Głosowanie po programie Must Be The Music z Pana udziałem zakończyło się wynikiem 10 %. Co to oznacza?
Wojciech Bochra – Że jednak komuś się podobało…
Czyli jest to powód do radości?
Wojciech Bochra – Tak, jak najbardziej.
Jury oceniło Pana występ cztery razy TAK. Co Pan zaśpiewa podczas kolejnego odcinka?
Wojciech Bochra – Myślałem o „May it be” Enyi z filmu „Władca pierścieni”, w którym mój głos może się dobrze pokazać. Jest to wprawdzie utwór kobiecy, ale ciężko jest znaleźć utwór stricte kontratenorowy, który nie byłby arią barokową i który by przyciągnął ludzi. A to jest przecież najważniejsze w tym programie.
Tak, tu widzowie oczekują na show. Kiedy?
Wojciech Bochra – Na razie nie znam terminu kolejnego odcinka programu. Teraz będzie to już na żywo. O ile przeszedłem, bo dla mnie to nie jest jeszcze oczywiste.
Cztery razy tak nic nie znaczy?
Wojciech Bochra – Ale to nie jest jednoznaczne z tym, że przeszedłem. Według mnie to jest kwestia przyporządkowania ludzi do odpowiednich szufladek, które w programie są jeszcze puste i kwestia tego, czy jestem dla nich na tyle inny, że im się będzie opłacało, żeby mnie pokazać w półfinale.
Na ile jest ciekawy kontratenor z knajpy?
Wojciech Bochra – Dlatego liczę, że gdzieś w tym półfinale zaistnieję.
Specjalnie pan ukrył w programie studia?
Wojciech Bochra – Nie ukryłem! Zostało to… wycięte!
Realizatorzy zdecydowali, że lepiej się sprzeda chłopak z knajpy niż student? Ale pana studia nie są studiami muzycznymi.
Wojciech Bochra – Nie. Studiuję w Lublinie na UMCS animację kultury, specjalność: reżyseria i taniec. Taniec był dla mnie zawsze ważny, bo pozwala mi oddać te emocje, które pomaga mi oddawać też muzyka i samo śpiewanie. To jest przede wszystkim coś, co sprawia mi ogromną frajdę.
Od muzyki sensu stricte odszedłem z tego powodu, że miałem przesyt… po szkole muzycznej. Dostałem się do szkoły muzycznej, ale pod warunkiem, że będę śpiewał… tenorem.
Ale przecież Pan wiedział, że Pana głos jest inny. Kiedy Pan to odkrył?
Wojciech Bochra – Było to na przesłuchaniu w 2007 r. podczas finałów Śpiewającej Polski. Dla mnie to było naturalne, jak śpiewam. Nigdy mnie nie zastanawiało, że mógłbym przestać tak śpiewać, skoro jestem już po mutacji. W tym czasie pierwszy raz zdawałem do szkoły muzycznej i… nie dostałem się na wokal, bo stwierdzono, że skoro śpiewam kontratenorem, to mutacji jeszcze pewnie nie przeszedłem i w ciągu roku mogę przestać tak śpiewać. Mój wiek 16 lat nie był dla komisji egzaminacyjnej jeszcze na tyle pewny, żeby inwestować w mój głos.
Na egzamin poszedłem z arią Moniuszki „Wiosna”. To był repertuar, który przygotowywałem z panią prowadzącą chór w Poniatowej. Kiedy w komisji usłyszeli, jak śpiewam, zaprosili mnie… za rok. A to był moment, w którym kończyłem gimnazjum i chciałem iść do Lublina do liceum właśnie po to, żeby uczyć się w szkole muzycznej! Przyjęli mnie w końcu i… rok odsiedziałem na klarnecie.
Strata czasu.
Wojciech Bochra – Troszeczkę. Zwłaszcza, że potem musiałem nadrabiać materiał.
Jak to się stało, że próbowano pana pchnąć na zupełnie inne tory?
Wojciech Bochra – W Lublinie nie ma chyba osoby, która by wzięła odpowiedzialność za to, żeby mnie prowadzić tym głosem, jakim ja śpiewam. W szkole istniałem jako tenor, szkolono tu tylko mój głos tenorowy.
Ale tenorem Pan nie został?
Wojciech Bochra – Nie chciałem śpiewać tenorem, więc nie było sensu siedzieć dalej w szkole muzycznej. Zrezygnowałem z nauki w połowie kursu, kiedy zorientowałem się, że nie mogę już śpiewać kontratenorem – z przetrenowania. Coraz bardziej obniżała mi się skala głosu. Do końca zostało mi jeszcze dwa lata nauki. Ale nie żałuję tej decyzji.
Szkoła muzyczna dała mi na pewno to, że mam już głos ustawiony: że mam to podparcie przeponowe, że mam otwarcie gardła odpowiednie, że podniebienie miękkie podnosi mi się do góry, kiedy śpiewam, że mam to zaplecze techniczne, które pozwala mi na ten moment samemu ćwiczyć. Pani Elżbieta Zapendowska w programie pochwaliła mój wybór, ale jednocześnie powiedziała, że muszę znaleźć kogoś, kto będzie mnie dalej prowadził jako kontratenora. Wiem, że są takie osoby w Gdańsku, Wrocławiu i Katowicach. I będę zdawał tam na akademie muzyczne. Teraz mam już po temu podstawy, żeby twierdzić, że mam szansę się dostać.
Program ośmielił?
Wojciech Bochra – Może nie tyle ośmielił, ile dał pewność poziomu moich umiejętności. Po to tam poszedłem, żeby z jednej strony sprawdzić, czy to moje śpiewanie jest warte zachodu, czy trzeba się raczej zastanawiać nad czymś innym. Stoję teraz w takim momencie, gdy za chwilę trzeba będzie wybierać: albo studia magisterskie w specjalności, w której wkrótce otrzymam licencjat, albo zupełnie inny kierunek…
Teraz czeka Pan na zajęcia chóru kameralnego. W jakim charakterze Pan tam występuje?
Wojciech Bochra – To różnie bywa. Na próbach śpiewam partie sopranów, potem przechodzę na tenory, bo nas mężczyzn jest mniej. Nie sprawia mi to problemu, bo cały czas śpiewam w sopranie, ale mam dwa razy tyle pracy, bo uczę się dwóch głosów naraz. Śpiewam tenorem tylko na próbach, czyli w sumie godzinę – dwie w tygodniu.
W domu ćwiczy Pan partie sopranowe?
Wojciech Bochra – Tak. Utwory na sopran są przyjemniejsze dla ucha niż utwory na kontratenor. Partie kontratenorowe są partiami, które były pisane dla kastratów – pozwalają zaprezentować skalę głosu, możliwości techniczne, ale są specyficzne, pozbawione emocji. A jestem normalnym człowiekiem i to, co śpiewam, musi mi się podobać, bo inaczej traci to sens. Ze znanych i ciekawych utworów kontratenorowych melodyjne i przyjemne w słuchaniu mogą być jedynie "Lascia ch'io pianga" z filmu „Ostatni kastrat” i „Ombra mai fu” Händla.
Nie ma różnicy między sopranem a kontratenorem?
Wojciech Bochra – Oczywiście, że jest. Jak wiadomo, kontratenor dzieli się na różne rodzaje według skali – jest kontratenor altowy, mezzosopranowy i sopranowy, który wyciąga najwyższe arie sopranowe. Takie utwory jak „Aria Królowej Nocy” są jeszcze poza moimi możliwościami. Ale na przykład utwory jak: „Ave Maria” Schuberta, „Panis Angelicus” Johanna Straussa, „Habanera” z „Carmen” Bizeta czy „Pie Jesu” Webbera i „O mio babbino caro" Pucciniego” znajdują się już w moich możliwościach wokalnych i to śpiewam z reguły.
Na ślubach?
Wojciech Bochra – Na ślubach też zdarza mi się śpiewać. Zawsze mnie śmieszy mina ludzi, którym spodobał się mój śpiew i wchodzą na chór w poszukiwaniu… kobiety!
To rzeczywiście nieodparte wrażenie. Sama, kiedy oglądałam Pana występ w programie, myślałam: oto człowiek i jego glos … jakby podłożony!
Wojciech Bochra – Ten głos jest we mnie i nie jest typową męską barwą głosu.
W programie pokazano Pana jako chłopaka z kazimierskiej knajpy. Jakie więc były reakcje w knajpie po programie?
Wojciech Bochra – Jeżeli chodzi o znajomych, którzy ze mną pracują, to większość wiedziała, jak śpiewam jeszcze przed programem.
Śpiewa Pan podczas mycia kieliszków?
Wojciech Bochra – Zdarza mi się, chociaż nie są to arie kontratenorowe…
To i goście powinni znać Pana od tej strony. Chociaż w komentarzach na naszym portalu pojawiła się uwaga: "Nie wiedziałam, że ten skromny chłopak ma taki glos…"
Co robi kontratenor z knajpy, kiedy nie śpiewa?
Wojciech Bochra – Jestem normalnym studentem. Chodzę na imprezy, piję piwo. Bawię się ze swoimi znajomymi. Jeżdżę dużo na spektakle. Reżyseria zajmuje mnie na tyle, że chciałbym ciągnąć ten wątek. Chciałbym nadal mieć ogląd na teatr od tej drugiej strony.
Czy występ w Polsacie zmienił już coś w Pana życiu?
Wojciech Bochra – Liczę, że ten program pomoże mi w otwarciu pewnych furtek, które teraz mogą być dla mnie zamknięte. A już wkrótce, jeżeli wszystko pójdzie po mojej myśli, wchodzę do studia, by nagrać płytę z premierowymi utworami, które skomponował Jacek Otręba – muzyk, kompozytor związany z Formacją Nieżywych Schabów, gdzie komponuje oraz gra na instrumentach klawiszowych.
Czekamy więc w napięciu na wyniki tych prac oraz na werdykt jury. Trzymamy kciuki!
Z Wojciechem Bochrą
rozmawiała AS.