamy, dowiemy. Dusza ludzka, jak wiadomo, jest nieśmiertelna. Stara dusza więcej czuje, młoda uczy się wiedzieć i czuć. Bywa, że stara dusza łączy się z młodą, choć z metryki wynika, że obie mają po 20 lat. W rzeczywistości dzieli ich kilkaset lat wcieleń i wiele doświadczeń, które determinują podejście do aktualnego życia.
Metrykę duszy widać w oczach. Te dojrzałe rozumieją bez słow. Czytają w nas. Podczytują nasze myśli i uczucia.
Zakochanie się starej duszy w starej może oznaczać tylko szczęście. Inne — pełne ręce roboty i brak zrozumienia. W tym braku zrozumienia nie ma niczyjej winy. Każda dusza chce dobrze. Tyle że trudno przedszkolakowi zrozumieć potrzeby emeryta i odwrotnie.
Nie można ich oceniać razem. Trzeba zrozumieć każdą z osobna, bo każda jest na innym etapie rozwoju. Ale się mądrzę! Tak, bo wiem z autopsji, że młode dusze szybko dorastają. Z niedużymi różnicami w liczbie wcieleń starsza dusza z nieco młodszą może dobrze przeżyć kolejne życie.
Wierzę też, że każda dusza dostaje w życiu wielu nauczycieli. Rozglądam się za nimi. I umiem już wyrazić to, w jaki sposób ich spotykam. Umiem, bo posługuję się zdaniem, myślą ks. Jana Twardowskiego:
„Ktokolwiek nas spotyka od Niego przychodzi”.
Uczę się. Spotykam. Patrzę.
A Ty?
Ewa Pisula Dąbrowska "Dwa brzegi ponad tęczą"
rozdział "Piotr"