Od wybuchu gazu w Gminnym Zespole Szkół w Kazimierzu minął już ponad rok. Ruiny wschodniego skrzydła szkoły, które uległo zawaleniu, zostały uprzątnięte, dzieciom zorganizowano naukę w specjalnych kontenerach, rozstrzygnięto konkurs na projekt nowego szkolnego budynku. Dobiegło też końca prokuratorskie śledztwo, które miało ustalić przyczyny i winnych wybuchu z 31 maja ubiegłego roku. Wyniki śledztwa puławskiej prokuratury, która nie dopatrzyła się tu znamion czynu zabronionego i nie wskazała winnych, umarzając postępowanie w tej sprawie, wciąż elektryzują lokalną społeczność. Nie słabną domysły na temat przyczyn katastrofy. Ten temat był szczegółowo omawiany na ostatniej sesji Rady Miejskiej.
- O wynikach śledztwa chcieliśmy Państwa poinformować na dzisiejszej sesji, ponieważ są to sprawy bardzo ważne ze względów społecznych, dotyczące bezpieczeństwa publicznego na terenie naszej gminy – powiedział burmistrz Grzegorz Dunia na początku spotkania z radnymi. – Przedstawiamy je dopiero teraz, gdyż chcemy, żeby również społeczność szkolna, która we wrześniu zaczyna po wakacjach swoją pracę, miała możliwość uczestnictwa w tym spotkaniu.
W posiedzeniu Rady 20 września, które odbywało się przy dużym zainteresowaniu mediów, udział wzięły także osoby, które miały – jak to określił burmistrz – bezpośredni wpływ na wynik śledztwa prokuratorskiego: biegły sądowy Marian Winsyk, dyrektor Zakładu Gazownictwa w Lublinie Mirosław Główka wraz ze swoim współpracownikiem Leszkiem Blicharskim oraz dyrektor Gminnego Zespołu Szkół Jerzy Arbuz. Zabrakło prokuratora rejonowego Dariusza Lenarta z Prokuratury Rejonowej z Puław, powiatowego inspektora nadzoru budowlanego Elżbiety Dudzińskiej i autora ekspertyzy budowlanej Stanisława Mazura, którzy wymówili się ważnymi przyczynami służbowymi.
Radni po zapoznaniu się z decyzją prokuratury nie kryli swoich wątpliwości. Chcieli bliżej zapoznać się z opinią biegłego na temat przyczyn katastrofy.
- Dokument o umorzeniu śledztwa i opinia biegłego to dwa różne dokumenty – mówił radny Rafał Suszek. – Czy Pan zgadza się z decyzją prokuratora o umorzeniu tego postępowania? – Tym pytaniem radny wywołał lawinę – sesja przerodziła się w coś na kształt gminnej komisji śledczej.
- Zaginęły materiały dowodowe w postaci taboretów gazowych – mówił biegły sądowy Marian Winsyk, podkreślając, że dziwi się decyzji prokuratora o zamknięciu sprawy. – Nie wiadomo, co się z nimi stało. Na podstawie dokumentów wiadomo, że jeden był starego typu – często naprawiany, a drugi był nowy.
Dlaczego tak się stało?
- Przygotowanie do odgruzowania trwało 6,5 miesiąca. Jak można było tyle czekać? – pytał Winsyk. – Powiatowy Inspektor Nadzoru Budowlanego dał termin do 31 grudnia 2011 r.
Odgruzowywanie przeprowadzano przy użyciu ciężkiego sprzętu, który poruszając się po gruzach, niszczył przy tym – jak sugerował biegły – ewentualne dowody.
- Giną materiały dowodowe, a robotnik, który robił odgruzowywanie, zaproponował mi, że może pojedziemy na wysypisko ich poszukać. To śmiechu warte – mówił biegły.
Kolejna sprawa, na którą zwrócił uwagę biegły, to znaczna ilość zużytego gazu w godzinach nocnych tuż przed katastrofą.
- Jak wynika z rejestratora zakładu gazowniczego, zużycie gazu zarejestrowane w pewnych godzinach było: o godzinie 1 w nocy – 0,8 m sześciennego, między 1 a 2 – 18 m, później było przytłumienie. Po pewnym czasie znów nastąpiło zużycie 19 m, a o godzinie 6 zużycie było 23 m. Między 6 a 7 zarejestrowano jeszcze 14,5 m gazu, a o godzinie 7 gaz został prawdopodobnie odcięty.
Czy to znaczy, że o tej porze ktoś korzystał nielegalnie z pomieszczeń kuchni?
- Musimy ustalić jedno: na tej instalacji gazowej, na której nastąpił wybuch, były odbiorniki w pomieszczeniu kuchni i były dwa kotły, które pracowały na tej zasadzie, że w zimie grzeją wodę, grzeją budynki, a cały rok grzeją wodę. Te urządzenia się włączają niezależnie od tego, czy ktoś się kąpie czy nie, bo one muszą tę wodę cały czas utrzymywać w stałej temperaturze – tłumaczył Leszek Blicharski. – To nie to, że ktoś korzystał w nocy z taboretów w kuchni – to ten nieszczęsny kocioł dogrzewał wodę.
Takie tłumaczenie nie przekonało jednak biegłego.
- W porze dziennej mamy zużycie w przedziale 3,20 – 3,50 m, a tu chodzi o noc, a nie o dzień – mówił Marian Winsyk.
- Jakie było największe zużycie gazu w szkole? – pytała radna Małgorzata Wicha.
- W tej chwili trudno mi jest na to pytanie precyzyjnie odpowiedzieć, ale tam były urządzenia, które – jeżeli dwa kotły pracowały – pobierały ponad 50 m na godzinę. Nie ma możliwości, by wyłączył się punkt redukcyjno – pomiarowy, bo dla niego zużycie gazu w granicach 24 m to jest normalna praca punktu – odpowiadał Leszek Blicharski.
Kolejna kwestia budząca wątpliwości dotyczyła czasu, w którym odcięto dopływ gazu do budynku szkoły. Czy było to o 6 rano, jak twierdził woźny, który zamknął zawór, czy jeszcze przez godzinę gaz ulatniał się w gruzy, jak sugerował biegły.
- Urządzenie pomiarowe posiada zegar, w którym nie jest zmieniany czas letni i zimowy – wyjaśniał Leszek Blicharski. – I stąd ta rozbieżność co do godziny. Skoro mamy, że gaz został wyłączony przed siódmą, to został wyłączony przed szóstą. Ja byłem na miejscu o 6.15 i w obecności pana woźnego stwierdziłem wyłączenie gazu.
I kolejna sprawa – dlaczego nie zadziałał zawór bezpieczeństwa – zawór szybkozamykający się? Czy to oznacza, że był niesprawny? Badania w Instytucie Nafty i Gazu w Krakowie potwierdziły, że zawór w określonej sytuacji nie zadziałał. Dlaczego?
- Zawór szybkozamykający zabezpiecza punkt i instalację przed zniszczeniem w przypadku awarii samego punktu redukcyjno – pomiarowego, czyli wyłącza się przy przekroczeniu ciśnienia lub przy spadku ciśnienia gazu – przy bardzo dużym wydatku spowodowanym np. urwaniem rury na całym przekroju – tłumaczył Leszek Blicharski. – Skoro Instytut stwierdza, że zawór nie zadziałał, to znaczy, że prawidłowo punkt podawał gaz. Zawór nie jest na tyle mądry, żeby wiedzieć, czy podaje gaz na kocioł, który zużywa go na podgrzanie wody, czy na nieszczelność.
Ale zawór bezpieczeństwa to nie jedyny wymagany prawem system zabezpieczający. W szkole powinien być zamontowany system sygnalizacyjno - odcinajacy dopływ gazu.
- W opinii biegłego sądowego nie było w szkole systemu sygnalizacyjno – odcinającego dopływ gazu – przypominał radny Rafał Suszek, powołując się na podstawę prawną Dziennik Ustaw z 2002 r. nr 75, według której taki system jest wymagany. – Nie było go zarówno w kuchni, jak i w kotłowni. Natomiast z wypowiedzi pana dyrektora wynika, że ten system w kotłowni był, z kolei w kuchni go nie było, gdyż nie był wymagany. Czy gdyby ten system był nie doszłoby do wybuchu?
- W kotłowni był zainstalowany czujnik, który wydawał sygnał dźwiękowy, ale nie powodował odcięcia gazu – mówił dyrektor szkoły Jerzy Arbuz, prezentując zdjęcie czujnika. – Przebudowa bloku żywieniowego zakończyła się w 2006 r. w lutym, czyli po cytowanej ustawie. Sam sobie zadaję pytanie, dlaczego nie został zaprojektowany ten system w tym czasie. W tym czasie nie funkcjonował jeszcze Gminny Zespół Szkół, tylko Liceum Ogólnokształcące.
- Ten czujnik, który był w kotłowni, tylko sygnalizował. Potrzeba było osoby, która by tam wartowała, żeby to słyszeć – przekonywał Marian Winsyk. – A w szkole był robiony projekt instalacji gazowej. Można było w nim uwzględnić system wykrywania gazu. To koszt rzędu 8,5 tys. zł. Kotłownia powinna posiadać system alarmowy z syreną na zewnątrz. Poza tym kotłownia tej mocy powinna być zgłoszona do Urzędu Dozoru Technicznego, a tego nie było.
Biegły, analizując zebrane materiały – dokumenty i wykonane po katastrofie zdjęcia – stwierdził, że mimo istniejącego w dokumentacji sprawy projektu przebudowy instalacji gazowej tej przebudowy w rzeczywistości nie przeprowadzono.
- Ze zdjęć wynika, że ta instalacja nie był przerabiana – twierdził biegły. – Biegnie tak, jak jest na zdjęciu, a nie tak, jak jest w projekcie.
Tu z kolei głos zabrał dyrektor szkoły Jerzy Arbuz, pokazując plik stosownych dokumentów, które dowodziły m.in., że instalacja gazowa była szczelna.
- Czy ja jako nauczyciel wychowania fizycznego powinienem mieć taką wiedzę, że mimo takiego oświadczenia fachowców jeszcze powinienem szukać innych i zlecać im dodatkowe badania? Gdyby brakowało choć jednego protokołu, gdybym ja go nie miał, to wiadomo, kto by odpowiadał za ten wybuch gazu – mówił Jerzy Arbuz.
- Inwestor – szkoła czy urząd może odpowiadać za sprawy techniczne, które tu tak roztrząsamy, jeżeli zatrudnił osoby, które nie mają odpowiednich kwalifikacji – mówił Janusz Mazurek radca prawny Urzędu Miasta w Kazimierzu. – Dyrektor szkoły nie jest w stanie sprawdzić rzetelności wykonywanych robót. Jest pewna doza zaufania. Podejrzewam, że mogły być jakieś nieprawidłowości, ale w tej chwili nie możemy tego ustalić ani tym bardziej wskazać, kto za nie odpowiada. Ale zakładam, że nie było tych nieprawidłowości, skoro prokuratura nic tutaj nie stwierdziła.
Radca prawny Urzędu pytał też biegłego, dlaczego nie zgłaszał pisemnie swoich wątpliwości podczas trwania śledztwa. Podkreślał jednocześnie, że są wyraźne rozbieżności w wypowiedziach biegłego i w opinii, i w protokóle, i w prasie, jako że podpisał się on pod oświadczeniem, że zgadza się, że był niesprawny zawór szybkozamykający w punkcie redukcyjno - pomiarowym, ale nie miało to wpływu na zaistnienie zdarzenia.
- Mogę to zaprzeczyć na podstawie akt sprawy – ripostował Winsyk, zasłaniając się zmęczeniem podczas pięciogodzinnego przesłuchania w prokuraturze. – Wszystkie moje uwagi były zawarte w opinii.
- Jeżeli moje wnioski zawarte w opinii nie są brane pod uwagę, czyli co – katastrofa budowlana nastąpiła samoistnie? – pytał biegły. - Z tego, co pan przed chwilą powiedział, tak można wywnioskować.
W szkole każdy miał swobodny dostęp do kuchni – stwierdził dalej biegły, przeglądając zeznania pracowników i mieszkańców szkoły.
- Muszę zdecydowanie zaprotestować – ripostował dyrektor szkoły Jerzy Arbuz. – Na drzwiach do kuchni była informacja „Osobom niezatrudnionym wstęp wzbroniony”, panie kucharki miały aktualne książeczki zdrowia i odpowiednie badania lekarskie i tylko panie kucharki plus kierownik gospodarczy mieli prawo wejścia do pomieszczeń kuchni. I nikt inny tam nie wchodził.
Ta dyskusja jednak nie przekonała radnych.
- Były przekazane insynuacje biegłego do prokuratury. Prokurator tym się nie zajął. Jeżeli były zaniedbania, to uważam, że wszyscy, którzy jesteśmy tu na tej sali, chcielibyśmy, żeby te wątpliwości zostały wyjaśnione, bo podejrzewam, że dzisiaj niejeden uśmiech z twarzy by znikł, gdyby wtedy doszło do tragedii, do masakry – mówił radny Piotr Guz. – Gdyby czyjeś dziecko zginęło w tej szkole, to dzisiaj nie siedzielibyśmy tacy uśmiechnięci jak niektórzy i byśmy rozmawiali w innych kategoriach. Jeżeli zginęły materiały dowodowe jak taboret, to naszym zadaniem jako radnych jest wyjaśnienie tego, dlaczego prokurator tym się nie zajął. I mnie się wydaje, że dalsza dyskusja tu jest zbędna. Musimy wystąpić do prokuratury o ponowne wszczęcie postępowania i wyjaśnienie tej sprawy.
Grupa radnych już zwróciła się do prokuratury o ponowne zbadanie tej sprawy.
- Treść merytoryczna uzasadnienia umorzenia śledztwa jest zwykłym bełkotem, z którego nic nie można wynieść – powiedział radny Janusz Kowalski, informując radę o skierowaniu takiego pisma. – Wystąpiliśmy do prokuratury o przeanalizowanie sprawy pod kątem wyjaśnienia rozbieżności, ponieważ jest tyle sprzecznych informacji, że fachowcom trudno jest się w tym połapać, a co dopiero zwykłym ludziom. Zarzutów formalnych nie będzie wobec nikogo już, bo ślady zostały zatarte – bo bez obecności prokuratora, biegłych sądowych, techników kryminalistyki wpuszczono na miejsce zdarzenia koparkę, która niszczyła mury. To jest nie do przyjęcia.
Takie postawienie sprawy zbulwersowało jednego z mieszkańców, który nagrywał przebieg dyskusji.
- Wielu z nas zadaje sobie pytanie podstawowe, mianowicie: komu to jest potrzebne? Komu to jest potrzebne w sensie – kto chce zbić na tym własny kapitał, chodzi mi o radnych. Na szczęściu w nieszczęściu, że nikt nie zginął. Tylko budynek wyleciał w powietrze. Ale żadne dziecko nie zginęło – to jest wielkie szczęście i dar. Po co podgrzewać atmosferę? Proste wyjaśnienie nigdy nie pasuje. Są rzeczy, których po prostu się nie da wyjaśnić – perorował pan z dyktafonem.
Tu z kolei głos zabrał radny Suszek.
- Ponad rok temu mieliśmy do czynienia z największą katastrofą budowlaną w historii nie tylko gminy, ale całej Polski. Skutki tej katastrofy – ekonomiczne, społeczne, gospodarcze – będą odczuwalne przez wiele, wiele lat. Wszyscy doskonale widzimy z doniesień medialnych, jak działa w Polsce prokuratura. Nie będę tego komentował, natomiast uważam, że moralnym obowiązkiem nas radnych jest to, aby tą sprawę dogłębnie i wnikliwie poznać. Tak, by ona nigdy więcej nie miała miejsca. Po analizie dokumentów – część z Państwa może się na tym nie znać, może nie przeglądać, może nie czytać – stwierdzamy zdecydowane rozbieżności między tym, co napisał prokurator w umorzeniu, a miedzy tym, co napisał biegły sądowy. Nie zasłaniajmy własnych sumień, że prokuratura to postępowanie umorzyła, bo to jest pójście na łatwiznę – zakończył swoje wystąpienie Rafał Suszek
- Ważne jest to – powiedział podsumowując dyskusję burmistrz Grzegorz Dunia – że w tym zdarzeniu nieszczęśliwym nie ucierpiał nikt fizycznie. – Chyba nie naszą rolą – Rady, mieszkańców – jest dolewać benzyny do ognia. Taka sytuacja wydarzyła się, tego nikt nie kwestionuje. Ale nie chciałbym, żebyśmy przez kolejne lata ciągle żyli tą sprawą. Mamy do realizacji wiele przedsięwzięć, chociażby budowa szkoły. Jeśli ktoś chce dalej tego dociekać, to jest temat osobny, proszę bardzo, proszę się tym zajmować. Ja uznałem, żeby dzisiaj na tym forum sprawę omówić, wyjaśnić dzięki obecności specjalistów. I to jest wartość tego spotkania.
Spotkanie się zakończyło, wątpliwości pozostały. Na 5 października na godzinę 19.00 została zaplanowana w Folwarku Walencja projekcja filmu dokumentalnego poświęconego wybuchowi gazu w szkole. Po projekcji przewidziana dyskusja. Wstęp wolny.