„Pokusom powinno się ulegać. Nigdy nie wiadomo, czy kiedyś znowu przyjdą”. Oscar Wilde
Kiedyś, gdzieś Maria Kuncewiczowa, opisując Kazimierz, posłużyła się określeniem „kukiełkowe sprawy”*.
Nie rozwinęła tego skojarzonego sformułowania, nie przybliżyła użytej przenośni.
Kukiełkowe sprawy mogą toczyć się tylko w kukiełkowym miasteczku, pomyślałam i zaczęłam patrzeć na miasteczko, jak na miejsce, w którym rozgrywają się teatrzykowo - kukiełkowe spektakle.
Przyznaję, że te dwa słowa obok siebie: kukiełkowe sprawy, kukiełkowe miasteczko bardzo mi się spodobały.
Są ciepłe, dziecięco delikatne. Jest w nich jakieś dno, może odniesienie wymoszczone przemijalnością. Kruchość, ulotność, niestałość? No i dystans.
Sobie samej słowa Marii Kuncewiczowej: kukiełkowe miasteczko, kukiełkowe sprawy tłumaczę tak:
Kukiełki, pacynki, marionetki, lalki.
Biegają, załatwiają, spieszą się, gonią, chcą.
A miasteczko stoi, nie rusza się, nie chwieje.
Porządna dekoracja, solidna, trwała, osłonięta od wiatru.
Gałgankowe kukiełki, gałgankowe sprawy przychodzą i odchodzą.
A miasteczko zostaje.
I uśmiecha się, puszczając oczko do wczorajszych, dzisiejszych i nadchodzących pacynek.
Ale jeszcze dziś ja, mała kukiełka, uśmiecham się do niego.
I też puszczam oczko, zbierając jego rozmaite gałganki.
* Określenie „kukiełkowe sprawy” spotkałam w książce Marii Kuncewiczowej "Dwa księżyce".