Czym jest dla Pana fotografia?
Maks Skrzeczkowski – Odpowiedź będzie może trochę kolokwialna, ale fotografia jest całym moim życiem. Od czasu, kiedy się w niej zakochałem, nie mogę i nie chcę bez niej żyć. Według mnie fotografia to deklaracja, wyzwanie i zobowiązanie.
Po wielu latach fotografowania jestem przekonany, że robię postępy, że udaje mi się coś więcej i lepiej pokazać. Każde kolejne zdjęcia stawiają mi nowe wymagania. Ja im, a one mi. Fotografia jest dziedziną dla ludzi ambitnych, nienasyconych, poszukujących. Fotografia jest procesem, który potrzebuje czasu.
Pamięta Pan swoje pierwsze zdjęcie?
Maks Skrzeczkowski – Pierwszego zdjęcia nie pamiętam. Zdjęcia robiłem już w wieku młodzieńczym, natomiast trudno nazwać to fotografowaniem. Fotografowanie to nie jest mechaniczne wyzwalanie spustu migawki, tylko świadomy proces myślowy. Tym zająłem się na początku tego stulecia. Fotografii na szczęście można uczyć w każdym wieku, jest ona w pewnym sensie dla każdego. Kiedy ją wynaleziono, to została dana całej ludzkości. Pamiętam moje pierwsze zdjęcia i myślę, że posiadały wiele deficytów, a ja miałem tyle entuzjazmu i młodzieńczego zapału…
Co najbardziej lubi Pan fotografować?
Maks Skrzeczkowski – Z natury jestem fotoreporterem, czyli poszukiwaczem. Generalnie fotografia jest poszukiwaniem, odkrywaniem, poznawaniem. W fotografii reporterskiej czas ma wyjątkowe znaczenie, bo akcja dynamicznie się zmienia. Jeżeli nie jesteśmy wystarczająco szybcy, bystrzy i błyskotliwi, to możemy ciągle być spóźnieni i ostatecznie zostać bez niczego. Możemy też być za daleko. Tu nie ma miejsca na to, żeby się wstydzić, bać albo mieć w sobie jakieś inne opory.
A co z cyrkiem? Bo wiemy, że robił Pan zdjęcia w wielu cyrkach.
Maks Skrzeczkowski – Cyrk to jest… niezły cyrk. Czwarty rok realizuję projekt „Świat Cyrku – Cyrki Świata”. To jest taki mój świat – odległa cyrkowa kraina, w której mam swoje miejsce. Podczas pobytu w jakimś cyrku funkcjonuję na zasadzie pełnoprawnego członka zespołu, pomimo, że jestem z zewnątrz. Cyrk jest wspólnotą bardzo zamkniętą, nie zawsze chętną do przyjmowania kogokolwiek obcego. Bardzo szanuję i podziwiam artystów cyrkowych. Myślę, że widzą i czują to. Właśnie dlatego pozwolili mi się do siebie zbliżyć.
Gdzie obecnie Pan publikuje swoje zdjęcia?
Maks Skrzeczkowski – Obecnie najczęściej publikuję w dziwnej przestrzeni, jaką jest Facebook. Na moim profilu https://www.facebook.com/makszkazimierza?ref=hl publikuję sporo zdjęć z Kazimierza. Jestem też reporterem magazynu LAJF. Czasem jednak mam poczucie, że najlepiej byłoby nigdzie nie publikować. Wówczas wszystko byłoby w 100% nieskażone opinią, oceną, komentarzem. Lubię robić zdjęcia do szuflady. Olbrzymiej ilość zdjęć nie ujawniam, nie publikuję. Wydaje mi się, że świat jest trochę zwariowany – wszystko jest upubliczniane. Ciągle robi się coś, aby spełnić czyjeś oczekiwania, wyobrażenia. Lubię być sobie kapitanem, sterem i okrętem. I właściwie nie interesuje mnie to, czy to, co robię, komuś się podoba czy nie.
Które z Pana osiągnięć jest dla Pana najważniejsze?
Maks Skrzeczkowski – Żadne nie jest ważne. Wszystkie sukcesy są bardzo subiektywne i w pewnym sensie nietrwałe. Staram się nie szukać wyroczni na zewnątrz. W efekcie pewnych działań moje zdjęcia znalazły się w zbiorach Muzeum Historii Fotografii w Krakowie. Jest to wyjątkowo prestiżowe miejsce. Kiedyś byłem z tego bardzo dumny, ale teraz z perspektywy czasu nie ma to dla mnie żadnego znaczenia. Wydaje mi się, że lepiej w sobie mieć taki wskaźnik, który mówi nam, czy coś jest dobre czy nie. Sukcesy są pokusą, ale i niebezpieczeństwem.
Czy Kazimierz jest inspirujący dla fotografów?
Maks Skrzeczkowski – Oczywiście, że tak. Kazimierz zawsze inspirował fotografów. Wystarczy wspomnieć tylko kilku: Dorys, Magierski, Hartwig, Pruszkowski, Sikora, Bujak… Jednak Kazimierz ma w sobie pewną pułapkę. W powierzchownej „ładności” może dać komuś szybko poczucie samozadowolenia. Może sprawić, że nie idzie się dalej, głębiej, nie szuka się czegoś więcej. Czegoś bardzo ważnego, niezwykle trudnego do uchwycenia. Życie nie składa się przecież tylko z ładnych i miłych chwil. Czasem robię zdjęcia, na których jest zupełnie… nieładnie. Gdybym swoje ambicje kanalizował tylko na poszukiwaniu piękna, to zamknęłoby się przede mną wiele ciekawych dróg.
A czy Kazimierz sprzyja fotografom, bo jak wiemy, ma etykietkę miasta artystów – malarzy?
Maks Skrzeczkowski – Od wielu lat pracuję nad tym, żeby sprzyjał też fotografom. Prowadzę tu regularnie różne imprezy, warsztaty, plenery, między innymi w Kazimierskiej Akademii Fotografii, której jestem koordynatorem. Kazimierzowi trzeba się bardzo uważnie przyglądać: z bliska, z różnych stron, o różnych porach dnia i roku. Wbrew pozorom Kazimierz podlega nieustannym zmianom. Mam takie założenie, że staram się zrobić choć jedno udane zdjęcie dziennie. Od kilkunastu lat buduję zbiór portretów Kazimierza i jestem przekonany, że jeżeli nadal będę pracował z równym zapałem i cierpliwością, to powstanie coś wyjątkowego.
Mam powiedzenie, że Kazimierz zadziwia, zachwyca, zaskakuje. W życiu codziennym, które jest regularne i powtarzalne, często nie ma elementu zaskoczenia, zadziwienia, tajemnicy. W Kazimierzu o każdej porze dnia i roku można zrobić świetne zdjęcie, wystarczy tylko wyjść w plener. Jest pewien absurd, że prawie nikt z przebywających tu malarzy nie chodzi w plenery. Uważam, że właśnie fotografowie, a nie oni, są spadkobiercami przedwojennych malarskich tradycji. Nie chciałbym ich publicznie atakować, ale jeśli ktoś siedzi w pracowni i maluje ze zdjęcia, a mógłby rozłożyć sztalugi w plenerze – to jest to kompletna kompromitacja. Niech ci, którzy tak robią, czują się zawstydzeni.
Jak Pan myśli, skąd zainteresowanie Kazimierską Akademią Fotografii? Czy to jakiś ogólny trend w Polsce, że wszyscy chcą robić zdjęcia?
Maks Skrzeczkowski – Myślę, że aktualnie mamy największy w historii rozkwit fotografii. Uważam, że na sukces KAF złożyło się kilka czynników. Po pierwsze bardzo ciekawy program. Formuła jest taka, że zawsze jest wykład – prezentacja gościa specjalnego. Warto jest przyjść i posłuchać kogoś, kto ma duże doświadczenie. Co miesiąc w ramach zajęć Akademii organizujemy plenery, a na koniec zawsze robimy rzetelną analizę obrazu fotograficznego. Wiele osób dzięki regularnej pracy w wyraźny sposób się rozwija. Widać, że biorą sobie do serca rady, sugestie, spostrzeżenia. Poza tym dzięki KAF można poznać ciekawych ludzi, nawiązać kontakty oraz wymienić się doświadczeniami i przemyśleniami.
Jakiej rady udzieliłby Pan początkującym fotografom?
Maks Skrzeczkowski – Pewien góral, który wszedł na Kasprowy Wierch, a miał ponad dziewięćdziesiąt lat, został zapytany o to, czemu zawdzięcza taką sprawność, wówczas odpowiedział: „Żeby chodzić, trzeba… chodzić”. Moja rada jest bardzo prosta: żeby robić zdjęcia, trzeba więc… robić zdjęcia. Jeśli ktoś ciężko pracuje, to efekty muszą przyjść. Czasem tylko trzeba na nie cierpliwie poczekać.
Dziękuję za rozmowę.
Maks Skrzeczkowski –Dziękuję.
Fotografia cyrkowa, fotografia reporterska, codzienne robienie zdjęć. Wszystko to wskazuje na niezwykłą wszechstronność i ciągłe poszukiwanie. Maks Skrzeczkowski udowadnia, że w Kazimierzu można znaleźć wiele inspiracji tak potrzebnych w pracy fotografika. Wystarczy tylko wziąć aparat i otworzyć się na to, co daje nasze Miasteczko. Wszak jak to stwierdził bohater dzisiejszego wywiadu: Kazimierz zadziwia, zachwyca, zaskakuje…
Rozmawiała: Katarzyna Gurmińska
Fot. Maks Skrzeczkowski