Jest absolwentem Wydziału Aktorskiego Krakowskiej Państwowej Wyższej Szkoły Teatralnej. Przez wiele lat związany był z Narodowym Starym Teatrem w Krakowie, a od początku lat osiemdziesiątych współpracuje z teatrami włoskimi. Jerzego Stuhra znają wszyscy. Jedni – z niezapomnianej „Seksmisji”, inni – z ról teatralnych bądź też jego własnych dzieł: „Tygodnia z życia mężczyzny” czy „Historii miłosnych”. Jakiś czas temu zaczął również pisać książki, a jedną z nich - „Stuhrowie. Historie rodzinne" promował w Kazimierzu Dolnym, w plenerowym Empiku.
„Lekcja kina. Spowiedzi twórcy filmowego” z udziałem Stuhra przyciągnęła tłumy. Na żadnej lekcji kina nie było tak mnogiej publiczności. Gdy zabrakło miejsc siedzących, ludzie siadali na podłodze, najważniejsze by tylko być.
- Skoro to spowiedź, to trzeba mówić głównie o grzechach – zauważył od razu na początku spotkania Jerzy Stuhr. No i mówił.
Mówił o tym, że nie ma poczucia, aby był twórcą, bo twórcą można jedynie bywać. Bo przychodzą w życiu takie szczególne zbiegi okoliczności, kiedy akurat myślenie danego człowieka – „twórcy”, jest właśnie tym, czego ludzie oczekują. Uważa jednak, że niestety dość często jest tak, że artysta się wypowiada, a jego głos przechodzi obok.
Wyznał, że reżyseria jest dla niego przygodą mózgu, myśli, aktorstwo natomiast – przygodą serca. Bo tego się od niego zawsze oczekiwało, że przyjdzie i wypełni daną postać sercem, swoim temperamentem, osobowością.
Opowiadał też o pokusach i największych grzechach filmowców. O niebezpieczeństwach, jakie na nich czyhają, z jakimi miał do czynienia przez wszystkie lata swej pracy.
- Jest pewna pokusa, pewien grzech, z którego muszę się wyspowiadać – tłumaczył Jerzy Stuhr. - Jest to pokusa rządzenia ludźmi przez te półtorej godziny, przez czas seansu. Bo ludzie w kinie są zmuszeni do oglądania świata takiego, jakim ja go stworzyłem, jakim go widzę. To jest ta generalna różnica między teatrem a filmem. W teatrze siadam na widowni i ja wybieram, co mnie interesuje, w filmie tak nie ma. Jak ja powiem, że będzie zbliżenie, to tym samym zmuszam całą widownię do oglądania twarzy mojego bohatera.
- Dla reżysera jest to niesłychana pokusa – mówi dalej Stuhr. - Tylko czy ja mam do tego prawo? Czy nie przekraczam pewnej granicy?..
Opowiadał też o stresie, który jest nieodłączną częścią zawodu aktora. I któremu nie wolno się poddać, choć czasem trudno go zwalczyć. Największą tremę przeżył w Lublinie, gdy w Filharmonii Lubelskiej zjawił się ze spektaklem „Kontrabasista”.
- Siedzę w garderobie, zamierzam wejść w ostatniej chwili, żeby mnie publiczność nie rozpraszała. Miałem wtedy okno na parking. Przez całe po południe był on pusty, a tu około 18.00 zaczyna się zapełniać, trzaskają drzwi samochodów, ludzie się śmieją. Ogarnęła mnie wielka panika. Przecież oni wszyscy na mnie walą! Czy ja sprostam ich oczekiwaniom? – pomyślałem. Nie wiem, jak przeżyłem pierwsze pół godziny spektaklu, potem jakoś poszło. Zawsze wybieram sobie jakieś trzy ładne kobitki na widowni i do nich mówię. I jakoś się w to brnie - opowiadał Jerzy Stuhr.
Mówił dalej, że kolejnym wielkim grzechem twórcy jest utrata odwagi. Bez niej łatwo się poddać, stracić wiarę. A bez tego nie osiągnie się nic. Bo kto będzie wierzył w to, co robisz, bardziej niż ty sam? Jerzy Stuhr już udowodnił, że jest odważny, co niewątpliwie miało wpływ na przebieg jego kariery.
- Mój scenariusz „Historie miłosne” był recenzowany i ktoś nieopatrznie pozwolił mi obejrzeć tę recenzję – opowiadał reżyser. – Przeczytałem tam, że te historyjki nawet jako takie, no ale przecież Stuhr nie może grać kochanka. To powinien Linda zagrać… I mimo tego, że ja wiem, że to głupie, że stereotypowe, to strasznie mnie to zabolało. Bo ja tu w tym scenariuszu wypruwam swoje historie miłosne, ze swoich doświadczeń to tworzę. Któż więc inny miałby za to twarzą świecić jak nie ja?! Jak to kto? Bogusław Linda.
Po wyznaniu swoich „grzechów” Jerzy Stuhr opowiadał jeszcze o swoich podróżach, o spotkaniach z widzami w Rosji, o pisaniu scenariuszy i byciu pedagogiem. Nawet na chwilę nie opuszczał go dobry humor. Twórca wyznał też, że podoba mu się w Kazimierzu, bo tu wszyscy mają czas.
- Odczuwam często w spotkaniach, a dużo ich mam, że ludzie gdzieś się spieszą – mówił Jerzy Stuhr. - A tutaj mam poczucie, że mamy wszyscy czas. To jest niezwykle ważne w rozmowie, żeby mieć czas.
Spotkanie zakończyło się owacjami na stojąco, co było swego rodzaju podziękowaniem i wyrazem uznania dla Jerzego Stuhra jako twórcy. Twórcy, którym nie tylko bywa, ale zawsze jest.