Jeszcze tam przyjadę - wywiad z Dorotą Gąsiorowską

Udostępnij ten artykuł

Niedawno prezentowaliśmy Państwu kazimierską książkę Doroty Gąsiorowskiej "Melodia zapomnianych miłości". Poniżej wywiad z jej autorką.

Dlaczego umieściła Pani akcję powieści Melodia zapomnianych miłości właśnie w Kazimierzu?


Dorota Gąsiorowska –
Bo Kazimierz to miejsce szczególne ze względu na historię, architekturę i magiczną atmosferę, które odróżniają to miasteczko od wielu innych, równie ciekawych zakątków. Kazimierz to także legendy i opowieści, które rozpalają wyobraźnię. To niedaleki Mięćmierz z niedzisiejszą zabudową. Wyniosłe ruiny zamku i baszta górujące ponad dachami uroczych kamienic. Niepowtarzalna flora i fauna w otoczeniu przepływającej Wisły. Krowia Wyspa, wąwozy. W pobliżu Janowiec i Bochotnica.

 

Uznałam, że tylko w takim magicznym miejscu może toczyć się historia bohaterów mojej najnowszej powieści. Zazwyczaj, gdy zaczynam tworzyć książkę, miejsce, w którym ma toczyć się akcja, samo mnie odnajduje. Niby przez przypadek wypatrzę frapującą fotografię, która tak przykuje moją uwagę, że potem podążając jej śladem, natrafiam na kolejne zdjęcia. Albo przeczytam artykuł, w którym uchwycę to „coś”, co sprawia, że chcę się dowiedzieć o tym miejscu jeszcze więcej.

 

Jeśli chodzi o wybór Kazimierza na miejsce akcji "Melodii zapomnianych miłości", to teraz nie jestem już pewna, co wpierw na to wpłynęło. Czy była to legenda o królu Kazimierzu Wielkim i urodnej Esterce, z którą naszego władcę połączyło płomienne uczucie? Czy też piękne pejzaże i zdjęcia miasteczka, dzięki którym namalowałam sobie w głowie zarys, wtedy jeszcze nienapisanej opowieści? W każdym razie, kiedy już zaczęłam tworzyć "Melodię...", osadzając jej akcję na kazimierskiej ziemi, wiedziałam, że tylko tutaj może potoczyć się ta historia.

 

Gdzie powstawała kazimierska powieść? Jak się Pani do niej przygotowywała?


Dorota Gąsiorowska –
Kazimierska opowieść powstawała powoli w niewielkiej podkrakowskiej miejscowości, gdzie mieszkam. Kiedy zdecydowałam, że akcję mojej nowej powieści osadzę w Kazimierzu, jeszcze zanim chwyciłam długopis i otworzyłam pierwszy z zeszytów, sporo czytałam na temat tego urokliwego miasteczka. Jestem wzrokowcem, inspirują mnie fotografie, w związku z tym przejrzałam tuzin zdjęć, które tylko utwierdziły mnie w przekonaniu, że jest to właściwy wybór. Magiczne, zabytkowe miejsce, gdzie zatrzymał się czas, idealne, żeby mogli tam zamieszkać bohaterowie mojej nowej książki, choćby tylko na krótko.

 

W powstawaniu Pani powieści udział biorą czytelnicy, podpowiadając motywy muzyczne czy miejsca zdarzeń. Czy współpracowała Pani ze swoimi czytelnikami i przy "Melodii zapomnianych miłości"?

Dorota Gąsiorowska – Moi czytelnicy są dla mnie ogromnie ważni, najważniejsi, przecież to głównie dla nich piszę moje powieści. To właśnie oni mnie inspirują, dodają skrzydeł, wspierają swoją obecnością. Jeśli jednak chodzi o tworzenie książki, to piszę w całkowitym odosobnieniu. To proces nieco intymny, trochę takie spotkanie z samym sobą. Oczywiście jestem otwarta na wskazówki, podpowiedzi, ale szkopuł polega na tym, że historie, które tworzę, są nieprzewidywalne nawet dla mnie. Bohaterowie, którzy pojawiają się w moich powieściach, często wchodzą znienacka i nie są tacy, jak często zakładałam na początku. Tak samo jest z fabułą. Wystarczy, że do gry wkroczy nowa postać, i już wszystko się zmienia, często zawiązuje się nowy wątek, który z kolei pociąga za sobą kolejne zmiany. Za każdym razem, gdy zaczynam kreować nową historię, z pewną obawą zerkam na stosik niezapisanych zeszytów i zastanawiam się, gdzie tym razem poprowadzi mnie wyobraźnia. Z kolei kiedy stawiam ostatnią kropkę, mam takie dziwne odczucie, że ta historia już we mnie była, że ją znałam i tylko pomogłam przelać ją na papier.

 

Lokuje Pani dom Klary, dom Marty, chatę babki Serafiny czy Fiołkowe Wzgórze niby w konkretnym miejscu, ale próbując je zlokalizować, napotyka się trudności. Dlaczego?

 

Dorota Gąsiorowska – Celowo nie umieściłam tych miejsc przy konkretnych ulicach czy w pobliżu charakterystycznych zabudowań, żeby uniknąć niepotrzebnych skojarzeń. Historia, którą opisałam w Melodii zapomnianych miłości, jest całkowicie fikcyjna. W związku z tym, jeśli chodzi o moich bohaterów, nie chciałam, żeby ktoś doszukiwał się w wykreowanych przeze mnie postaciach jakichkolwiek podobieństw. O ile w dużym mieście z łatwością można ulokować mieszkanie czy dom na głównej ulicy, bo takich mieszkań i domów jest tam mnóstwo, o tyle w małej miejscowości staje się to już znacznie trudniejsze. Zarówno pachnące ziołami Fiołkowe Wzgórze z urokliwą winnicą, mroczne domostwo Klary usytuowane na tyłach miasteczka, jak i chatka babki Serafiny mieszcząca się niedaleko Mięćmierza to miejsca stworzone tylko na potrzeby tej konkretnej historii. Ale oczywiście jeśli ktoś będzie miał ochotę, może wyruszyć szlakiem bohaterów Melodii zapomnianych miłości. Niewykluczone, że ich odnajdzie...

 

Przytacza Pani w swojej książce wiele legend kazimierskich, m.in.: o studni w Rynku, o Szekspirze, o Esterce, o lochach łączących okoliczne zamki. Jak je Pani poznała? Nie wszystkie jednak – jak na przykład legenda o kochankach na kamiennym moście – mają chyba kazimierski rodowód?

 

Dorota Gąsiorowska – Legendy związane z Kazimierzem poznałam, głównie czytając publikacje w internecie. Niestety nie miałam możliwości bezpośredniej rozmowy z osobami, które dysponują na ten temat większym zasobem wiadomości. Bardzo ubolewam z tego powodu, bo być może wówczas opowieści, które przedstawiłam w książce, wypadłyby o wiele barwniej. Nic bowiem nie równa się ze słownym przekazem. Na szczęście na temat Kazimierza z całą jego piękną historią i niepowtarzalną atmosferą jest dużo informacji. Musiałam tylko bardziej użyć mojej wyobraźni i intuicji. A jeśli chodzi o legendy, to oczywiście nie mogło ich zabraknąć w mojej nowej powieści. Ja w ogóle kocham legendy, podania, baśnie. W każdej legendzie tkwi ziarnko prawdy. Według mnie takie przekazy zawierają wiele informacji na temat przeszłości, choć często są to wiadomości nie potwierdzone źródłowo. W polskim i nie tylko polskim folklorze tkwi ogromna siła i smuci mnie, że przez wielu jest on niedoceniany, a często nawet wyśmiewany. Niestety nowoczesność pomału przejmuje to, co prawdziwe, o co kiedyś tak bardzo starali się i co kochali nasi przodkowie. Nie chodzi mi o to, żeby całkowicie rezygnować z innowacyjności, to raczej niemożliwe przy dzisiejszym tempie zmian. Technologia jest dużym dobrodziejstwem i wiele ułatwia, jeśli podchodzi się do tego rozsądnie. Dzięki postępowi mamy świat na wyciągnięcie ręki. Jednak od dawien dawna człowiek związany był głęboko z naturą. To właśnie z przyrody czerpał siłę i w przyrodzie szukał inspiracji. Przez wieki żył w zgodzie z rytmem natury, a w związku z tym o wiele lepiej znał siebie i swoje potrzeby. Potrafił cieszyć się z prostych spraw i nie potrzebował zbyt wielu rzeczy, żeby poczuć się szczęśliwym i spełnionym, a przez to bardziej wartościowym we własnym odczuciu. Dzisiaj wielu ludzi zapomniało już o tym, co to jest prawdziwe życie, takie, kiedy pod stopami naprawdę czuje się porośniętą trawą ziemię, a na skórze dotyk słońca i wiatru. Ludzie często szukają w świecie fizycznym coraz bardziej wyrafinowanych przyjemności, które przynoszą zadowolenie tylko na chwilę, by za jakiś czas znów pędzić za nowymi zdobyczami.


Jednak zawsze jest ten właściwy czas, żeby choć trochę zwolnić, ochłonąć i dostrzec to, co umykało w szalonym pędzie.

A może warto powrócić do legend i w nich poszukać odpowiedzi na wiele nurtujących pytań?

 

Większość bohaterów pani książki nosi obce w Kazimierzu imiona: Bianka, Klara, Samuel, Olaf. To głównie osoby z zewnątrz, ale dotyczy to także babki Serafiny, chociaż tutaj imię podkreślać może charakter tej postaci, która jest jak serafin – anioł pojawiający się na drodze Bianki i pomagający jej rozwiązać jej problemy…

 

Dorota Gąsiorowska – Kiedy zaczynam pisać nową historię, to pojawiający się w niej bohaterowie od razu mają właściwe imiona. Nie zastanawiam się zbyt długo nad ich wyborem i rzadko kiedy je zmieniam. Czasem zdarza się, że gdy ukończę powieść, któreś z imion nie do końca mi pasuje, ale to dotyczy raczej bohaterów drugoplanowych. Każda z postaci jest charakterystyczna na inny sposób i sądzę, że imiona, które noszą moi książkowi bohaterowie, w pewnym sensie odzwierciedlają ich cechy. Być może są to tylko moje skojarzenia, ale zauważyłam, że postacie, które wprowadzam do książki, od początku, gdy tylko się pojawiają w tworzonej przeze mnie historii, postrzegam całościowo. To znaczy, że są one dla mnie jak żywe osoby. Mają własne imiona, cechy charakteru, wady, zalety. Niosą na barkach swój bagaż doświadczeń, a ja mam wrażenie, że kiedy o nich piszę, to trochę tak, jakbym im się przyglądała, wchodząc do ich świata.

 

Babka Serafina jest postacią interesującą. Jest osobą wierzącą w moc słowiańskiego licha, ziół, przedmiotów, gotującą proste słowiańskie polewki, w tym nieznane raczej w Kazimierzu kiszeniaki na wywarze z kokoszy. Skąd pomysł na tę postać, która przypomina bardziej słowiańską szeptuchę niż prostą kobietę z podkazimierskiej wioski?

 

Dorota Gąsiorowska – Serafina to postać, która dla mnie w pewnym sensie jest ideałem takiej starszej pani, babci, którą chyba każdy pamięta z własnego dzieciństwa. Z całym wachlarzem jej wad i zalet, zgryźliwością, przesądnością, życiowym doświadczeniem jawi się ona trochę jak złośliwa wiedźma, a trochę jak dobra wróżka, do której można zwrócić się po pomoc w beznadziejnej sprawie, bo w każdej sytuacji odczaruje zły los.


Myślę, że taka Serafina może mieszkać gdziekolwiek. Ja akurat wybrałam dla niej starą chatkę niedaleko Mięćmierza, gdzie żyje spokojnie razem ze swoim wnukiem Ryśkiem i charakternym kocurem Barnabą. Z dala od zgiełku miasta, trochę w innej, nieco archaicznej rzeczywistości.

 

Serafina jest taka, jakie kiedyś były nasze babki i prababki. Nie zatraciła instynktu życia zgodnie z rytmem natury. Zbiera zioła, gotuje proste potrawy, bez większych oczekiwań przyjmuje każdy dzień, ciesząc się po prostu tym, co jest. Wprawdzie tkwi w hermetycznym świecie złożonym z własnych poglądów, zabobonów, wśród łąk i pól, po których hasają psotne licha, ale jest z tym szczęśliwa.

 

Serafina, tak jak większość bohaterów moich książek, wemknęła się do tej opowieści niespodziewanie i od razu dała mi się poznać jako postać konkretna, o nietuzinkowym charakterze. Pisząc o Serafinie, czasami miałam przednią zabawę, momentami naprawdę potrafiła poprawić mi humor. Ale w trakcie tworzenia tej opowieści bywały też chwile, kiedy miałam tej charakterystycznej staruszki serdecznie dość. Kiedy już wydawało mi się, że wątek dotyczący Serafiny dobiegł końca, ona nagle, niczym to złośliwe licho, o którym tak zawzięcie rozprawia, znów dopominała się o uwagę. I tak dzięki własnej upartości babka Serafina dotarła do końca opowieści i co najważniejsze, miała spory udział w rozwikłaniu pewnej arcyważnej rodzinnej zagadki dotyczącej Bianki, głównej bohaterki Melodii zapomnianych miłości. Coraz częściej docierają do mnie sygnały, że czytelniczki polubiły Serafinę.

 

Dla Pani bohaterów Kazimierz to miejsce rozliczenia się z przeszłością, miejsce wakacyjnej przygody. A czym jest dla Pani?

 

Dorota Gąsiorowska – W Kazimierzu byłam jako dziecko i zachowałam niewyraźne, choć bardzo przyjemne wspomnienie związane z tym miasteczkiem. Być może za sprawą mojego tatka, pierwszego nauczyciela i przewodnika, który mi je pokazał.

Aktualnie postrzegam Kazimierz jako miejsce szczególne. Ze względu na historię, zabytki, klimat, malownicze położenie, opowieści, które dodatkowo ubarwiają urokliwe kazimierskie uliczki, uważam to miasto za prawdziwą perełkę na naszej mapie Polski. Zresztą to dość oczywiste. Nie wiem, czy jest w Polsce drugie takie miasteczko, które swoim czarem przyciągałoby takie rzesze turystów, ludzi związanych ze sztuką i kulturą. A może to właśnie magia kazimierskich legend ich przyciąga?

Na pewno coś w tym jest, ale żeby to udowodnić, muszę powrócić do Kazimierza. Wszak jako kilkulatka stanęłam przy zabytkowej studni z gontowym daszkiem na kazimierskim Rynku i złożyłam obietnicę, że jeszcze tam przyjadę...

 

Czy ma Pani takie swoje miejsce, do którego wciąż musi Pani wracać, by wyciszyć się, odpocząć?

 

Dorota Gąsiorowska – Zawsze z wielkim sentymentem wracam do mojego rodzinnego Oświęcimia. Mam z tym miastem wiele dobrych wspomnień, radosne dzieciństwo i młodość. To tam żyje moja rodzina, bliscy mi ludzie, na których zawsze mogę polegać, niezawodne przyjaciółki, z którymi łączy mnie przyjaźń liczona w dziesiątkach lat.

Za każdym razem, gdy jestem w moim rodzinnym mieście i patrzę na przepływającą rzekę Sołę, przypominają mi się słowa, które kiedyś gdzieś napisałam: „Na dzikim brzegu starej rzeki można ukryć się przed całym światem i nie myśleć o tym, co było, co jest i co będzie...”.


Myślę, że miejsca bliskie naszym sercom są tam, gdzie możemy spotkać osoby, które kochamy, albo wspomnienia z nimi związane.

 

Kim na co dzień jest Dorota Gąsiorowska, kiedy nie pisze powieści?

 

Dorota Gąsiorowska – Jestem normalną kobietą, która codziennie zmywa stosy naczyń, marudząc, że wciąż się mnożą. Gospodynią, która zastanawia się każdego dnia, co ugotować na obiad. Mamą, która martwi się o swoje dzieci. Dzień za dniem robię to, co inne polskie kobiety, czyli piorę, sprzątam, gotuję. Oprócz tego, że żyję własnym życiem, żyję też problemami moich bliskich. Z wiekiem jednak nauczyłam się oddzielać sprawy ważne od tych błahych, którym w młodości przypisywałam większe znaczenie. Nie porywam się z motyką na słońce, nie walczę, a teraz potrafię przyjąć z pokorą to, co przynosi każdy dzień. Co jednak nie znaczy, że zgadzam się ze wszystkim, co mnie w życiu spotyka. Tak nie jest. Po prostu teraz wiem, o co tak naprawdę warto zabiegać. Z wiekiem człowiek przewartościowuje wiele spraw i uczy się siebie. Staram się więc każdego dnia dostrzegać własne zalety i cieszyć się chwilą obecną, bo czas umyka zbyt szybko, żeby rozpamiętywać to, co było.

 

Z Dorotą Gąsiorowską
autorką książki "Melodia zapomninych miłości" rozmawiała Anna Ewa Soria

 

Data publikacji:

Autor:

Komentarze