Kiedy jedziemy na Skowieszynek do Teatru Klepisko, dzień chyli się ku zachodowi. Przy teatralnej stodole grupka ludzi czeka na spektakl. Wierzeje jeszcze zawarte. Słodko – winnie pachną jabłka. Wieczór jak w wierszu Czechowicza „Na wsi” – rozleniwia poczuciem spokoju i bezpieczeństwa.
W końcu teatr otwiera swe podwoje. Za nimi inny świat. Pozbawiony zapachu zboża oczekującego na młockę jeszcze bardziej wzmaga Czechowiczowski niepokój.
nocami spod ramion krzyżów na rozdrogach
sypie się gwiazd błękitne próchno
Drzwi zamykają się ze skrzypem. Ciemnieje. I w snopie światła wysoko związanym pojawia się pierwszy bohater. W ascetycznym wnętrzu stodoły jego karminowy, bogato zdobiony frak razi nie mniej od czynów, o których opowiada. Leopold II – szanowany król Belgów i zbrodniarz przeciwko ludzkości.
Tak zaczyna się spektakl „Władcy” w reżyserii Mateusza Tymury. W sumie siedem niezwiązanych ze sobą fabularnie historii dziejących się w różnym czasie i przestrzeni. Łączy ich jednak temat i to, że wszystkie oparte są na faktach, o czym przypominają notatki wyświetlane na surowych cegłach stodoły na końcu każdej części.
Stodoła. Świadomość o tym, że jesteśmy w stodole – miejscu zamkniętym, które ma swoją wojenną, niechlubną symbolikę – jest aktywna przez cały spektakl. W takim wnętrzu nietrudno wczuć się w sytuacje kolejnych bohaterów, którzy pojawiają się na scenie, reprezentując różne narody: Polacy i Żydzi, Ukraińcy i Rosjanie, Bośniacy i Serbowie, Norwegowie. Europejczycy. Co w nas jest, że od czasu do czasu zapędzamy się do takiej „stodoły”, która grzebie w nas to, co najlepsze? I nie jest odpowiedzią stwierdzenie, że „Takie czasy”, że „Tak trzeba było”, a teraz to lepiej milczeć o tym i żyć, jakby tej „stodoły” nigdy nie było.
Spektakl „Władcy” jest właśnie takim rozdrapywaniem ran, które nie mogą się zabliźnić bez uprzedniego oczyszczenia. Mówi o roli liderów – tytułowych władców w inicjowaniu ludobójstwa, ale mówi też o ludziach zwykłych, którzy dają się wmanipulować w zbrodniczą ideologią i stanąć przeciw tym, wśród których żyli, z którymi się przyjaźnili, których kochali. Jak to się dzieje? Jakąż rolę odgrywa w tym atawistyczny zew krwi, którą namaszczają się postacie w jednej z części?
Zdawałoby się, że wszystkie te historie łączy fakt, że są historią, nienazwaną wprawdzie po imieniu, ale historią. Mogą więc być nauką i napawać optymizmem, że skoro jako ludzie potrafimy wyciągać wnioski, uczyć się na błędach, to te nigdy się już nie powtórzą. I można by tak powiedzieć, gdyby nie scena ostatnia, w której nietrudno zauważyć oczywiste aluzje do współczesności nie tylko Europy, Ameryki, ale i naszego polskiego podwórka. W tym kontekście bieżące wypadki wydają się szczególnie niepokojące.
księżyc idzie srebrne chusty prać
świerszczyki świergocą w stogach
czegóż się bać
No właśnie. Czegóż się bać? Odpowiedź wynikająca ze spektaklu wydaje się być jasna: naszych liderów i bakcyla dżumy, który każdy nosi w sobie, jak pisał Albert Camus w jednej ze swoich powieści.
Drzwi stodoły w końcu się otwierają. I wychodzimy.. no właśnie – w noc. Dobrze, że jakaś litościwa ręka postawiła na pniaku witrażową lampę pod świerczkiem. To dobrze... Nadzieja jest w nas. I dobro. Także.
Koncepcja, reżyseria: Mateusz Tymura scenariusz: Magdalena Wleklik, współpraca scenograficzna: Aaliyah Navras, współpraca choreograficzna: Izabela Szostak, asystent reżysera: Błażej Twarowski, koordynacja: Katarzyna Kapuścińska, Olga Lemieszek. Występują: Urszula Chrzanowska, Paula Czarnecka, Cezary Jabłoński, Jakub Klimaszewski, Rafał Pietrzak, Natalia Sakowicz, Jan Wawrzyniec Tuźnik. W spektaklu wykorzystano utwory Daniela Tymury. Spektakl realizowany w ramach festiwalu “Wschód Kultury/Inny Wymiar”, finansowany ze środków Narodowego Centrum Kultury organizowanego przez Białostocki Ośrodek Kultury.