„Ale tak już jest na świecie, że kobiecie płacz przychodzi z pomocą, kiedy rozum przestaje pojmować. A płacz wie wszystko, słowa nie wiedzą, myśli nie wiedzą, nie wiedzą sny i Bóg czasem nie wie, a płacz ludzki wie. Bo płacz jest i płaczem, i tym, nad czym się płacze”. Wiesław Myśliwski, Kamień na kamieniu, ZNAK, Kraków 2008.
Gdy jeszcze nie chodziłam do szkoły i budziłam się na Lubelskiej, słyszałam:
— Nie wychodź spod pierzyny!
Wiedziałam, że trzeba poczekać, aż babcia się pomodli, ubierze, pościeli łóżko i napali w piecu. Dłużyło mi się to czekanie.
— Pobaw się megierą — mówiła i przynosiła mi do łóżka trocinową lalkę. Sama siadała na stołeczku i starannie układała w kuchni pojedyncze szczapki.
Nie mogłam doczekać się iskierek. Gdy się pojawiały, wiedziałam, że zaraz usłyszę głos ognia. Słomiany siennik, który bardzo lubiłam, najbardziej wtedy, gdy słoma była nowa, był wytłuczony fikołkami oczekiwania. Gdy szczapki zaczynały strzelać, bez pytania — czy mogę — zeskakiwałam z łózka.
Zawsze, gdy już obie z babcią byłyśmy na nogach, dziadek Wacław wracał z piekarni. Na stole kładł jedną kajzerkę (wiedziałam, że to dla mnie), chleb i wychodził oporządzać inwentarz. Gdy dopytywałam się: „Kiedy będzie śniadanie?”, babcia odpowiadała: „Jak się woda na herbatę zagotuje — i dodawała: — A teraz idź i przynieś w podołku jajka spod wystawy”. Szłam pod wystawę, czyli do murowano-drewnianej szopy, krytej słomą, która stała obok dziadkowej obory przy Krzyżówce. W niej mieszkały kury. Gdy do nich wchodziłam, machały mi nad głową skrzydłami. Nie wiem, czy ja byłam mała, czy one wysoko siedziały, ale pamiętam, że rozpościerały skrzydła i robiły trzepot nad moją głową. Nie zważając na to, zaczynałam poszukiwania. Szukałam gniazd z jajkami. Zaglądałam w rożne zakamarki, bo wiedziałam, że kury niosą się w nowych wymoszczonych miejscach. Bawiły się ze mną w chowanego. Nie chciałam ich płoszyć z miejsc, w których siedziały, bo wydawało mi się, że zganiam je z ciepłych łózek. To ciepło poznałam, gdy któraś sfrunęła z gniazda, ja zobaczyłam jajko i sięgnęłam po nie. Jajko było cieplutkie, miłe w dotyku. Odkryłam, że miłe w dotyku było nie tylko jajko, ale i gniazdo, bo było tak samo ciepłe. Później, jak któraś kura sfruwała z gniazda, wkładałam w to ciepłe miejsce ręce, choć nie było tam jajek. Te wgłębienia pachniały rozgrzanym sianem, piórami ptaków i słońcem. Na pewno słońcem. Wiem, jak siano pachnie słońcem, a jak deszczem...
Babciowe kury tylko na noc wracały pod wystawę. Cały dzień łaziły po Krzyżówce. One miały swoje ścieżki, ja swoje. Nagrzana słońcem Góra Trzech Krzyży, czasami prawie łysa, ledwo zarośnięta trawą, była moja i kur. Swoją wyślizganą kamienną ścieżką parę razy dziennie biegłam na szczyt. Zawsze był pusty, bo to ta druga część góry, oddzielona rozpadliną od krzyży. Pod szczytem było miejsce, które nazwałam platformą. Na tym wypłaszczeniu bawiłam się, patrzyłam na małe ludziki w dole, na miasteczko. Jak byłam duża, chodziłam tam czytać. Tu miałam kryjówki, lochy, groty. Dziecięce skarby — w białym kamieniu odciśnięte muszelki, muszle, ślimaki i rożne dziwne żyjątka. Jak nie było suszy, tu zbierałam kwiatki do koszyczka na procesję.
Ta wapienna góra wychowała moją prababcię, babcię, mojego ojca i mnie. Tylko raz mój ojciec dostał za gorę. Miał cztery lata, gdy wyprowadził dwuletniego Antosia nad rozpadlinę. Mały brat stał nad przepaścią, ojciec za nim. Babcia wiedziała, że gdy krzyknie z dołu, przestraszy dzieci. Gdy szczęśliwie zeszli, wsadziła mojemu ojcu pokrzywę w portki. I babcia, i ojciec wiele razy opowiadali mi tę historię. Ja uczucia szczypania pokrzywy wsadzonej w majtki nie poznałam.
Może po tamtych doświadczeniach później puściła mnie z kurami na gorę?
Na małej żeliwnej patelence długo smażyła się jajecznica. Węglowa kuchnia powolutku ścinała białko. Rzadka, słona, na maleńkim ogniu wyczekana, prosto z patelni smakowała jak spełnienie.
Ten smak pójdzie ze mną wszędzie...
Gdy jako dorosła osoba zobaczyłam kurę skaczącą na kikutach, bo jej kurze łapki zimą odmarzły i po odmrożeniu odpadły, rozpłakałam się.
Moje koleżanki z dzieciństwa — kury, kokoszki, nioski miały pod wystawą ciepłe gniazda, nie odmarzały im nóżki.
Ta nie miała szczęścia żyć pod Krzyżówką.
Te kikutki też pójdą ze mną...
Lektura na weekend: Kikutki
"Nagrzana słońcem Góra Trzech Krzyży, czasami prawie łysa, ledwo zarośnięta trawą, była moja i kur. [...] Pod szczytem było miejsce, które nazwałam platformą. Na tym wypłaszczeniu bawiłam się, patrzyłam na małe ludziki w dole, na miasteczko. " - Tym razem Ewa Pisula - Dąbrowska w książce "Dwa brzegi ponad tęczą" snuje wspomnienia o Górze Krzyżówej. A jakie Państwo macie wspomnienia związane z tym miejscem?