Spektakl zaskakiwał publiczność praktycznie od początku. Najpierw było długie oczekiwanie u wrót świątyni, zanim otworzono jej podwoje i zaproszono do wnętrza. Publiczność zasiadła w kościelnych ławach ustawionych wzdłuż czarnej rynny zaczynającej się prawie tuż przy wejściu i kończącej się u stóp prezbiterium oddzielonego od zebranych papierową zasłoną. Szary papier zdawał się tu być zresztą głównym rekwizytem. Wypełniał drewniane ramy ustawione ponad rynną, tworzył kokony w taczkach ustawionych z tyłu widzów.
Papierowe ekrany dekoncentrowały widzów. Odbiór spektaklu był dla wielu ograniczony - dany tak jak w życiu wiedza o nas samych i naszej przyszłości - stopniowo, nie od razu. Jedni od początku widzieli obrazy, inni słyszeli tylko dźwięki, zanim przed każdym pojawił się w końcu aktor, jak odbicie własnego ja. Przebijał się przez papierowe przeszkody, sam, ale obok szedł Ktoś, jakby niezauważony, kto nad nim czuwał, towarzyszył mu w tych jego zmaganiach z losem, omywał mu stopy i głowę, pomagał przejść z jednego wymiaru w inny, gdzie przygotowano dla niego miejsce przy białym stole.
Spektakl to metaforyczna opowieść o ludzkim wędrowaniu bruzdami-koleinami życia - od momentu narodzin, uświęconego gestem zasiewu, aż po śmierć z gestem oczyszczenia, opowieść o spoczynku przed Ołtarzem i Obliczem niewidzialnym dla nas, ale uspakajająco znanym.
Widzowie mieli możliwość przyjrzenia się przez chwilę prezbiterium - jak miejscu Świętemu Świętych, zanim znów podniosła się Zasłona. I trwali w oczekiwaniu. Za chwilę pojawiły się nieśmiałe oklaski... pierwsi widzowie podnieśli się z ław... potem drugie... ludzie ukradkiem oglądali się, jak reagują inni... A przed kościołem już trwały dyskusje nad "Bruzdą" Mądzika, własną bruzdą...
Zrealizowany na motywach muzyki "Człowieka Pogranicza 2003", estońskiego kompozytora Arvo Pärta, spektakl "Bruzda" był próbą Leszka Mądzika nawiązania z publicznością dialogu na tematy egzystencjalne. Jak widać w Kazimierzu - była to próba udana.